Miasto pełne sprzeczności. Nie uwierzysz, dopóki nie zobaczysz Batumi na własne oczy
Z daleka Batumi wygląda na smutne i groźne, ale gdy się je odwiedzi, okazuje się pełne niespodzianek. Kuchnia, architektura i obyczajowość tego miejsca sprawiają, że nawet jego deszczowy charakter mnie nie przeraża. To magiczne miasto, podobnie zresztą jak jego okolice.
Kiedy tylko wysiedliśmy na lotnisku w Tbilisi obskoczyli nas taryfiarze, oferujący transport i noszenie bagażu. Wsiedliśmy do wypasionego, jak na oczekiwane standardy busa i ruszyliśmy w kierunku Batumi. Było tak gorąco, że czarne skórzane siedzenia sprawiały wrażenie podgrzewanych. Na ulicę wysypało się bydło. Widok uroczy, tym bardziej, że w kraju, w którym mieszkam jest raczej rzadko spotykany. Krowy, podobnie jak w Rumunii, nie tylko nie konsternowały uczestników drogi, ale też wywierały swoisty respekt. Na drodze to one miały pierwszeństwo. Było miło. Było sympatycznie.
Stacje benzynowe wyglądały jak z amerykańskich filmów. Szare, pożółkłe ściany betonu i żadnych zbędnych elementów. Zupełnie jakby gruziński klimat i ciemne niebo nad tą krainą kryły w sobie dziwną moc, która swoim milczeniem grozi nagłym zmyciem wszystkiego, co nie jest częścią natury. Moje pierwsze wrażenie było takie, że wszystko w tym kraju jest szare, ciemnozielone, albo brązowe i pomarańczowe. Jakby jesień w tej części świata uparcie wdzierała się w pstrokate wzory lata.
Gdy dojechaliśmy do pierwszej małej miejscowości pełnej drewnianych domostw, na ulicach dojrzeć można było kobiety pilnujące wystawionych na sprzedaż, leżących na ulicy owoców. Odniosłam wrażenie, że wszyscy jeżdżą jak chcą. Jakby każdy miał gdzieś zasady ruchu drogowego i w ogóle jakiekolwiek zasady. Ale miało to swój urok. Pod sklepem brudna od stóp po czubek ryja świnia szukała w rowie zawzięcie resztek fig, które rosły tuż za płotem. W środku pola stała furgonetka, czekając ze spokojem aż właściciel naładuje ją po brzegi. Klimatyczny marazm opanował oddalone od centrum przybrzeżne tereny. Byłam ciekawa, co czeka nas w mieście. Podróż trwała długo. A przynajmniej tak mi się wydawało.
"Ser lepszy niż seks"
Dopiero po kilku dniach zrozumiałam, że to szaro-zielona rzeczywistość i uderzające o ziemię krople rzęsistego deszczu nadawały miastu magiczny klimat. Już kilka godzin po przyjeździe zaproszono nas na pierwszą z kilku wystawnych kolacji. Wstyd się przyznać, ale nieznane mi dotąd nazwy dań, smaki i zapachy interesowały mnie bardziej niż starożytna twierdza i muzeum etnograficzne, które mieliśmy nazajutrz odwiedzić. Moja kulinarna ciekawość przewyższa inne zainteresowania (poza poznaniem duchowym), a gastronomiczny instynkt wywodzi na najbardziej niebezpieczne zakątki kuchni. Intuicja nie zawiodła mnie i tym razem.
Choć kuchnia gruzińska jest obfita w mięso i produkty mączne, czyli jest bardzo kaloryczna, to jest tak wyborna, że powaliła mnie na kolana już na samym początku. Kochani, chapeau bas. Sztandarowe smaki tego kraju to oczywiście chaczapuri i chinkali. Pierwsze danie w podstawowej wersji przypomina wyglądem raczej klasyczną pizzę margheritę, składającą się wyłącznie z ciasta i sera, ale uwierzcie mi – jest o niebo lepsze. W zależności od tego, czy ciasto jest na zewnątrz czy w środku nazywa się kolejno megruli, bądź imeruli. Przesympatyczne organizatorki wyjazdu prasowego zadbały o to, abyśmy mogli spróbować także regionalnej, adżarskiej wersji. Mam na myśli chaczapuri w postaci zapieczonej "chlebowej łódeczki" wypełnionej dużą ilością płynnego sera i jajkiem z lekko ściętym białkiem i płynnym żółtkiem. Danie jest wyjątkowo syte i podobno komuś kiedyś udało się zjeść całe.
Chinkali przypominanają zaś polskie pierogi, ale jak można się łatwo domyślić, pierogami nie są. Różni je to, że w środku, oprócz mięsnego nadzienia, znajduje się również - uwaga - rosołek, który w pierwszej kolejności wysysamy, nadgryzając delikatnie fragment ciasta. Pozostając w kręgu gruzińskiej kuchni muszę zarekomendować sery, których jakość i różnorodność sprawia, że – zgodnie z opinią jednego z moich współtowarzyszy – "są one lepsze niż seks”. Nie śmiem zaprzeczać jego tezie, jakkolwiek daleko idąca by ona nie była. Wszakże gruzińskie sery były czymś, co wszyscy jedliśmy z największym smakiem i bez opamiętania. Będąc w Gruzji trzeba także spróbować past pchali, na bazie liści buraków lub szpinaku. Zmieszane z orzechami wywołują energetyzujące wrażenia. Aż podniebienie łaskocze.
Gryz kultury
O niekulinarnych "smaczkach” Batumi opowiadałam już w dwóch filmach wideo (oba są załączone w tekście), aby można było rzucić okiem na malownicze okolice tego miasta i posłuchać ciekawostek o takich miejscach jak: lokalne muzeum etnograficzne, ogród botaniczny Batumi, Twierdza Gonio oraz winiarnia Keda, które dzięki organizacji naszych gruzińskich przyjaciół mieliśmy okazję zobaczyć. Nasza przewodniczka Sophia z ogromnym przejęciem i zaangażowaniem opowiadała nam o historii i kulturze gruzińskiej. Komentowała żywo każde miejsce, obok którego akurat przechodziliśmy, a ton jej głosu i narracja, jaką się posługiwała nie pozwalały przejść obok niej obojętnie i nie posłuchać, co z takim zapałem próbowała nam wyjaśnić.
Muzeum etnograficzne zaskoczyło mnie swoja naturalnością. Cielęta i barany wyglądały jak prawdziwe. Żartuję. Były bardzo nieprawdziwe, ale miejsce oceniam i tak wysoko, choćby z tego względu, że znajduje się w prywatnych rękach i właściciel dokłada wszelkich starań, by przybliżyć turystom adżarską kulturę. Gdyby ktoś miał wątpliwości czego Gruzini używali * zamiast pieluch* jeszcze do końca XX w. i tak jak ja nie mógłby uwierzyć, że był to system "odprowadzająco" – drewniano - wanienkowy, to serdecznie zapraszam do "Borjgalo". Mi się podobało. Podobnie zresztą wspominam zwiedzanie Twierdzy Gonio. Oglądanie rozkopanych gruzów sprzed tysięcy lat nie wszystkich musi wprawiać w stan szczególnego uniesienia, ale zanurzanie palca w "kolebce" kultury daje poczucie wiekowości. Muzeum na terenie fortyfikacji może zwiedzić każdy, nawet nasze pupile. A chyba nawet bez właścicieli.
Kobiety, wino i śpiew
W winiarni Keda powitano nas wspaniałym i wystawnym poczęstunkiem, włącznie z degustacją win z lokalnej winiarni. Tym razem jednak przed posiłkiem mieliśmy szansę wysłuchać klimatycznych pieśni folkowych w wykonaniu trzech panów o potężnych głosach. Podobne wokalne umiejętności zaprezentował nam lokalny zespół już pierwszego dnia pobytu. Klasyczny, męski śpiew przyprawi o dreszcze i łzę wzruszenia niejedną z pań. Równie przejmująca była także prezentacja gruzińskiego tańca, który mówi wiele o kulturze i o tym, jak bardzo zakorzeniona jest w życiu codziennym Gruzinów. Skomplikowanych kroków tanecznych uczą się oni bowiem już od najmłodszych lat dziecięcych. Choć sprawia wrażenie strasznie asynchronicznego, jest bardzo złożony i niezwykle efektowny.
Krótka obserwacja gruzińskiej codzienności pozwoliła mi zaobserwować swoistą lekkość szeroko pojętej obyczajowości. We wtorkowy lub poniedziałkowy wieczór spora (naprawdę spora) grupa pań spotyka się w wykwintnej restauracji, by dobrze zjeść i wypić. Urodziny? Wieczór panieński? Nie wiem. – Czy one świętują, bo mają jutro wolny dzień? – pytam. – Prawdopodobnie nie – odpowiada mi koleżanka, bywająca w Gruzji systematycznie – po prostu tak mają. To, że jutro idą do pracy wcale nie przeszkadza im w tym, by dziś włożyć wyjściowe sukienki, obcasy, nałożyć pełny makijaż i cieszyć się życiem. Mimo że za oknem leje deszcz – dodaje.
Batumi jest raczej deszczowym regionem, co z jednej strony sprzyja uprawie roślinności, a z drugiej strony wprowadza w bardzo spokojny, refleksyjny i kontemplacyjny nastrój. Nie jest to z pewnością miejsce dla rozhulanej i szukającej turystycznych wrażeń młodzieży. Raczej dla świadomych podróżników nastawionych na zgłębianie tajników lokalnej kultury i tradycji.
Najciekawsze emocje, tuż po gruzińskiej kuchni wzbudza niesamowite zróżnicowanie architektoniczne miasta. O centrum Batumi w przewodnikach piszą, że swoim klimatem i architekturą przypomina bardziej stolicę jednej z karaibskich republik bananowych połączoną z Las Vegas niż centrum gruzińskiego regionu. Mają sporo racji, bo to miasto charakteryzują skrajności. Ścierają się tam ze sobą stara przedkomunistyczna architektura z reliktami komunizmu, na które można się natknąć na każdym kroku. Ponadto w mieście można napotkać wiele owoców nowoczesnego budownictwa, które w zabawny sposób nie pasuje do całości.
Jeszcze raz
Choć program naszego zwiedzania koncentrował się głównie na pozostawaniu w ruchu i przemieszczaniu się z miejsca na miejsce w przerwach od obfitych posiłków, to mimo wszystko wiele obrazów zostanie w mojej głowie na zawsze. Na przykład widok monumentalnych gór zasnutych deszczem, albo wzburzone fale Morza Czarnego, uderzające z impetem o kamienisty brzeg. Chcę jeszcze raz. Ten ser…
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl