Odwiedził rowerem niemal cały świat. To, co spotkało go w Polsce, zapamięta na zawsze
Somen Debnath od kilkunastu lat przemierza świat jednośladem. Poza realizacją własnej pasji, podróżowanie pozwala mu na wspieranie ważnego projektu.
Zaczął w 2004 r., gdy miał 21 lat. Do sprawy podszedł bardzo ambitnie, zakładając, że rowerem dotrze do wszystkich krajów świata. Od początku jego misji minęło już prawie 15 lat, a on cały czas jest w drodze. Ale jest też już bardzo blisko osiągnięcia swojego celu. Na jego liczniku znajduje się teraz 150 państw, a zatem pozostało już niespełna 50 krajów, do których zamierza dotrzeć. I, biorąc pod uwagę jego zapał i nieustępliwość, powinno mu się to bez problemu udać. Swoją misję chce zakończyć w 2020 r. i dopiero wtedy zamierza powrócić do rodzinnych Indii. Otwarte oczywiście pozostaje pytanie, jak długo uda mu się usiedzieć w miejscu po powrocie.
Na razie rozkoszuje się podróżą, a lista odwiedzonych przez niego miejsc z każdym tygodniem staje się coraz bardziej imponująca. Obecnie znacznie prostsze jest wyliczenie krajów, w których jeszcze nie był niż te, w których już złożył wizytę. Do tej pory udało mu się odwiedzić już całą Europę i niemal wszystkie kraje Azji. Przejechał też rowerem sporą część Afryki i Amerykę Południową. W czasie, gdy wiele osób zaczyna zastanawiać się nad postanowieniami na 2019 r., Somen Debnath myśli o krajach, do których dotrze w przyszłym roku. Najważniejszymi miejscami, do jakich chce dojechać w ciągu nadchodzących kilkunastu miesięcy, są m.in.: Półwysep Koreański, Japonia, Tajwan, Filipiny, Papua-Nowa Gwinea, Nowa Zelandia i Australia.
Podróżnik z misją
W mijającym roku rowerzysta-globtroter odbył jeden z najważniejszych i największych etapów swojej wyprawy, pokonując jednośladem bezdroża Ameryki Północnej. Z Meksyku pół roku temu dostał się do Stanów Zjednoczonych, do Teksasu. W tej chwili znajduje się na terenie Wirginii. Ze Stanów Zjednoczonych będzie jechał dalej na północ - najpierw do Kanady, a potem na Alaskę, skąd przedostanie się do Rosji, a potem do Mongolii oraz Chin.
Jego dość precyzyjny plan zakłada, że do Indii dotrze 27 maja 2020 r. Na "liczniku" będzie miał wówczas ok. 200 tysięcy kilometrów.
Ale pochodzący z Indii 35-latek jedzie przez świat rowerem nie tylko dla własnej przyjemności. Za jego przygodą kryje się coś znacznie więcej. Hindus jest działaczem społecznym i od samego początku podróży przyświeca mu idea zwiększania świadomości ludzi w zakresie problemów dotyczących HIV i AIDS. Tematem tym zaczął się zajmować jeszcze jako nastolatek. Przed wyjazdem w wielką rowerową podróż dookoła świata ukończył stosowne kursy poświęcone temu ważnemu cywilizacyjnemu zagadnieniu, a potem, jako wolontariusz, zaczął pomagać ludziom z AIDS. Dziś jego wykłady odbywają się na uczelniach, w szkołach czy w placówkach działających przy organizacjach pozarządowych na całym świecie. Szczególnie bliski jest mu temat wykluczenia społecznego osób, które dotknięte zostały HIV albo AIDS. Zajmując się tak poważnymi zagadnieniami, trudności, jakie napotyka Somen Debnath na szlaku, przestają mieć większe znaczenie, choć wielu innym osobom mogłyby zmrozić krew w żyłach.
W Polsce... było trochę wstyd, ale znów pokazaliśmy siłę
Jak nietrudno zgadnąć, w trakcie tak długiej podróży jest się skazanym na przygody, które nie zawsze są przyjemne. Doszło nawet do sytuacji, że jego życie zawisło na włosku. Tak było w 2009 r. W trakcie pobytu w Afganistanie hinduski rowerzysta został porwany przez Talibów i przetrzymywany przez nich jako zakładnik przez 24 dni.
Jedna z niezbyt miłych sytuacji, choć nie tak groźna jak w Afganistanie, przytrafiła mu się też w Polsce. Debnath podziwiał uroki naszego kraju podczas dwóch wizyt – w 2010 i 2011 r. – podczas których odwiedził: Warszawę, Poznań, Kraków, Radom i Katowice. Ale pobyt u nas zapamiętał z pewnością na dłużej nie tylko z racji fantastycznych krajobrazów, ale ze względu na pewną nieprzyjemną sytuację. W trakcie pobytu w Polsce skradziony został jego środek lokomocji. Podróżnik pozostawił go na klatce schodowej jednego z warszawskich budynków, w którym zatrzymał się w trakcie przejazdu przez Polskę i ruszył podziwiać stolicę. Po powrocie roweru już nie było. Na szczęście nie został pozostawiony sam sobie. Wiele osób przejęło się faktem, że po przejechaniu 90 tys. kilometrów i odwiedzeniu 60 krajów, tak ważna dla niego rzecz, niezbędna do dalszego podboju świata, zaginęła właśnie u nas.
W sprawę poszukiwania jednośladu, a potem w akcję zbierania pieniędzy na nowy rower zaangażowało się wiele osób, które wymieniały się informacjami w mediach społecznościowych. Tysiące osób chciało pomóc. Bardzo ambitnie do sprawy podeszła także policja, której w krótkim czasie udało się namierzyć sprawców kradzieży – niestety nie mieli oni już skradzionego przedmiotu. Na szczęście szybko znalazł się sponsor, który zadeklarował, że podaruje globtroterowi nowy rower, umożliwiając kontynuację podróży. Mimo przykrego incydentu, Hindus zapamiętał nasz kraj jako miejsce ludzi życzliwych i pomocnych, w którym nikogo nie zostawia się na pastwę losu.
Ale akurat Somen Debnath zawsze wierzył w ludzi. "Ludzie są dla mnie niczym Bóg. Moja podróż dedykowana jest właśnie ludziom, docieraniu do ludzi" – przyznaje podróżnik, który ma nadzieję, że jego droga pozwoli mu pozostawić po sobie ważny ślad; ślad, z którego pożytek zrobią potem inni. "Pojawiamy się na Ziemi, by uczynić jakiś znak. Kiedy ją opuszczamy, kolejne pokolenia zaczynają myśleć, bazując właśnie na tym znaku i zaczynają tworzyć swój własny świat" – zdradza swój punkt widzenia Somen Debnath.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl