Kilkadziesiąt stopni mrozu i egipskie ciemności. Tak się mieszka na końcu świata
Są na Ziemi miejsca, które pod względem panujących warunków, przypominają bardziej nieprzyjazną człowiekowi, obcą planetę. Co ciekawe, w niektórych z nich egzystują na co dzień ludzie. Jednym z nich jest Qaanaaq, jedna z najbardziej wysuniętych na północ, tak licznie zamieszkanych miejscowości świata.
31.12.2018 | aktual.: 31.12.2018 16:59
Doskwiera wam zimowa aura? Nie przepadacie za śniegiem, którego przecież u nas i tak na lekarstwo, nie lubicie niskich temperatur, a zbyt krótki dzień ma fatalny wpływ na wasz nastrój? W zamieszkiwanej przez nas części świata wcale nie jest jeszcze tak źle. Są na świecie miejsca, gdzie kilkadziesiąt stopni mrozu to zimą norma, a letnie temperatury też nie rozpieszczają, miasteczka, gdzie niedźwiedź polarny czuje się jak ryba w wodzie i gdzie spoglądając na morze, można bez trudu dostrzec wielkie pływające bryły lodu. Witajcie w Qaanaaq – położonej w Grenlandii osadzie, która jest jednym z najbardziej ekstremalnych miejsc do życia na świecie. Nie jest zamieszkiwana przez badaczy czy wojskowych, jak to często bywa w podobnych ośrodkach, ale przez zwykłych ludzi.
Qaanaaq znajduje się w północno-zachodniej części Grenlandii. Jest drugim najdalej wysuniętym punktem w Ameryce Północnej, zamieszkiwanym przez ludność cywilną. Numerem "jeden" jest pod tym względem oddalona od Qaanaaq o 50 km na północ wieś Siorapaluk. Żyje w niej jednak niespełna 90 osób. W Qaanaaq stale mieszka zaś 620 osób! Jest to samowystarczalna społeczność – ludzie jednocześnie zwyczajni i niezwykli. Funkcjonowanie w tak surowych warunkach wymaga bowiem nieosiągalnej dla przeciętnego zjadacza chleba wytrwałości.
Miasto zamieszkiwane jest zarówno przez dzieci, młodzież, jak i przez sędziwych staruszków. Współczesna historia tej miejscowości zaczyna się ok. 1909 r., choć należy zaznaczyć, że ludzie osiedlali się tu już 2000 lat p.n.e. W XX w. pełniła ona różne funkcje – traktowana była m.in. jako baza wypadowa dla podróżników, np. Knuda Rasmussena – duńskiego odkrywcę i badacza. Służyła też Amerykanom, którzy wykorzystywali ją jako bazę wojskową i rozmieszczali tu radary. To właśnie w latach 50. ubiegłego wieku, gdy Amerykanie rozwijali swoją bazę militarną, przeżyła najbardziej intensywny rozwój.
Ale jak to się stało, że tutejsza społeczność rozrosła się do takich rozmiarów? Niektóre z badań dowodzą, że rozrost populacji zaczął się tu wraz z pojawieniem się słynnego zdobywcy Roberta Peary'ego, który uznawany jest za pierwszą osobę, która dotarła na biegun północny. Amerykański podróżnik oraz członkowie jego ekipy mieli spędzać wiele czasu wśród Inuitów. Badania przeprowadzone niegdyś przez profesora Allena Countera z Uniwersytetu Harvarda miały dowieść, że członkowie tej ekspedycji doczekali się potomstwa z rdzennymi przedstawicielkami ludów żyjących na tych obszarach.
Dziennikarce Sadie Whitelocks z "Daily Mail", która przebywała niedawno z wizytą w Qaanaaq, udało się dotrzeć do Aleqatsiaqa Peary'ego, który jest prapraprawnukiem Roberta Peary'ego. 35-letni spadkobierca legendarnego odkrywcy od zawsze mieszka w Qaanaaq i raczej nie wyobraża sobie życia w innym miejscu. Podobnie jak inni ludzie tu mieszkający. Wbrew pozorom, ich liczba utrzymuje się na stałym poziomie. Od lat 90. XX w. tutejsza populacja zdążyła się nawet rozwinąć. Jeszcze w 1991 r. było tu ok. 530 mieszkańców. Kilka lat później ich liczba przekroczyła 600 i od tamtej pory ani razu nie spadła poniżej tej wartości.
Niewiele jest tu jednak "osób z zewnątrz". Nietrudno zgadnąć dlaczego. Ci, którzy przywykli do wygód utożsamianych z cywilizacją zachodnią, mieliby problem z funkcjonowaniem w tutejszych realiach na dłuższą metę. Z wielu powodów. Pierwszy, podstawowy – mieszkańcy zdobywają tu pożywienie na własną rękę. Ludzie w dużej mierze egzystują dzięki polowaniom. Szczególnie popularne wśród tutejszych łowczych są narwale. Ssaki te to dla lokalnej społeczności nie tylko ważne źródło pożywienia. Z ich wnętrzności przygotowuje się tu ubrania, a z charakterystycznych kłów, których długość osiągać może nawet 3 m, robi się narzędzia. Kluczowy dla przeżycia w tych warunkach jest tłuszcz wielorybów, będący ważnym źródłem witaminy C. Prawdziwym rarytasem dla tutejszej ludności jest zaś muktuk – przysmak ze skóry i tkanki tłuszczowej wieloryba. Ciepłe ubrania szyje się również ze skór fok. Popularne wśród myśliwych są także niedźwiedzie polarne. Jak tłumaczą mieszkańcy Qaanaaq, dzięki polowaniom mogą na bieżąco uzupełniać zapasy rzeczy niezbędnych do przetrwania.
W błędzie będą jednak ci, którzy na podstawie powyższego opisu wyciągną wniosek, że mieszkańcy Qaanaaq to ludzie żyjący w oderwaniu od tego, co uznajemy za współczesną cywilizację. Tutejsze domy nie różnią się od tych, które można spotkać np. w Skandynawii. Poza różnymi dialektami języka grenlandzkiego i duńskim, wiele osób doskonale włada tu angielskim. Do tutejszej szkoły uczęszcza ok. 120 uczniów, funkcjonuje również przedszkole dla ponad 30 dzieci oraz żłobek. Podstawowa opieka medyczna świadczona jest w tutejszym szpitalu. Kilka razy w roku w miejscowości pojawia się też dentysta. Działa tu nawet kościół z własnym chórem – jednym z jego członków jest zresztą wspomniany wcześniej Aleqatsiaq Peary. W okolicy znajduje się też lotnisko.
Większość mieszkańców Qaanaaq to ludzie, którzy związani są z miastem od początku swojego życia. Przyjezdnym trudno byłoby tutaj, ot tak, zamieszkać. Mówimy wszak o miejscu, gdzie przez większość roku panują mrozy. Już w październiku wynoszą one kilkanaście stopni, a od listopada do marca słupki rtęci rzadko wznoszą się ponad poziom -20 st. C. Rekordowo niska temperatura, jaką tu odnotowano, wynosiła -58 st. C. W parze z potwornymi mrozami idzie mrok – i to dosłownie. Od końca października ludzie nie widzą tu słońca, które wyłania się ponad linię horyzontu dopiero w połowie lutego. Gdy kończy się kilkumiesięczna noc, z dnia na dzień słońca jest coraz więcej, aż pod koniec kwietnia zaczyna się dzień polarny – słońce zaczyna ponownie zachodzić dopiero pod koniec sierpnia. Ale nawet w czasie, kiedy przez całą dobę jest jasno i można się cieszyć słońcem, jest tu po prostu zimno. Jeszcze w maju panują tu kilkustopniowe mrozy, a od czerwca do sierpnia średnia temperatura wynosi najwyżej kilka stopni.
Mimo tego wszystkiego, mieszkańcy Qaanaaq nie wyobrażają sobie, by mogli żyć gdziekolwiek indziej. Babcia Aleqatsiaqa Peary'ego, 83-letnia Pauline, przyznaje, że mieszkała przez chwilę w Danii, ale nie było to miejsce dla niej. Dziś nie dopuszcza myśli, że mogłaby przeprowadzić się do innego miejsca. Podobny punkt widzenia reprezentuje jej wnuk.
– Czuję się szczęśliwy, że podróżnik Peary mnie tu przyprowadził – powiedział cytowany przez "Daily Mail" Aleqatsiaq. – Myślę o tym szczególnie wtedy, gdy kosztuję lokalnych specjałów. Uwielbiam np. fermentowaną fokę – dodaje uśmiechnięty mieszkaniec grenlandzkiej miejscowości.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl