Nad Czarny Staw w kozaczkach. Turyści w Tatrach nie przestają zaskakiwać
Turystka w "miejskich kozaczkach" zapędziła się w niedzielę nad Czarny Staw pod Rysami. Nie była w stanie sama zejść, więc na pomoc wezwała ratowników. Niesfornych turystów jest w tym sezonie więcej niż rok temu - przyznaje TOPR.
Czarny Staw pod Rysami znajduje się na wysokości 1583 m n.p.m. w Dolinie Rybiego Potoku. Można do niego dotrzeć czerwonym szlakiem ze schroniska nad Morskim Okiem. Latem pokonanie tej trasy zajmuje ok. 50 minut (powrót 40 minut). Zimą, ze względu na śnieg, wejście jest dużo trudniejsze i zajmuje więcej czasu. Szlaki są oblodzone, łatwo się poślizgnąć. Wielu turystów dopiero nad Morskim Okiem spontanicznie podejmuje decyzję o wejściu wyżej. Tak mogło być w przypadku turystki, którą opisano w ostatniej kronice TOPR. "Po godz. 17:00 z Czarnego Stawu do Morskiego Oka sprowadzono turystkę, która w miejskich kozaczkach dotarła nad Staw, ale w takim obuwiu nie potrafiła bezpiecznie zejść" – czytamy.
- Buty były nieodpowiednie do panujących warunków. Od czasu do czasu się to zdarza, ale też udzielamy częściej pomocy osobom w dobrych butach, ale bez odpowiednich umiejętności – mówi Wirtualnej Polsce Jan Krzysztof, naczelnik TOPR.
A umiejętności i przygotowanie są ważne niezależnie od pory roku. - Byłam w maju nad Morskim Okiem. Pogoda była piękna, więc podjęliśmy decyzję o wejściu nad Czarny Staw, mimo że szlaku nie było widać, a droga wiodła wydeptaną ścieżką w głębokim śniegu – mówi pani Natalia, turystka z Gdańska. - Zdarzało się, że noga zapadała się w śniegu po kolana. Na szczęście mieliśmy dobre buty, ale i tak ostatnie metry zrobiliśmy na czworakach. Warto było, ale czy bym to powtórzyła? Tylko z bardzo dobrym przygotowaniem. Nie wiem, jak tej kobiecie udało się wejść w zwykłych kozakach – dodaje.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Ze względu na trwające w kraju ferie zdarzeń z udziałem turystów jest sporo. W weekend nastąpiła wymiana turnusów. Po feriach są już województwa: mazowieckie, zachodnio-pomorskie, dolnośląskie i opolskie, a od poniedziałku zimową przerwę mają dzieci z pomorskiego, łódzkiego, lubelskiego, podkarpackiego i śląskiego. Z danych TOPR wynika, że turyści dostarczają więcej kłopotów niż w zeszłym roku. - Od 15 stycznia w górach odnotowaliśmy 27 zdarzeń. W poprzednim sezonie w tym samym okresie 23 – podsumowuje pierwsze tygodnie ferii Jan Krzysztof. - TOPR udzielił pomocy już 36 osobom, a w poprzednim sezonie było to 25 osób.
Pełne ręce roboty mają także ratownicy na stokach narciarskich. - Udzieliliśmy pomocy 574 osobom. W ubiegłym sezonie zimowym w tym samym okresie było to 549 osób – wylicza Jan Krzysztof.
W tym roku częściej niż dotychczas słyszy się także o problemach z instruktorami. W zeszłym tygodniu informowaliśmy o opiekunie, który zostawił 9-letniego chłopca samego na środku stoku na 20 minut, bo "dziecko się nie słucha, więc musiał je zostawić."
Dziś za to policjanci z Bielsku-Białej zatrzymali pijanego instruktora, który uczył 5-latka jeździć na nartach na stoku w Szczyrku. Badanie alkomatem wykazało, że zatrzymany miał w organizmie ponad 3,6 promila alkoholu. Mężczyzna trafił do izby wytrzeźwień. Pijany instruktor odpowie za narażenie dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Grożą mu za to 3 lata więzienia.