Po fali mrozów nagłe ocieplenie. Czeka nas powódź? Tak dramatycznie nie było od lat
Choć w naszym kraju mówi się, że zimy są coraz łagodniejsze, to rola lodołamaczy jest nie do przecenienia. Szczególnie widać to w tym roku, gdy muszą stawiać czoła zagrożeniu o skali nienotowanej od lat. Od wielu dni lodołamacze zaangażowane są w akcję usuwania zatorów na Wiśle. Gdyby nie one, katastrofa byłaby kwestią czasu.
Kruszenie lodu oraz torowanie szlaku statkom, które poruszają się wodami skutymi lodem – tak powszechnie rozumie się główne zadania, które stawia się przed lodołamaczami. Są one nieodłącznym elementem krajobrazów na zimnej północy, gdzie prowadzą grupy statków lub pojedyncze jednostki, pozwalając im na żeglugę w ciężkich warunkach.
Lodołamacze w 2021 r. zajęte jak nigdy
Ale zakres zadań, jakim muszą sprostać, jest znacznie bardziej rozległy. Ostra zima, ale też początek wiosny to zwykle dla łamaczy lodu oraz ich załóg bardzo pracowity czas – także w Polsce. Wyspecjalizowane jednostki ruszają wówczas na rzeki, by usuwać zatory lodowe i ograniczyć ryzyko wystąpienia powodzi.
W tym roku lodołamacze mają szczególnie dużo pracy. Prawdziwą walkę z czasem prowadzą m.in. na środkowym odcinku Wisły. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin sytuację udało się nieco złagodzić, pokonując jeden z najtrudniejszych odcinków - zator zlokalizowany na Jeziorze Włocławskim (sztuczny zbiornik, którego rolą jest m.in. powstrzymywani fali powodziowych). Ale jak wyjaśnili przedstawiciele Wód Polskich, odpowiadających za gospodarowanie zasobami wodnymi w kraju, walka się jeszcze nie skończyła.
Formowana będzie rynna, która pozwoli na dalsze odprowadzanie kry. I choć stan wody systematycznie się obniża, wciąż nie odwołano alarmów przeciwpowodziowych.
Zwyczajna zima, niezwyczajne ocieplenie
Uwaga mediów w kwestii łamania lodu skoncentrowała się na Wiśle, ale nie jest to jedyna rzeka w Polsce, gdzie w tym roku było mnóstwo pracy.
- Mieliśmy dużą pokrywę śniegową w całej Polsce, szczególnie w górach, na wschodzie kraju czy na północnym wschodzie. Rzeki były zamarznięte, szczególnie takie jak Bug czy Narew. Zatory lodowe, które niosą za sobą ryzyko zimowych powodzi (zatorowych szczególnie charakterystycznych dla dużych rzek), pojawiły się na Dolnej Odrze oraz Środkowej Wiśle – wyjaśnił w rozmowie z WP prezes Wód Polskich, Przemysław Daca.
Bardzo niskie temperatury, a potem nagłe ocieplenie spowodowały, że w wielu miejscach w kraju mierzono się z podobną sytuacją. Trzeba było stawić czoła zagrożeniu, jakiego nie było od lat. Nie z powodu zimy, która miała nieco ostrzejszy przebieg niż w latach poprzednich, ale właśnie z racji nagłej odwilży.
- Ostatnia większa akcja lodołamania w okolicach Włocławka była prowadzona w 2010 r., a w mniejszym zakresie pięć lat później. Ale zima, jaką mamy teraz, to jest normalny stan w naszej szerokości geograficznej – tłumaczy wyjątkową sytuację prezes Wód Polskich. - Natomiast tak gwałtowna odwilż w lutym nie jest naturalna, ale i z tym musimy sobie radzić.
Jak mówi Przemysław Daca tak nagłe zmiany aury sprzyjają występowaniu skrajnych zjawisk hydrologicznych, do jakich należą powodzie. - Obecnie mamy do czynienia z ekstremalnymi zjawiskami pogodowymi, których skutkiem mogą być wezbrania i podtopienia. Przyczyną zagrożenia jest gwałtowne ocieplenie i towarzysząca mu odwilż po dość mroźnej i obfitej w opady śniegu zimie. Różnice temperatur w ciągu kilku dni sięgają nawet 30 st. C - tłumaczy.
Uniknąć powtórki z historii
Aby przekonać się, jak poważnym zjawiskiem są powodzie i do jakich konsekwencji mogą prowadzić, warto się cofnąć do 1982 r. Odnotowano wówczas największą w Polsce powódź zatorową. Także wtedy Polska zmagała się najpierw z falą mrozów po których nadeszły gwałtowne roztopy, a później znów z mrozami. Jak wspominają przedstawiciele Wód Polskich, na północy było wtedy - 20 st. C, a na południu temperatura była dodatnia.
To wszystko doprowadziło wtedy do utworzenia się gigantycznych zatorów w niektórych częściach zbiornika Włocławek. Sytuację komplikowały wówczas zamarznięte zasuwy na jazach (konstrukcjach służących do utrzymywania stałego poziomu cieku i przeciwdziałaniu zagrożeniu powodziowemu), sprzeczne komunikaty wydających decyzje generałów oraz lodołamacze, które nie miały takiej mocy jak współczesne jednostki. Doszło wtedy do powodzi na odcinku od Wyszogrodu do Włocławka.
Lodołamacze – statki do zadań specjalnych
Aby nie dopuścić do powtórki z historii, od kilku tygodni załogi lodołamaczy nie zwalniają tempa. Przed kilkoma dniami zwycięsko udało się zakończyć działania na Dolnej Odrze (rejon Szczecińskiego Węzła Wodnego, Odry granicznej). Brało w nich udział 13 lodołamaczy, spośród których 7 było z Polski, a 6 zostało wyznaczonych przez Niemcy. Koordynowana przez polską stronę akcja przyczyniła się do obniżenia poziomu wody, a zagrożenie w tym rejonie zostało zażegnane.
Na najdłuższej polskiej rzecze sytuacja jest jednak wciąż daleka od idealnej. Jak informują Wody Polskie, pomimo sukcesów w starciu z żywiołem, odniesionych na Wiśle w ostatnich dniach, w działania zaangażowane są poważne siły. W akcji bierze udział wciąż 10 lodołamaczy. Dziś (24 lutego) wszystkie pracują od rana i według prognoz w najbliższych godzinach powinny dotrzeć do Płocka.
Powódź jest nieunikniona? Wciąż nie można spać spokojnie
Choć prowadzona przez lodołamacze walka posuwa się do przodu, a w ostatnich kilkudziesięciu godzinach przyniosła oczekiwane efekty, oddalając widmo katastrofy, to specjaliści wciąż śledzą rozwój wypadków.
- Zgodnie z prognozami IMGW-PIB ryzyko powodziowe na rzekach wciąż istnieje, dlatego Wody Polskie od 11 stycznia br. działają w systemie gotowości a Centra Ochrony Przeciwpowodziowej Wód Polskich pełnią stałe dyżury. Sytuacja na rzekach jest stale monitorowana – podkreślił Przemysław Daca.
Flota lodołamaczy należących do Wód Polskich składa się z 25 jednostek, które na co dzień stacjonują w Gdańsku, Szczecinie, Wrocławiu i Włocławku. Docelowo ma zostać ona wzmocniona o 5 kolejnych statków.