Kraj, którego (prawie) nikt nie odwiedza. Witajcie w Bangladeszu
Nie wiedział, czego się spodziewać po podróży do kraju, który turyści omijają szerokim łukiem. Bał się, że w ogóle nie wpuszczą go do Bangladeszu. Udało się. "Byłem pierwszym Polakiem, jakiego widzieli. Niektórzy patrzyli na mnie, jak na kosmitę" - pisze Szymon Jasina o podróży do kraju, którego nigdy nie zapomni.
Dziś turyści są niemal wszędzie. W końcu w każdym zakątku świata jest coś do zobaczenia, są inne kultury, które warto poznać. Nic więc dziwnego, że w trakcie moich podróży tak późno trafiłem na miejsce zupełnie nieturystyczne. Bangladesz był sześćdziesiątym odwiedzonym przeze mnie krajem i dopiero pierwszym, do którego (prawie) nikt nie jeździ.
Miejsce nieoczywiste
Od kilku miesięcy jeżdżę po Azji i postanowiłem, że będę od czasu do czasu odwiedzał też miejsca mniej oczywiste, takie, które większość osób omija. W przypadku Bangladeszu odczułem to jeszcze przed przylotem tam z Bangkoku.
Obywatele części państw (w tym Polski), jeśli docierają do Bangladeszu samolotem, mogą otrzymać wizę na granicy, na lotnisku. Jednak ja miałem pewien problem - chciałem opuścić ten kraj drogą lądową, a więc nie miałem biletu powrotnego, który może nie jest obowiązkowy, ale bardzo dobrze widziany. Dowiedziałem się, że zamiast tego warto mieć gotowy plan na cały pobyt i rezerwacje hoteli. To zupełnie nie w moim stylu, więc postanowiłem po prostu je zrobić, a później anulować.
W Dhace, stolicy Bangladeszu, wylądowałem przed godz. 2 w nocy, od razu udałem się do miejsca wydawania wiz. Po wypełnieniu odpowiednich druków i zapłaceniu 51 dolarów, czekała mnie rozmowa z urzędnikiem. Uwierzył mi na słowo, że opuszczę kraj lądem, a oprócz tego pytał tylko o pierwszy nocleg. Obsługujący mnie urzędnik nie wiedział, co to Airbnb, ale jego kolega szybko mu wytłumaczył i z pieczątką w paszporcie mogłem jechać do miasta.
Gościnność zadziwia
Już następnego dnia przekonałem się, jak wygląda Bangladesz. Mój gospodarz zaproponował, że po pracy umówi się ze mną i pokaże mi miasto. Wcześniej postanowiłem pozwiedzać je sam i szybko zrozumiałem, że nawet w stolicy Bangladeszu turysta to egzotyczny widok.
Wystarczy wspomnieć niewielką liczbę hoteli (i brak ich w starym centrum), nieobecność hosteli (po moim wyjeździe otwarto nową sieć) oraz praktycznie brak napisów po angielsku, a nawet w alfabecie łacińskim. Do tego co jakiś czas przyłapywałem mieszkańców miasta na tym, że patrzą na mnie z zaciekawieniem. I tu muszę wspomnieć najbardziej pozytywną różnicę w stosunku do podróżowania po innych azjatyckich krajach - gdy tam rikszarz lub kierowca tuk tuka widzi turystę, nie przepuści kilkukrotnego nagabywania i namawiania na podwiezienie. W Dhace widać rikszę obok rikszy, ale nikt mnie nie zaczepiał.
Z moim gospodarzem umówiłem w Forcie Lalbagh w centrum miasta - najważniejszym i największym zabytku, który znajduje się obok miejsca, gdzie nocowałem. Zdecydowanie jest to miejsce, którego nie można przegapić zwiedzając Dhakę. Szybko dowiedziałem się, że Imdad, u którego nocowałem, sam lubi podróże i choć posiadając bangladeski paszport nie jest to tak łatwe, to zwiedza nie tylko swój kraj, ale też sporą część Azji (co więcej - akurat przygotowywał się do wyjazdu do Wietnamu i Japonii).
Razem udaliśmy się nad brzeg przepływającej przez miasto rzeki Burigangi. Mimo zanieczyszczenia wody jest to miejsce, które o zachodzie słońca trzeba odwiedzić. Dołączył do nas kuzyn Imdada i razem, korzystając z drewnianej łódeczki, niczym gondoli w Wenecji, przeprawiliśmy się na drugi brzeg. Mimo że jest to ogromne miasto, to niemal brak w nim mostów , co sprawia, że takie rzeczne taksówki to najpopularniejszy sposób pokonania rzeki.
Na drugim brzegu spróbowałem bangladeskiego ulicznego jedzenia, zobaczyłem lokalny rynek, a potem pojechaliśmy też rikszą do domu kuzyna. Jadąc ciemnymi wąskimi uliczkami z dopiero co poznanymi osobami czułem się nieco nieswojo. Jednak u celu przekonałem się, co jest najlepszego w odwiedzaniu Bangladeszu - ludzie.
Ubogi brat Indii
Kraj jest biedny, w wielu miejscach wygląda jak jeszcze bardziej ubogi brat Indii, ale mimo to ludzie są uśmiechnięci i bardzo przyjaźni. Miałem się o tym wielokrotnie przekonać przez kolejne dni. Nie tylko pobyt u Imdada zamienił się w czas spędzony z dobrym kumplem. Podobnie wyglądała sytuacja z menadżerem hotelu w Bogrze. Wielokrotnie też spotkałem się z tym, że mimo nieznajomości angielskiego miejscowi robili wszystko, aby mi pomóc w zwiedzaniu kraju zupełnie nieprzystosowanego do przyjmowania zagranicznych turystów.
Oczywiście taka sytuacja ma też drugą stronę medalu. Osoby z zagranicy nie są tam częstym widokiem. Więc trzeba się przyzwyczaić do tego, że mieszkańcy będą na nas patrzeć z zaciekawieniem. Co chwila słychać pytanie "jaki kraj?". Niestety czasem taka fascynacja obcym przybiera niezbyt przyjemny wymiar.
Byłem jak kosmita
Gdy poszedłem do lokalnego baru w Radźszahi, to wywołałem takie poruszenie, że połowa osób stała nade mną i patrzyła, jak jem kolację. Wiem, że była to czysta ciekawość i wszyscy byli przyjaźni, czułem się jednak trochę nieswojo. Domyślam się, że byłem pierwszą osobą z Polski, jaką widzieli w tym miejscu, dlatego patrzyli na mnie, jak na kosmitę. Gdy mówiłem im, skąd jestem, to oprócz udawanego kiwania głową sugerującego, że wiedzą, gdzie znajduje się nasz kraj, jeden z mężczyzn od razu odpowiedział "madame Curie". To było miłe.
Z pewnością podróż do Bangladeszu to inne podróżnicze doświadczenie niż wszystkie, które do tej pory przeżyłem. Przez brak infrastruktury turystycznej i spore rozrzucenie zabytków po kraju, zobaczyłem tylko część tego, co ma do zaoferowania. Jednak bardzo się cieszę, że poznałem inną kulturę, kraj, który nie jest zepsuty turystyką, gdzie byłem gościem, a nie bogatym mieszkańcem Europy, z którego trzeba wyciągnąć pieniądze. Za to wszystko jestem wdzięczny mieszkańcom Bangladeszu.
Jedno jest pewne - to nie miejsce dla każdego. Poleciłbym je raczej osobom, które mają już trochę doświadczenia podróżniczego. Trzeba pamiętać, że nie jedzie się tam dla samego miejsca, a dla ludzi i wrażenia, jakie Bangladesz robi na przyjezdnych. Dla mnie to na pewno jest jedno z najbardziej wyjątkowych doświadczeń, którego nie zapomnę do końca życia.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl