Rumunia. Tutaj wszystko uzależnia
Spektakularne architektonicznie miasta, zabytki najwyższej klasy, góry, które rzucą na kolana każdego, bukowe lasy i gościnni, serdeczni mieszkańcy. - Pojechaliśmy do Rumunii z zamiarem odwiedzenia jej raz, góra dwa razy, a tymczasem w sumie byliśmy już kilkanaście - mówi Dorota Filipiak-Dempniak, która wraz z mężem Piotrem stworzyła projekt fotograficzno-słowny "Mamałyga z bryndzą".
Joanna Klimowicz: Cóż to za potrawa, ta mamałyga z bryndzą, że zainspirowała ciebie i twojego męża Piotra - do nazwania tak profilu na Facebooku i waszego projektu?
Dorota Filipiak-Dempniak: - Mămăliguţă cu brânză şi smântână, bo tak to się nazywa w oryginale, brzmi dla polskiego ucha egzotycznie i uwodząco. A w gruncie rzeczy jest to bardzo prosta potrawa, nie traktowana nawet jako pełnoprawne danie, raczej jak dodatek czy przystawka. Mój mąż, który dokumentuje wszystkie nasze podróże na fotografiach, stał się - czasem nieoczekiwanie nawet dla samych Rumunów - wielkim wielbicielem i znawcą mamałygi. Musi jej skosztować za każdym razem, gdy w Rumunii jesteśmy. Twierdzi, że najlepszą jadł w Sibiu, a tajemnica smaku tej potrawy kryje się w bryndzy - od niej wszystko zależy.
Ale mamałyga ma także znaczenie symboliczne. Jest takie powiedzenie "mămăliga nu explodează" czyli "mamałyga nie wybucha" i ma oddawać ducha samych Rumunów, jako nieskłonnych do buntu i przemocy, co jak wiadomo, jednak nie zawsze ma swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Czasem Rumuni się buntują, muszą mieć tylko ku temu bardzo poważny powód. Tak czy inaczej, mamałyga jest emblematyczna i dlatego tak postanowiłam nazwać projekt, który ma na celu promowanie tego niezwykłego kraju.
Kiedy po raz pierwszy trafiliście do Rumunii i jak często tam wracacie?
W 2008 r., tuż po jej przystąpieniu do Unii Europejskiej. Było to zaledwie dwanaście lat temu, ale kraj zmienił się w tym czasie nie do poznania. Staram się śledzić zmiany zachodzące w Rumunii na bieżąco. Czytam literaturę rumuńską i o Rumunii. Mam też to szczęście, że znam Rumunów mieszkających w Polsce oraz osoby profesjonalnie zajmujące się tym krajem i o nim piszące, śledzę portale i rozmaite profile polskie i rumuńskie i dzięki temu mam regularny dostęp do informacji. Polskie media nie interesują się tym krajem za bardzo, co jest dużym błędem. My do Rumunii jeździmy regularnie. W sumie byliśmy tam już kilkanaście razy.
To była miłość od pierwszego wejrzenia?
Tak! Pojechaliśmy z zamiarem odwiedzenia Rumunii raz, góra dwa razy, a tymczasem wracamy tam i będziemy wracać jeszcze przez długie lata. To niewiarygodne, jak jeden kraj może być różnorodny, wielokulturowy. Ma też bardzo skomplikowaną, ale przez to fascynującą historię.
A co was zaczarowało: najwyższe Góry Fogaraskie czy słynna Transylwania? Wsie i miasteczka?
Wszystko to jest magnesem i powodem, by do Rumunii pojechać. Karpaty - bo nie tylko Fogarasze - zadowolą każdego miłośnika gór. Transylwania, niesłusznie i niezasłużenie kojarzona z wampirem Drakulą, zasługuje na uwagę ze względu na spektakularne architektonicznie saskie miasta, takie jak Sighișoara czy Braszów.
Ale i mniejsze miejscowości kryją prawdziwe skarby. Tak zwany Siedmiogród Saski to miejsce słynące z kościołów warownych. Są to zabytki najwyższej klasy, absolutnie unikatowe, a jest ich w sumie około trzystu! Część z nich, np. Viscri czy Velea Viilor wpisane zostały na listę światowego dziedzictwa UNESCO, a do części docierają tylko najwytrwalsi turyści. A przecież to nie koniec atrakcji w samej Transylwanii, a tym bardziej w Rumunii. Kto raz był w malowanych monasterach bukowińskich, będzie chciał do nich wracać. Drewniane cerkwie Maramureszu też są wyjątkowe. Nie można zapomnieć o rumuńskich uzdrowiskach, takich jak Baile Herculane i koniecznie choć raz trzeba zobaczyć Żelazne Wrota i wąwóz Bicaz. A to dalece niepełna lista.
Co polecacie na początek i jaką porę roku wybrać na pierwszą wizytę?
Najlepiej do Rumunii pojechać wiosną. Do końca czerwca jest jeszcze w miarę spokojnie, jest sporo miejsc noclegowych i temperatury nie są za wysokie. Jeśli ktoś nie przepada za upałami, to warto o tym pamiętać, że latem w Rumunii potrafi być naprawdę piekielnie gorąco, co szczególnie wtedy, gdy zwiedza się miasta, może być uciążliwe. Ja upałów się nie boję, ale nie najlepiej znoszą je moje psy, z którymi podróżujemy, więc staramy się unikać lipca i sierpnia, a i wrzesień może być jeszcze bardzo ciepły.
Natomiast na przełomie września i października mamy szansę zobaczyć kolorowe lasy karpackie. Rosnące tam buki wyglądają wówczas naprawdę niesamowicie. Polecam samochód, to daje największą swobodę i możliwość dotarcia do najmniejszych wiosek, do których nie dojeżdża inny transport. Można też dolecieć samolotem, ale te docierają tylko do dużych miast, więc potem trzeba kombinować z transportem lokalnym. A jeśli ktoś lubi przygodę, może spróbować przemieszczać się autostopem. Znam też osoby, które przemierzały Rumunię na rowerach.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Jak jeszcze - poza mamałygą z bryndzą - smakuje Rumunia?
Nie jemy mięsa, więc część rumuńskich smaków, takich jak ikoniczna ciorba de burta [mięsna zupa, rodzaj flaczków ze śmietaną - red.], nas omija, ale to nie znaczy, że skazani jesteśmy na chińskie zupki przywiezione z Polski. Przede wszystkim staram się zawsze znaleźć lokalne targowisko, a potem to już tylko czas jest ograniczeniem – zawsze jest go za mało, by spróbować wszystkiego. W Rumunii można kupić te same owoce i warzywa, co w Polsce, ale słodsze, bardziej aromatyczne, bo dojrzewają w południowym słońcu. A tamtejsze melony, arbuzy, brzoskwinie i morele nie mają sobie równych.
Trzeba też spróbować serów, najlepiej tych z budek przydrożnych gdzieś w górach. A do sera idealnie pasuje lokalne wino. W Polsce praktycznie nieznane. Rumuńskie winiarstwo musiało się podnieść po latach zapaści z poprzedniej epoki, ale już nadrabia stracony czas i z roku na rok można kupić w rumuńskich sklepach coraz lepsze wina. Z deserów koniecznie trzeba spróbować papanași [nieco przypominające nasze pączki - red.], ale uwaga! Są bardzo sycące.
Polecam też noclegi gdzieś z dala od dużych miast w Maramureszu czy Bukowinie - z wyżywieniem, ale ostrożnie, bo może się okazać, że wystarczy śniadanie.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Czy którąś z rumuńskich przygód wspominacie ze szczególnym rozrzewnieniem?
Nocowaliśmy kiedyś w pensjonacie w małej miejscowości w górach kilkadziesiąt kilometrów od Baia Mare. Było jeszcze przed sezonem, więc większość czasu byliśmy jedynymi gośćmi. W cenę wliczone było właśnie śniadanie. Kiedy zasiedliśmy do stołu pierwszego ranka, nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom! Duży stół uginał się od potraw, a wszystko przygotowane z własnych produktów, owoców, warzyw z ogródka, jajek od własnych kur, grzybów zebranych w pobliskim lesie. W ilości takiej, że spokojnie najadłoby się tym sześć osób. A nas było tylko dwoje.
Te śniadania doskonale obrazują jeszcze jedną cechę Rumunów – nadzwyczajną gościnność. Ich serdeczność, otwartość, skłonność do bezinteresownej pomocy. To jeszcze jeden powód, by tam wracać. A ludzie w tej okolicy okazali nam wyjątkowo dużo serca. Kiedy "poszła" nam opona, jeden z mieszkańców wioski przez kilkadziesiąt minut mocował się ze śrubami, nie pozwalając nam dotknąć narzędzi, wymienił koło i odmówił przyjęcia czegokolwiek poza zwyczajnym "dziękuję". To nie był jedyny przypadek, gdy spotkaliśmy się z bezinteresowną pomocą czy chociażby życzliwym zainteresowaniem. Nie raz byliśmy zaczepiani na ulicy, ot tak, żeby chwilę porozmawiać. Ponieważ mamy bardzo charakterystycznego psa, punkt wyjścia do takiego zagajenia narzuca się sam, a potem po prostu rozmawiamy.
Dlatego w Rumunii czujemy się dobrze i bezpiecznie, chociaż nie jest to kraj idealny, ma jeszcze wiele trudności do pokonania. Jednak obserwując jego mieszkańców, ich energię i kreatywność, można mieć nadzieję, że wkrótce będzie to jedno z czołowych państw regionu. I idealny cel podróży, nie tylko śladem Drakuli.
Polska jest uznawana przez władze Rumunii za kraj bezpieczny epidemicznie. Tym samym osoby przybywające z Polski do Rumunii, niezależnie od celu podróży, nie muszą odbywać 14-dniowej kwarantanny.