Karkonosze - tajemnica Ducha Gór

Każdy, kto raz pozna tajemnicę Ducha Gór, a z wierzchołków spojrzy na otaczający go świat, wraca do magicznych gór Karkonoszy, które ciągle zaskakują i niezmiennie potwierdzają wielkość Boga – architekta natury.

Karkonosze - tajemnica Ducha Gór
Źródło zdjęć: © Teresa Szczepanek

Każdy, kto raz pozna tajemnicę Ducha Gór, a z wierzchołków spojrzy na otaczający go świat, wraca do magicznych gór Karkonoszy, które ciągle zaskakują i niezmiennie potwierdzają wielkość Boga – architekta natury.

Nazwa Karkonosze używana jest w języku polskim zaledwie od ponad sześćdziesięciu lat. Wcześniej nazywano je Górami Olbrzymimi. Ci, którzy jeździli do cieplickich wód, odwiedzali przy okazji nie Karkonosze, lecz właśnie Góry Olbrzymie. Niemcy zwali je Riesengebrige, w angielskim brzmieniu często używa się nazwy Giant Mountains. Czesi zaś nazywają je Krkonose i właśnie od czeskiego brzmienia przyjęła się w Polsce ich oficjalna nazwa.

Geologiczna przeszłość tych gór jest bardzo złożona. Zbudowane są bowiem głównie z metamorficznych skał powstałych w erze proterozoicznej. Ponownie wypiętrzone zostały w okresie fałdowania alpejskiego, czyli w niezbyt odległym trzeciorzędzie. Można więc powiedzieć, iż są to bardzo stare góry, które powstały bardzo niedawno. Oczywiście jak na wiek geologiczny.

Od zarania dziejów górskie tereny zasiedlano najpóźniej, bo też najwięcej czasu zajmowało ich poznanie i opanowanie. Nie inaczej było w Sudetach, a szczególnie w ich najwyższej części – Karkonoszach. Osadnictwo pojawiło się tutaj o wiele później niż w dolinach czy niższych pasmach. Co prawda archeologiczne znaleziska sięgają paleolitu, ale można na ich podstawie jedynie sądzić, że człowiek zapuszczał się tu od czasu do czasu, nigdy nie osiedlając się jednak na stałe. Niektórzy przypuszczają nawet, że polodowcowi łowcy mamutów mogli tu niejeden raz przemieszkiwać (ich ślady znajdowano w sudeckich jaskiniach), ale nie ma na to żadnego wiarygodnego dowodu.

Stałe osadnictwo pojawiło się dopiero na przełomie epoki brązu i żelaza w związku z rozkwitem kultury łużyckiej. Pierwsze wsie datuje się na XIII wiek. Przeważnie były one na prawie niemieckim, o czym świadczą pierwotne nazwy, najczęściej wywodzące się od imienia zasadźcy, późniejszego wójta. Przełom XVIII i XIX wieku był szczytowym okresem zasiedlenia Karkonoszy. Trudno dziś sobie wyobrazić, że wiele karkonoskich wsi miało wówczas czterokrotnie więcej mieszkańców niż dzisiaj. Podstawę bytu takiej ilości ludzi stanowiło przede wszystkim rzemiosło, a poza tym obsługa turystów.

Wydanie internetowe: www.mag.media.pl Na początku XIX wieku zaczęła się już rysować tendencja odwrotna. Upadły tradycyjne rzemiosła wiejskie, między innymi tkactwo chałupnicze stanowiące podstawę bytu większości mieszkańców Sudetów. Szybko rozwijały się za to podgórskie miasta i wsie, w których wyrastały coraz większe i liczniejsze fabryki: tkalnie i przędzalnie mechaniczne, papiernie, zakłady metalowe, garbarnie, drobne wytwórnie i przetwórnie. Trwale rozwinęła się eksploatacja licznych kamieniołomów, co miało związek ze sporym rozwojem komunikacji. Spowodowało to odpływ ludzi z gór, przede wszystkim z najwyższych partii. Sporo opuszczonych chałup uległo zniszczeniu lub zostało rozebranych na opał. Pozostały głównie te, które służyły turystom, przekształcone w schroniska i hotele górskie, wielokrotnie remontowane i przebudowywane.

Równocześnie w dolinnych wsiach pojawiły się pensjonaty, gospody i hoteliki nastawione na przyjmowanie znacznej już liczby turystów, których napływ spowodowała budowa nowych dróg z połączeniami dyliżansowymi, a od połowy XIX wieku także gęstej sieci kolejowej. Po powstaniu w 1880 roku pierwszego na Śląsku towarzystwa turystycznego, Riesengebirgsverein, zaczęło się nasilać turystyczne zagospodarowanie Karkonoszy. Budowano ścieżki turystyczne, punkty widokowe, specjalne atrakcje. Karkonosze tętniły życiem. Turystykę można było już uprawiać przez cały rok. I tak jest po dziś dzień.

Niektórym w wędrówkach wciąż towarzyszy Duch Gór. Rzepiór, Liczyrzepa czy po czesku Karkonos zaczął się pojawiać w krążących po Europie opisach Śląska, Karkonoszy i Gór Izerskich już w XVI wieku. W przedstawieniach Ducha Gór dominowały dwa nurty: tradycyjno-baśniowy oraz symbolizujący karkonoskiego władcę jako uosobienie sił natury. Z upływem czasu zaczęto go przedstawiać jako zamyślonego wędrowca, najczęściej z maczugą lub kosturem jako symbolem władzy, wiecznie przemierzającego karkonoskie królestwo. W trudnych chwilach dobrym ludziom niósł pomoc, lecz złym potrafił dotkliwie zaszkodzić. Po czeskiej stronie spotykano go najczęściej dobrotliwie kurzącego fajkę, w otoczeniu ptaków i zaprzyjaźnionych zwierząt leśnych.

Carl Hauptmann, wybitny filozof, w wydanym cyklu baśni napisał: „(…) Rzepiór od pradawnych już czasów pojawia się w tysiącach postaci żywych i nieożywionych. Mknie on w przestworza niczym jeździec na wietrze, choć przed momentem ledwie stał na drodze w postaci nieruchomego głazu. Albo jak mysz znika w szparze w podłodze, by po chwili w jakiejś opuszczonej chacie wycinać podskoki w tańcu z córką pasterza i pokrzykiwać i jodłować na całe, ochrypłe gardło. Tajemniczości dodaje mu i to, że żaden człowiek nie jest w stanie powiedzieć, czym czy też kim właściwie jest ów Duch Gór (…)”.

Wizerunek karkonoskiego ducha powstał w charakterystycznym dla śląskiego obszaru zagmatwanym, wielowarstwowym krajobrazie kulturowym. Niezależny, często przewrotny w swych działaniach, surowy, lecz sprawiedliwy – pozostaje legendarnym władcą ludzi i przyrody, a wszyscy jesteśmy tylko gośćmi w jego karkonoskim królestwie, słynącym z dobrodziejstwa ziół.

Wydanie internetowe: www.mag.media.pl

Karkonoscy laboranci Z [ Karkonoszy ]( http://turystyka.wp.plhttp://turystyka.pako.dcwp.pl/tag/karkonosze ) pochodzi wiele receptur, na bazie których do dzisiaj produkowane są nalewki, eliksiry i wina ziołowe. Już w dawnych czasach **Karkonosze** i Góry Izerskie penetrowane były przez poszukiwaczy i wytwórców ziołowych medykamentów, zwanych laborantami. Legendarny początek kręgowi śląskich „laborantów” dali rozczarowani oficjalną nauką studenci medycyny uniwersytetu w Pradze. Pojawili się w górach i we współpracy z miejscowymi zielarzami wznieśli lecznicze wykorzystanie tutejszych roślin na wyżyny medycznej doskonałości. Laboranci zajmowali się nie tylko zbieraniem, przygotowywaniem leków i ich sprzedażą, ale też czasem praktykami lekarskimi. Głównym miejscem sprzedaży ziołowych medykamentów były jarmarki i odpusty, uprawiano też handel domokrążny.

Do ogromnej popularności leków przyczyniła się legenda otaczająca od wieków Karkonosze. Mówi o tym, jak pewnego razu czterech Walończyków zajmujących się zielarstwem poszło do Krebsa, laboranta z Miechowic, prosząc, by zechciał z nimi pójść w góry. Obiecali przy tym postępować według jego woli. Krebs zapytał ich, czego zamierzają szukać. Odpowiedzieli, że chcą korzeni i szlachetnych kamieni, między innymi także prawdziwego korzenia mandragory. Krebs ich ostrzegł, żeby szukali, czego chcą, ale korzeń mandragory mają zostawić w spokoju, ponieważ Pan Gór, jeśli miałby ów korzeń, zostawi go dla siebie. Nie da go nikomu innemu prócz tego, kogo sam wybierze. Odpowiedzieli, że to właśnie z powodu korzenia mandragory wybrali się w tak daleką podróż i na własną odpowiedzialność zaryzykują. Krebs ostrzegł ich ponownie, jednak nie chcieli go słuchać. Kiedy później jeden z nich wziął motykę i uderzył nią pierwszy raz w ziemię, upadł, stał się czarny jak węgiel i natychmiast skonał. Trzej pozostali tak się
przestraszyli, że uwierzyli Krebsowi, który ich przecież ostrzegał. Wtedy poszli z nim szukać innych karkonoskich skarbów, a swego dobrego kompana pochowali.

Przez długie lata laboranci podtrzymywali ten mit. Za patrona obrali sobie karkonoskiego władcę, niejednokrotnie jego podobiznami ozdabiając zielarskie kramy i wyroby. Duch Gór bywał określany przez nich jako „Wurzelmann”, czyli „korzennik” – najbardziej wtajemniczony w leczniczą skuteczność karkonoskich ziół. Warto przytoczyć opis śląskiego laboranta z 1690 roku: „Wysoki, ubrany cały na zielono, miał na głównie ogromny wieniec z różnorodnych ziół i równie ogromną brodę. Wokół szyi wisiały mu żywe żmije; dawał się on im kąsać po rękach aż do krwi, by następnie pokazywać moc leczniczą żmijowego sadła, którym smarował świeże ukąszenia. Miał różne zioła. Chodziły wieści, że nawet posiadał środki na odczynienie uroków”.

Wydanie internetowe: www.mag.media.pl Co zrozumiałe, laboranci starali się ukrywać przed intruzami miejsca swoich poszukiwań i tajniki produkcji karkonoskich medykamentów. Dzisiaj na terenie Karkonoszy, zwłaszcza czeskich, w Pecu pod Sneżkou, Vrchlabi, Trutnovie czy Harrachovie kupić można wiele ziołowych nalewek i leczniczych miodów. Rarytasem jest Kitl – wyrób lekarza zajmującego się niegdyś ziołolecznictwem, posądzanego o konszachty z diabłem. Wyprodukowany na bazie białego lub czerwonego wina z dodatkiem pięciu ziół, przyjmowany na dwie godziny przed snem, pozwala się wyciszyć, uspokoić i dobrze spać.

Warto też kupić likier pobudzający krążenie – karkonoską bylinę, bylinkovy syrop czy karkonoską zahradkę. Wszystkie te ziołowe specyfiki wzmacniają organizm i zwiększają jego odporność. Skutecznie również regulują pracę jelit i całego układu pokarmowego.

Drogocenne kruszce Te tajemnicze góry, których klimat, fauna i flora są unikatowe na tyle, że utworzone w nich rezerwaty przyrody objęto patronatem UNESCO, kryły i do dzisiaj kryją w sobie niezliczone ilości minerałów. O sztolniach w Kowarach napisano wiele legend, o poszukiwaczach drogich kruszców również. Dziś te dawne kopalnie, wydrążone niegdyś w skałach, przyciągają uwagę turystów. Jednym z takich miejsc jest Kovarna – dawna kopalnia wolframu. Po czeskiej stronie Karkonoszy, idąc szlakiem prowadzącym doliną Obrzi Dul, dojść można do miejsca, skąd zabierze nas przewodnik ubrany jak ci, którzy kilka wieków temu wydobywali tu wolfram.

Wyposażeni w kaski z latarkami i specjalne płaszcze, w temperaturze 7 stopni przejdziemy imponującą trasę wykutej w skale kopalni, poznając ówczesne techniki wydobywcze. W Cernym Dole natrafić można na kamień wapienny, a w potokach do dzisiaj niektórzy wytrwale szukają drobinek złota, od czasu do czasu na nie trafiając.

Legenda głosi, że przez wiele wieków opowiadano w Karkonoszach o wielkim, złotym drzewie rosnącym gdzieś wysoko w górach. Poszukiwało go wielu śmiałków, nikomu jednak nie udało się go znaleźć. Pewnego razu w drzewo to uderzył piorun i rozbił je w drobny pył, który osiadł w karkonoskich potokach. W skałach natomiast pozostał pień, od którego rozchodziły się złote korzenie. Kiedy mieszkańcy Karkonoszy zorientowali się, że tutejsze rzeki i potoki zawierają złoty piasek, zajęli się jego wypłukiwaniem, zaprzestając poszukiwania legendarnego drzewa. Płukali tak intensywnie, że w końcu wypłukali całe złoto.

Wydanie internetowe: www.mag.media.pl Mieszkał jednak w górach biedny chłop, który nigdy nie przestał poszukiwać złotego drzewa. Jego trud został nagrodzony, odkopał w Kotle Jagniątkowskim jeden ze złotych korzeni, tak gruby jak wał koła młyńskiego. Radość chłopa była wielka, ale krótka, ponieważ sam nie był w stanie wydobyć całej żyły złota. Zgodnie z prawem wszystko, co było pod ziemią, należało do właściciela ziemi, czyli hrabiego Schaffgotscha z Sobieszowa. Udał się więc chłop do niego. Dziedzica, który akurat narobił długów karcianych, ucieszyła opowieść poddanego. Przystał więc na propozycję chłopa, który obiecał, że wskaże, gdzie znalazł złoto, ale pod warunkiem powierzenia mu kierownictwa robót i zapewnienia odpowiedniego udziału w zyskach.

Kiedy przybyli na miejsce i oczom wszystkich ukazał się wielki pień złotego drzewa, dziedzicowi aż dech zaparło. Pomyślał, że będzie najbogatszym człowiekiem w państwie, a z chłopem nie miał zamiaru się dzielić. Swoim sługom kazał go nawet pobić i wypędzić. Wykopanie złota powierzył pan swemu zaufanemu słudze, a sam wrócił do pałacu. Kiedy rano wybrał się z robotnikami na miejsce odkrycia, aby odkopać korzeń, okazało się, że zniknął. Przez tydzień bezskutecznie krążyli po lesie, gubili ścieżki, ale niczego nie znaleźli. Miejscowi twierdzą, że stało się tak za sprawą oszukanego chłopa, który zaklął i zaczarował miejsce, gdzie znajdował się złoty korzeń. Być może dlatego nikt już później nie mógł go odnaleźć. Do dziś więc w Czarnym Kotle złoty korzeń czeka na swojego odkrywcę, a turyści tamtędy przechodzący nie bez powodu rozglądają się dookoła.

Przyroda Karkonoszy

Te stare góry kryją wiele pięknych zakątków i miejsc, które trzeba odwiedzić. Należą do nich ścieżki edukacyjne po czeskiej stronie. Nie można nie pójść trasą spacerową wiodącą do Wilczej jamy. Z Rużovej Hory na Jelenkę wiedzie ścieżka nazwana tundrą karkonoską. Trzeba koniecznie zobaczyć cernohorskie Torfowisko liczące przeszło sześć tysięcy lat. Warto zajrzeć do myśliwskiego zameczku Aichelburg. Trasa ta łączy ciekawe miejsca Horni Marsov, Temny Dul i Velka Upa. Miłośników historii zachwyci Stachelberg – imponująca twierdza między Trutnovem a Zacierem. Szlak prowadzący do tego mieszczącego się 60 metrów pod ziemią muzeum wiedzie obok bunkrów powstałych między 1934 a 1938 rokiem, a podziemne korytarze twierdzy długo nie dają o sobie zapomnieć.

Przyroda karkonoska pokaże nam swoją krasę przy Wodospadzie Upy i Łąkowej Górze u źródeł Łaby. Do przejścia obok stawów Wielkiego i Małego oraz odwiedzenia Śnieżnych Kotłów Czarciej Góry chyba nikogo nie trzeba zachęcać, podobnie jak do wejścia na Śnieżkę, skąd rozpościera się przecudny widok na okolicę. Jednak tych, którzy obcowanie z przyrodą stawiają ponad wszystko, zachwyci przede wszystkim trasa Zeleny Dul, wzdłuż której strumienie wiją się wśród mchów, tworząc najpiękniejsze kobierce, jakie mogła stworzyć natura. Miejscowi powiadają, że woda z Zielonego Potoku ma lecznicze właściwości. Pomaga na wszelkie zmiany skórne, wypłukuje piasek z nerek, wspomaga pracę wątroby i leczy oczy. Znana jest historia chłopa, który odzyskał wzrok, robiąc okłady z wód Zielonego Potoku.

Wydanie internetowe: www.mag.media.pl Trasy rowerowe pozwalają podziwiać rozległe widoki, unikatową przyrodę, a nawet odnajdywać drzewa – pomniki przyrody. Turystyka konna oferuje zaś nietradycyjne spojrzenie na łagodnie zaokrąglone wierzchołki gór i przedgórza. Warto wybrać się do Jańskich Łaźni. Chorzy cierpiący na schorzenia ruchowe przyjeżdżają tu „do wód”, które mając lecznicze właściwości, od wielu lat przyczyniają się do poprawy stanu zdrowia wielu chorych, nawet tych z porażeniem mózgowym. Idąc szlakiem Wilhelma, odkrywa się lecznicze źródełka.

Na trasach wędrówek po Karkonoszach zobaczyć można kotły polodowcowe, kaskady w Kotle Łomniczki i porozrzucane wiejskie chaty. W Sowiej Dolinie warto poszukać wydobywanych tu niegdyś granatów. W Sosnówce popróbować wody wypływającej z Dobrego Źródła pod Grabowcem przy Kaplicy Świętej Anny. Schodząc do wsi, zobaczyć można, jak Karkonosze przeglądają się w swoim największym zwierciadle. Leśne drogi doprowadzą na Wzgórza Łomnickie i na Witoszę – punkt widokowy górujący nad Staniszowem.

W Mysłakowicach poczuć się można jak w Tyrolu, a we wsi obok dawnej rezydencji króla pruskiego Fryderyka Wilhelma III zobaczyć kościół z kolumnami sprowadzonymi z Pompejów. Sporo tu też krzyży pokutnych – pomników średniowiecznego prawa. Pięknem urzekają lasy Rudaw Janowickich i zadziwiające formy skalne pobliskich Gór Sokolich. Słowem, Karkonosze to raj na ziemi. Miejsc z dobrą energią jest tu wiele, wystarczy tylko wyruszyć na górskie wędrówki, by powrócić odmienionym pięknem i mocą przyrody, która tutaj zadziwia na każdym kroku. Nie bez powodu mówi się, że Karkonosze to góry wrażeń.

Zimowa sanna

Zjazdy na rogatych saniach do schronisk górskich mają bardzo długą tradycję. Niegdyś podczas wielkiego mrozu przewoźnik przykrywał gości kocem z wyhaftowaną nazwą docelowego schroniska, rozdawał worki z gorącą wodą i kożuchy. Sanna wiązała się z odpoczynkiem w schronisku, ciepłym posiłkiem, grzanym winem i tańcami przy żywej muzyce. Wyparło ją narciarstwo. Ale o rogatych saniach pisano już w źródłach historycznych z XVI wieku. Tradycję przywiedli ze sobą z Alp holzknechci, czyli drwale zwerbowani do pracy w Karkonoszach. Odnowiono ją przed ośmiu laty w Szpindlerovym Mlynie, oddając trasę zjazdową do Szpindlerovej boudy. Na przełęcz Śląską chętni wożeni są ogrzewanym autokarem. Tam czeka na nich 130 rogatych sań. Trasa zjazdu pokrywa się z tą sprzed przeszło stu lat.

Tekst i zdjęcia: Teresa Szczepanek

Wydanie internetowe: www.mag.media.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)