Emeryt na azjatyckim gigancie. Bangladesz, Bhutan i Birma w jednej podróży
‒ Trzeba cały czas dbać o formę fizyczną i psychiczną, aby móc ten świat do późna chłonąć. Ale jest to możliwe. Jeżdżę i widzę, że ludzie po siedemdziesiątce jeszcze podróżują ‒ mówi pan Cezary, który ukochał Azję i Afrykę.
Cezary Lewko z Białegostoku skończył 67 lat, na emeryturze jest od lipca 2018 r. Wysoki, szczupły, w dobrej formie fizycznej, przynajmniej dwa razy w roku wypuszcza się na egzotyczne wyprawy. Leżenie pod palmą nie jest dla niego, woli bardziej wymagające kierunki. Jak choćby Bangladesz, Bhutan i Birmę (Mjanma), które odwiedził w listopadzie ubiegłego roku.
U stóp Himalajów
W stolicy Bangladeszu, 17-milionowym mieście Dhaka, dominują uciążliwy ruch uliczny i betonowe molochy bez okien, w których mieszczą się szwalnie. To miasto to nie tylko korki, bieda i przytłaczająca architektura, to także bujna przyroda, noszące ślady dawnej świetności kamienice z XIX w. w starej dzielnicy, wielki budynek parlamentu, meczety, ale i kilka świątyń hinduskich i buddyjskich.
Do Bhutanu pan Czarek i jego współtowarzysze podróży lecieli samolotem, który lądował na jednym z najbardziej niebezpiecznych lotnisk świata, czyli Paro. Nie dość, że leży na wysokości 2235 m n.p.m. w dolinie rzeki otoczonej przez pięciotysięczniki, to jeszcze dysponuje jedynym króciutkim pasem, kończącym się u zbocza góry, na którym pilot musi się zmieścić i już. Tylko kilku pilotów na świecie ma odpowiednie uprawnienia, by tu lądować.
Stolica Bhutanu, Thimphu to niewielkie miasto u podnóża Himalajów, na wysokości ok. 2 tys. m n.p.m., z przepięknymi buddyjskimi budowlami łączącymi wiele funkcji: klasztoru, świątyni, szkoły i centrum administracyjnego. Są ich tysiące. Chętni mogli się wybrać na wspinaczkę na Tygrysie Gniazdo, czyli klasztor Taktsang Palphug, przypominający bardziej gniazdo jaskółcze, bo wygląda tak jakby był przylepiony do skały. A dlaczego "tygrysie"? Bo według legendy guru Rinpocze przyleciał tu właśnie na tym czworonogu i zaczął nawracać mieszkańców na buddyzm.
Pagody kapiące złotem
Do Birmy lecieli z Paro mocno okrężną drogą ‒ przez Kalkutę i Bangkok (z noclegiem), bo Mjanma nie jest zbyt otwartym krajem, jego granice są pozamykane. Gdy dotarli do starej stolicy ‒ Mandalay, olśnił ich przepych, blask pokrytych złotymi płatkami posągów Buddy i kopuł świątyń lśniących w słońcu czystym złotem.
Ale najmocniejszym magnesem przyciągającym turystów jest rejs rzeką Irawadi do starożytnego miasta Pagan i zwiedzanie tam gigantycznej liczby świątyń. Jak wynotował pan Czarek, jest ich aż 3822. Buddyjskie pagody wyrastają nad zielenią jak grzyby po deszczu. Większość pochodzi z XII w. Są tam też świątynie i klasztory, a w obejmującej je strefie archeologicznej wciąż trwają prace.
Z Pagan polscy turyści turbośmigłowcem dolecieli nad jezioro Inle, zamieszkiwane przez lokalną społeczność żyjącą w domach na wodzie. Na koniec zostało im Rangun, miasto we wschodniej części delty Irawadi, z oszałamiającą pagodą Szwedagon, jednym z najświętszych miejsc Mjanmy. Ponoć przechowuje się tu, razem ze skarbami, osiem włosów z głowy Buddy Gotamy, a całkowita waga zebranego tutaj złota może sięgać aż 9 ton.
‒ Mówi się, że na samej 790-metrowej kopule Szwedagon jest więcej złota niż w całym skarbcu Anglii ‒ uśmiecha się pan Cezary.
Jednak jego ulubionym punktem programu ‒ niezależnie od tego, gdzie się znajdzie ‒ jest przejażdżka komunikacją publiczną. W Rangun także to się udało. W podmiejskiej kolejce pan Czarek wraz z żoną budził spore zainteresowanie wśród miejscowych.
Rozmowa z podróżującym emerytem
Joanna Klimowicz, WP: Czym pan się kieruje, wybierając cel wyjazdu?
Cezary Lewko: Tym, co przeczytałem, ale nie w przewodnikach, tylko w ciekawych książkach opisujących kraje, wydarzenia i zjawiska. Szukam oryginalnej, nietypowej oferty w biurach podróży. Zacząłem więcej jeździć, kiedy pojawiły się do tego warunki finansowe, czyli od 2005 r.
Pracowałem w wyuczonym zawodzie ekonomisty, zajmowałem się bankowością. Już wtedy starałem się wyjeżdżać dwa razy w ciągu roku. Z czasem zacząłem się specjalizować, najbardziej zainteresowała mnie Afryka i Azja. W ubiegłym roku byłem w Mongolii, na Kamczatce i nad Bajkałem, a także w Bangladeszu, Birmie i Bhutanie. Lubię też Europę, Polskę. W zasadzie mógłbym ciągle jeździć. Od lipca 2018 r. jestem na emeryturze. Teraz mam czas, ale wiadomo ‒ kwestia finansowa jest najważniejsza. W tamtym roku nie byłem w Afryce, ale nadrobię to ‒ zaraz jadę do Sudanu i Erytrei [w lutym ‒ przypis red.]. To bardzo ciekawy kierunek, bardzo się cieszę, że wyjazd dojdzie do skutku. A rzadko dochodzi, bo ludzie boją się sytuacji w Sudanie.
Pan się nie boi?
Nie jedziemy w takie miejsca, które są niebezpieczne, będziemy trzymać się części północnej. Myślę, że nie jest to wielkie ryzyko. Wierzę, że kwestię bezpieczeństwa sprawdziło biuro podróży. One są na to wyczulone, zwłaszcza jeśli nie jest to wyjazd masowy, tylko skrojony pod klienta.
Jakie uczucia budzi w panu podróż?
Przed wyjazdem jestem podekscytowany, bo przecież nigdy nie wiadomo co nas czeka. Natomiast, kiedy siedzę już w samolocie, wtedy już jestem przygotowany na odbiór innej rzeczywistości i to mnie najbardziej interesuje. Jestem otwarty na ludzi. Czasem niektórzy turyści narzekają na zachowania innych ludzi, a ja nie mógłbym nic złego powiedzieć na inne nacje. Może czasem tylko to, że niektórzy są rozpieszczeni przez turystów, choćby na południu Etiopii, gdzie za każde zdjęcie trzeba płacić. Ale uważam, że za każdym razem trzeba prosić o zgodę na zrobienie fotografii, to normalne. My dla nich też jesteśmy atrakcją, czasem i mnie pytano, czy mogę zapozować do zdjęcia.
Są jakieś przeszkody do podróżowania w dojrzałym wieku?
Myślę, że tak, dlatego dopóki jestem w niezłej formie, staram się zrobić dłuższe trasy. Męczące są długie przeloty, np. kilkunastogodzinny lot na Kamczatkę. I zmiana czasu, zwłaszcza, że na wycieczkę jest określony termin, np. dwa tygodnie i plan musi zostać zrobiony. Jeśli przyjeżdżasz nieprzytomny, to zwiedzasz nieprzytomny. Na szczęście ja się umiem szybko, w ciągu jednego dnia, przestawić. Trzeba cały czas dbać o formę fizyczną i psychiczną, by ten świat móc do późna chłonąć. Bo jak się raz pojedzie i trochę porusza, to ma się zakwasy od samego wsiadania do samochodu terenowego. Przed wyjazdem trzeba się przygotować, mieć ze sobą odpowiednie leki ‒ oprócz swoich stałych, które każdy bierze w pewnym wieku ‒ np. magnez na zakwasy. Ale jest to możliwe. Jeżdżę i widzę, że ludzie po siedemdziesiątce też jeszcze podróżują.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl