Nie tylko trawnik po horyzont. Zakochani w Mongolii
Bezkresne stepy, pustynia Gobi, góry, krystaliczne jeziora i modrzewiowa tajga, w której w głowie się kręci od zapachu żywicy. Mongolia to kraj pięciokrotnie większy od Polski, a koni żyje tu więcej niż ludzi. Kraj, który czeka na odkrywców.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Jak nikt opowiada o dawnym imperium Czyngis-chana Jakub Czajkowski, geograf i podróżnik, który organizuje i pilotuje wyprawy przygodowe, trekkingowe, konne i rowerowe w różne miejsca na Ziemi. Do Mongolii jeździ od 2006 r. i nie ma dość. Wraca do Azji Centralnej po doświadczenia obcowania z dziewiczą przyrodą i krajobrazem jeszcze niezmienionym przez człowieka.
‒ Mongolia to nie tylko "trawnik po horyzont" ‒ uśmiecha się podróżnik. ‒ Ale też góry z mnóstwem dziewiczych lasów, wielka pustynia Gobi na południu, wysokogórskie jeziora... Tu się wraca, by naładować baterie, odpocząć od cywilizacji.
Stepowy wiatr we włosach
Do stolicy Mongolii leci się z Polski z przesiadką w Moskwie. Ułan Bator to duże, betonowe, zanieczyszczone smogiem miasto, w którym mieszka połowa populacji kraju. Wielkiego, bo o powierzchni 1,5 mln km kw. Na tak wielkiej przestrzeni żyje ok. 3 mln ludzi, czyli mniej więcej tyle co w Warszawie.
Zobacz też: "Tajemnicza" baza na Gobi. Kolejna teoria spiskowa
Dla Jakuba i jego grup Ułan Bator to tylko przystanek, ostatni bastion wielkomiejskości, potem już tylko podróż w step. Ten magiczny, prawdziwy. Step to pasterskie jurty i jeźdźcy ‒ bo Mongołowie wręcz "rodzą się w siodle" i mimo postępu cywilizacyjnego, mimo asfaltu, ciężarówek i motorów, konie wciąż są najważniejsze. Swobodnie pasą się tam stada zwierząt hodowlanych. Czajkowski wylicza, że w Mongolii hoduje się ponad 55 mln zwierząt, przede wszystkim kóz i owiec, krów, jaków i wielbłądów ‒ dwugarbnych baktrianów. Samych koni jest tu więcej niż ludzi, bo ok. 3,3 mln.
W poszukiwaniu nowych pastwisk ze świeżą trawą, pasterze wędrują kilka razy w roku. W dwie godziny są w stanie złożyć jurtę ‒ namiot wsparty na drewnianej konstrukcji kratowej, obity białym brezentem, na zimę ocieplany wojłokiem. W takim mobilnym domu mieści się cała rodzina. Lewa strona przeznaczona jest dla mężczyzn, prawa dla kobiet, naprzeciwko wejścia jest ołtarzyk buddyjski. Nie tak skromnie, jak by się mogło wydawać. Już przed wejściem często można dostrzec panele słoneczne, a w środku: telewizor, radio, łóżka, meble. Pod sufitem suszą się sery lub mięso.
Możemy być pewni, że gospodarze zaproszą nas na zabielaną mlekiem herbatę i poczęstują tabaką, bo tam, gdzie ludzi jest mało, każdy kontakt z drugim człowiekiem jest cenny. Choć na ogół nie mówią po rosyjsku czy angielsku, odczujemy ich serdeczność i gościnność. Niestety, do tego stopnia, że mogą zaprosić na specjalny świąteczny poczęstunek, na gotowane jedynie z odrobiną soli mięso. Przysmakami są np. mózg i gałka oczna, które to pyszności oferuje się najznamienitszym gościom. Nie wypada odmówić.
‒ Najbardziej utkwił mi w pamięci poczęstunek pieczonym świstakiem. Piecze się go "od wewnątrz", wkładając do środka rozgrzane kamienie, a tajemnicą jego smaku jest to, że dopiero na sam koniec opala się go nad ogniem z futra ‒ mówi Jakub Czajkowski.
W Mongolii jada się głównie przetwory mleczne. Orom to tłusty kożuch z mleka, zwinięty w naleśnik. Kumys to sfermentowane kobyle mleko, w smaku przypominające podwędzany, kwaśny kefir, pełne witamin i składników odżywczych, świetnie gaszące pragnienie. Co ciekawe, jeśli chcemy zjeść coś "nielokalnego", to w każdym sklepie znajdziemy... ogórki konserwowe z Polski, konkretnie z Łowicza. Równie zaskakująca jest zasada działania "poczty", jeśli chcesz przekazać np. wspólne pamiątkowe zdjęcia, dajesz je komuś z prośbą by przekazał dalej, a zdjęcia na bank trafią do adresata!
Jak traperzy
W Mongolii rytm życia wyznacza przyroda i surowy, kontynentalny klimat z zimami, podczas których temperatura spada do minus 50 st. C. Wiosną wszystko wraca do życia, lata są ciepłe, a największe letnie święto to Naadam ‒ zawody jeździeckie, łucznicze i zapaśnicze w połowie lipca. W ajmakach (miastach wojewódzkich) gromadzą się klany i rody, fragment stepu zamienia się w wielką arenę. Odświętnie ubrani Mongołowie, w butach z zadartymi czubkami (bo wierzą, że ziemia jest święta i nie należy jej ranić) kibicują swoim faworytom. Najbardziej prestiżowe są zawody konne, bo te zwierzęta cieszą się w Mongolii niesłabnącym szacunkiem. Nieduże (w kłębie mają 140 cm, a Jakub ‒ 2 metry, więc śmieje się, że na koniu wygląda jak na kocie), ale bardzo silne i wytrzymałe, dotrą w najbardziej niedostępne miejsca, także wysoko w górach. Polski podróżnik mówi, że przemierzanie na końskim grzbiecie stepu, ale i skalistych przełęczy na wysokości 3 tys. m n.p.m., to najlepszy sposób na wtopienie się w przyrodę i kulturę tego kraju. Zresztą w Mongolii turystyka konna jest coraz popularniejsza, a baza ‒ coraz wygodniejsza.
Czajkowski wygód nie szuka. Zapuszcza się w dzikie okolice na północy kraju, pod granicą rosyjską, wokół jeziora Chubsuguł ‒ młodszego i ładniejszego brata Bajkału. Przeprawy przez pokryte tajgą góry ‒ w karawanie z końmi jucznymi wiozącymi ekwipunek na kilka dni ‒ są bardziej wymagające, ale w zamian turysta dostanie niesamowite wrażenia. Poczuje się jak bohater ukochanych książek z dzieciństwa ‒ Maya, Londona czy Curwooda, o traperach z Gór Skalistych. Zje pieczonego świstaka kupionego od myśliwych, napije krystalicznie czystej wody wprost z jeziora, będzie szukał tropów dzikich zwierząt.
Do tego wszystkiego Jakub dorzuca jeszcze przyrodnicze i kulturowe perełki, na które można się natknąć w Mongolii. Jak ostatnie dzikie konie ‒ konie Przewalskiego, których populacja została odtworzona w środkowej części kraju. Albo ślady starożytnych wierzeń, szamanizmu ‒ kurhany, świątynie duchów przyrody. Czy buddyjskie klasztory, jak Erdenedzuu wzniesiony na gruzach dawnej stolicy Czyngis-chana w Karakorum lub Gandan w Ułan Bator ‒ najważniejszy ośrodek buddyjski w kraju.
Kiedy Jakub wraca do Mongolii? Już za parę miesięcy. A tymczasem jego i Karoliny Wierzbińskiej ubiegłoroczna wyprawa rowerowa po Mongolii (bagatela, 580 km przez góry i stepy) walczy o tytuł "Podróży roku" w 13. edycji prestiżowego konkursu National Geographic ‒ Travelery. Można głosować.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.