Trwa ładowanie...

Majówka w PRL-u. Pustki przy Morskim Oku i kura w bagażniku

Dziś trudno sobie wyobrazić turystyczny kalendarz Polaków bez majówki. Jednak w PRL-u, kiedy to 1 maja był wprawdzie wolny od pracy, ale 3 maja do 1990 roku nie miał takiego statusu, o wiosennych długich weekendach nie było mowy. No, chyba że ktoś miał tatę, który bardzo nie lubił obchodzić swoich imienin (wypadających 2 maja) i żeby tylko uniknąć wszelkich form celebracji, zawsze w tym czasie zabierał nas na majowe wypady.

Majówka w PRL-uMajówka w PRL-uŹródło: z archiwum prywatnego Magdy Bukowskiej
d17ease
d17ease

Początek maja to dziś wielkie otwarcie sezonu turystycznego w Polsce. Preludium przez duże P. Wszystko jest otwarte, gotowe na przyjęcie gości, wypełnione ludźmi i gwarem. Miejsca cieszące się szczególną popularnością często są oblegane bardziej niż w środku lata.

Cicho wszędzie, pusto wszędzie

W latach 80. sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Ruszamy z Gdańska samochodem. Czasem cel jest wyraźnie określony, czasem bardzo ogólnie. Jedziemy w Tatry, w Bieszczady czy w Sudety. Najczęściej na ukochaną Jurę Krakowsko-Częstochowską. Kierunek wiadomy, a na miejscu się okaże co dalej. Ta niepewność, co się właściwie okaże, to była połowa zabawy. Wiele hoteli i pensjonatów zamkniętych, więc zdarzało się, że trzeba było zapukać do kilkorga drzwi, zanim znajdował się nocleg. Ale zawsze jakiś był. Zawsze też w okolicy była jakaś czynna knajpa, w końcu lokalni mieszkańcy też wychodzą na obiad czy meduzę z galaretą.

Plany zwykle cudownie beztroskie - kilka dni na szwendanie się i włóczęgi. Podziwianie widoków, odpoczynek od miasta, ludzi, takie oderwanie od wszystkiego. Po prostu! Dziś taki plan wcale niełatwo zrealizować, ale wtedy na niemal medytacyjny spacer można było iść na Śnieżkę, Morskie Oko czy pod Maczugę Herkulesa. Zdarzało się, że przez cały dzień wędrówek po wyjątkowo popularnych trasach spotykało się dosłownie kilka osób. Tak to pamiętam i tak to widzę, kiedy wracam do starych zdjęć. Podejście pod Śnieżkę, a na zdjęciu mama i ja. Droga na Morskie Oko - pusta. Dla pewności pytam mamę, czy pamięta to tak samo jak ja. Potwierdza. Dziś sytuacja niewyobrażalna.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Ogromny problem w górach. "Ludzie są kuszeni"

Czy są chętni na Łokietka?

Kilka lat temu wybraliśmy się z córką na jurę. W planach m.in. jaskinie. Ja koniecznie chcę do Groty Łokietka, którą pamiętam z dzieciństwa. Chcę zobaczyć, czy ten kamień, na którym zgodnie z legendą sypiał król, faktycznie jest tak powycierany w miejscu, gdzie podobno kładł głowę, jak to wygląda w moich wspomnieniach. Podchodzimy do wejścia, a tam - kolejka. Dziś nie wejdziemy. Nie ma problemu, wracamy następnego dnia.

d17ease

W głowie zderzenie dwóch obrazów - tego obecnego - kolejki przed wejściem i wykupionych biletów i tego, które mam sprzed lat. Wtedy też nie udało się nam wejść za pierwszym razem, bo oprócz naszej trójki nie było innych chętnych. Dopiero miła gospodyni, u której mieszkaliśmy, uświadomiła rodzicom, że poza sezonem trzeba chęć zwiedzania zgłosić do jakiegoś pana, a on nam powie, na kiedy umawia grupę. Tak też było. Uzbierało się może kilkanaście osób, które za panem przewodnikiem przeszły przez żelazne drzwi (przynajmniej tak wyglądają w mojej pamięci) i weszły w głąb skały.

Trasa nad Morskie Oko Licencjodawca
Trasa nad Morskie OkoŹródło: Licencjodawca

Pierścionek na szczęście

Jednym z majówkowych miejsc, które w dzieciństwie zrobiły na mnie ogromne wrażenie, była Wieliczka. Kopalnia jest wspaniała i także dziś łatwo się nią zachwycić, ale wtedy urzekła mnie nie tylko słonymi ścianami w korytarzach i piękną kaplicą, ale też niezwykłym zbiegiem okoliczności.

d17ease

Kiedy jechaliśmy na południe, jakoś przed Częstochową zobaczyliśmy na poboczu zepsute auto. Był już wieczór, ale zatrzymaliśmy się, żeby zapytać czy państwo - też w podróży - nie potrzebują pomocy. Nie pamiętam co im się wtedy zepsuło, może palec i kopułka (a może to było podczas innego wyjazdu?), w każdym razie albo mieliśmy w zapasie ową zepsutą rzecz (wtedy wożenie części zapasowych wcale nie było niczym dziwnym), albo tata - w końcu mechanik - potrafił to naprawić na miejscu. Tak czy owak, usterka została usunięta, państwo mogli jechać dalej i my też.

W międzyczasie zrobiło się już naprawdę późno i uznaliśmy, że w takim razie zatrzymujemy się na nocleg. Gdy tylko stanęliśmy przed hotelem, podjechał samochód i wysiedli z niego ludzie, którym niedawno tata naprawiał auto. Okazało się, że jechali za nami specjalnie, bo pani w podzięce chciała dać mi i mamie po pierścionku. Wieźli ich całą gablotkę, a my mogłyśmy sobie wybrać po jednym. Następnego dnia zjechaliśmy do Wieliczki, w miejsce, wskazane przez pierścień Królowej Kingi.

d17ease

Kura w bagażniku

Choć z założenia majówki miały być naszym rodzinnym czasem nudy, relaksu, nicnierobienia i ogólnie spokoju, przygody zdarzały się zawsze. Wiele z nich wiązało się ze zwierzętami.

Np. któregoś roku w Bieszczadach po pięknej wiosennej ulewie, na drogę wylazły setki płazów, przede wszystkim żab, ale między nimi były też salamandry plamiste. Pojawiły się znikąd i były wszędzie. Moja dziecięca wyobraźnia natychmiast podpowiedziała, że to z pewnością deszcz żab, o którym opowiadali w Biblii. Rodzice, całkiem rozsądnie, zwrócili mi uwagę, że żaby jak na upadek z dużej wysokości, są w zaskakująco dobrym stanie, co może poddawać moją teorię w wątpliwość. Jednak większym problemem od tego, skąd przyszły, było to, jak pokonać tę drogę, żeby zwierzęta w równie dobrym stanie pozostały. Rozwiązanie okazało się proste, choć lekko czasochłonne i odrobinę nadwyrężające cierpliwość mojego taty. Ja szłam przodem, rozganiając wszechobecne żaby, a rodzice jechali, czy raczej toczyli się, za mną. Na szczęście po kilkudziesięciu metrach, żaby nagle się pojawiły, tak równie nagle się skończyły, dzięki czemu udało nam się wrócić do hotelu przed porą śniadania.

Ale to nie przygoda z żabami jest tą, która najbardziej zapadła mi w pamięć i do której mam największy sentyment. Bohaterką tej ulubionej historii była kura. Kura przyplątała się do nas w Ojcowie. Szliśmy spacerem z naszej kwatery do jakiegoś baru. W pewnym momencie zauważyliśmy, że koło nas idzie kura. Rozstaliśmy się z ptakiem dopiero przed restauracją. A raczej sądziliśmy, że się rozstajemy. Kiedy wyszliśmy, kura cierpliwie czekała. Odprowadziła nas na kwaterę i dalej czekała. Kiedy co chwilę wyglądałam czy postanowiła w końcu wrócić do domu, ona nadal tam była. Po licznych prośbach, zaklęciach i kilku wylanych łzach, rodzice pozwoli mi wpuścić ją na noc do naszego pokoju.

d17ease

Do wyjazdu pozostały dwa dni. Chodziliśmy z kurą po okolicy licząc, że albo ona znajdzie swój dom, albo, że któryś z mieszkańców przyzna się do ptaka. Nic. Myślę, że rodzice do chwili wyjazdu liczyli na jakiś cud, ja liczyłam na to, że się nie zdarzy i że kura będzie musiała wrócić z nami do Gdańska. I faktycznie wróciła. Podróżowała w wielkim kartonie w bagażniku. W mieszkaniu na drugim piętrze nie czuła się jednak najlepiej. Jeszcze gorzej czuła się moja mama, zmywając od rana do nocy ptasie kupy z podłogi. Po kilku dniach ptak wyruszył więc z nami w kolejną podróż, tym razem do Elbląga, gdzie moja babcia miała domek z ogródkiem i mogła jej zapewnić znacznie lepsze warunki.

Kura, w końcu zwierzę niemal domowe, oczywiście trzeba było nazwać. Wybór był prosty - dostała na imię Majówka.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
d17ease
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d17ease