Podhale da się lubić? Stolica Tatr dawno mnie tak nie zaskoczyła
Zakopane ma tak zły PR, że jadąc tam, mało kto nastawia się na miłe niespodzianki. I choć górale zyskali miano pazernych i chamskich, to moja ostatnia wizyta w Zakopanem i okolicach totalnie temu przeczy. Przypadek, czy lokalni zaczęli inaczej traktować turystów?
Zakopane już od lat cieszy się niechlubną opinią. W dużej mierze przez łatkę, jaką dostali lokalni przedsiębiorców, którzy "wyciągają od turystów każdy grosz". A to za przejazdy taksówkami, a to za parkingi, a to za kiczowate pamiątki czy atrakcje.
Dlatego, gdy podczas ostatniej wizyty w stolicy Tatr nikt nie chciał ode mnie ekstra kasy za dodatkowe usługi, zaczęłam robić się podejrzliwa.
Mały bonus od gospodarzy na dobry początek pobytu
Do Zakopanego wybrałam się z Gdańska nocnym pociągiem z wagonem sypialnym. Na miejsce dotarłam ok. godz. 6:30. Zameldowanie w obiekcie, który zarezerwowałam było możliwe dopiero od godz. 15:00.
Zapytałyśmy z koleżanką o możliwość zostawienia w recepcji bagażu przed wyjściem na szlak. I to było moje pierwsze zdziwienie, bo właściciele poinformowali nas, że pokój, w którym mamy spać przez kolejne dwa dni, jest gotowy i w zasadzie to możemy już z niego skorzystać.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sztuka podróżowania - DS7
W wiadomości od włodarzy nie było dopisku "za dodatkową opłatą", więc zaczęłam podejrzewać, że może opłata zostanie nam doliczona po wymeldowaniu. No bo taki bonus? Nic takiego jednak się nie stało, a my ruszyłyśmy w góry odświeżone i zadowolone już od pierwszych godzin pobytu w Zakopanem. A to nie koniec moich zdziwień.
Zakopiańscy przedsiębiorcy nie tacy straszni
Jeszcze tego samego dnia wybrałyśmy się z koleżanką na kolację w okolicach Krupówek. Był to piątek, więc do wielu dobrych knajp ciągnęły się bardzo długie kolejki. Wieczór był chłodny i wzięłyśmy sobie do ręki grzane wino na czas oczekiwania.
Kolejka do restauracji ruszyła niespodziewanie szybko, więc po chwili stanęłyśmy w progu z kubkami - nadal gorących - napojów z innego baru. Powiedziałyśmy o tym kelnerce i wyjaśniłyśmy, że zostaniemy jeszcze chwilę przed wejściem, żeby je dokończyć.
Kelnerka jednak, ku naszemu zdziwieniu, powiedziała, że to żaden problem i zaprosiła nas do stolika z własnymi napojami. To był dla mnie szok, tym bardziej, że przydarzyło mi się to w mieście, gdzie przedsiębiorcy znani są z tego, że liczą każdy grosz. Siedząc przy stoliku, zastanawiałam się, czy to nie psikus z ukrytą kamerą.
Życzliwych spotkasz przede wszystkim na szlaku
To jednak nie koniec moich podhalańskich zdziwień, bo wisienką na torcie był ostatni dzień górskich wędrówek, kiedy potrzebowałam pomocy. W drodze przez Dolinę Gąsienicową odezwała się dawna kontuzja w moim kolanie, przez co schodzenie ze wzniesień sprawiało mi ból i dyskomfort.
Opaska stabilizująca tym razem nie wystarczyła, więc postanowiłam zapytać o możliwość zakupienia w schronisku kijków trekkingowych. W ofercie ich niestety nie było, ale, mimo olbrzymiej liczby turystów, szturmujących Murowaniec, obsługa poszukała ich w rzeczach znalezionych i po prostu mi je podarowała.
Jedni powiedzą, że taki splot zdarzeń to przypadek, inni, że efekt korzystnego układu planetarnego, a ja myślę, że po prostu trafiłam na miłych i uprzejmych ludzi. Jak widać, nawet w demonizowanym przez turystów Zakopanem można dać się miło zaskoczyć.