Pokochał południe USA. "Teksańczycy są jak Polacy. Oni mają kowbojów, a my Wołodyjowskiego"
Od niemal dwudziestu lat podróżuje po świecie, ale jak przyznaje, chętnie spędziłby emeryturę na południu Stanów Zjednoczonych. - Tamtejsi ludzie trochę przypominają Polaków - są gościnni, rodzinni, buńczuczni, dumni - mówi Artur Owczarski, podróżnik i autor książek o USA.
Magda Żelazowska: Na początku książki "Luizjańskie gumbo" napisałeś: "Każda podróż zmienia tożsamość". Naprawdę tak uważasz?
Artur Owczarski: Tożsamość to sposób, w jaki się postrzegamy, a ja po każdej podróży widzę siebie inaczej. Po kilku tygodniach rozmów z ludźmi, których nie miałbym okazji poznać, gdybym nie pisał książek, wracam innym człowiekiem. Inaczej patrzę na otaczający mnie świat, bo wiem, że istnieje tamten - świat voodoo, aligatorów, plantacji w Luizjanie. Wiem, że można żyć inaczej. Czy ktoś, kto jedzie na tygodniowy urlop all inclusive zmienia swoją tożsamość? Raczej nie, ale to zależy, kto czego szuka.
Piszesz książki o południu USA - Luizjanie, Teksasie, Drodze 66. Co cię tam urzeka?
Mentalność południowej prowincji. Nie mówię tu o Nowym Orleanie, Dallas czy Houston, tylko o małych miejscowościach. Tamtejsi ludzie trochę przypominają Polaków - są gościnni, rodzinni, buńczuczni, dumni. Nigdzie indziej nie zdarzyło mi się, by po półgodzinnej rozmowie w kawiarni ktoś zaprosił mnie do domu na dziewięć dni. Jeśli jesteś wiarygodny, nie kierujesz się chęcią zysku, a wyłącznie pasją, to ludzie z Południa otwierają swoje drzwi, uruchamiają sieć kontaktów, by pomóc.
Lubię też ich kowbojską naturę. Amerykanie, Teksańczycy mają mit kowboja, a my Wołodyjowskiego. Dużym zaskoczeniem było dla mnie odkrycie, że kultura kowbojska, zanim pojawiła się na terenach współczesnego Teksasu, narodziła się w Luizjanie. To tam, już w XVIII wieku wypasano stada na zachód od Nowego Orleanu, za bagnami.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sztuka podróżowania - DS4
Piszesz o Luizjanie, że starły się tu wpływy starych cywilizacji - europejskiej, indiańskiej i afrykańskiej.
One się nie starły, one się tam wymieszały i tak powstała kultura kreolska. Wystarczy spojrzeć na tutejsze twarze i odcienie skóry. Spotkamy rysy białe, czarne, indiańskie, wietnamskie. Od pokoleń żyją tu potomkowie niewolników, francuskojęzycznych Akadyjczyków czy Kreoli. Są sąsiadami, ale nadal wiele ich dzieli. W przestrzeni publicznej funkcjonują obok siebie, ale prywatnie nie spędzają ze sobą czasu.
Dopóki traumy z przeszłości, takie jak rasizm, czasy niewolnictwa, masakry czarnej ludności, nie zostaną przepracowane i oswojone, społeczeństwo będzie podzielone. Uważam, że Ameryka od bardzo dawna nie była w tak trudnym momencie jak jest teraz, co pokazują sytuacje takie jak choćby atak na Kapitol w 2021 r. Poza tym stale zmienia się struktura społeczeństwa. Ameryka przestaje być biała, staje się krajem latynoskim.
Ciekawą grupą etniczną, o której piszesz w "Luizjańskim gumbo", są Cajuns.
Cajuns dzieli się nieoficjalnie na tych mieszkających w Luizjanie na południe od autostrady I-10, blisko bagien i Zatoki Meksykańskiej i tych mieszkających na północ, specjalizujących się kiedyś w hodowli bydła.
Niegdyś cajuns byli to wyłącznie francuskojęzyczni potomkowie Akadyjczyków, czyli mieszkańców dzisiejszej Nowej Szkocji, wysiedlonych w drugiej połowie XVIII wieku przez władze Wielkiej Brytanii. Przez 150 lat żyli na luizjańskich bagnach, w izolacji. Przeważnie byli niepiśmienni, stołujący się tym, co sami złapali, a więc rakami, krewetkami, aligatorami. Do początku XX wieku mówili XVIII-wiecznym francuskim. Dziś mówią po angielsku i żałują, że rodzice nie nauczyli ich francuskiego, ale dawniej był to język "prostaków z bagien" i nikt się nim nie chwalił. Obecnie cajun to w dużej mierze produkt marketingowy, ułatwiający sprzedaż pamiątek reklamowych. Nadal jednak żywa jest muzyka cajun, zideco, do wielu szkół, jako język wykładowy wraca francuski. W całej Ameryce znana jest też kuchnia cajun, bazującą na owocach morza i ostrych przyprawach.
Voodoo to też tylko atrakcja turystyczna?
Tak, to dobry sposób na zarabianie pieniędzy - na turystów czekają pamiątki, domy voodoo. Ale jest to też po prostu religia, kultywowana na co dzień w domach. Voodoo to wyznanie monoteistyczne, jest jeden bóg i wiele bóstw. Podoba mi się otwartość wyznawców na wielokulturowość - jeśli wierzysz w wyższy byt, możesz dochodzić do niego na wiele sposobów - wyznając wierzenia buddyjskie, muzułmańskie, albo modląc się do świętych katolickich, węża (jedno z silnych bóstw voodoo) czy figurki Indianina. Bylebyś czcił Boga...
Co warto zobaczyć w Luizjanie?
Po zwiedzeniu Nowego Orleanu, który pod względem zwiedzania jest jak oddzielna wyspa, przychodzi czas na przyrodę. To przyroda mniej fotogeniczna niż otwarte przestrzenie zachodnich stanów, jak np. Arizony czy Utah, ale piękna i zielona. Trudno szukać w Luizjanie wielu przyzwoitych plaż, bo w większości stały ląd oddzielają od oceanu bagna. Znajdziemy za to, plantacje trzciny cukrowej, stawy uprawne z rakami, bagna pełne dzikich zwierząt i kajuńską kulturę w Akadianie.
W wielu mniejszych miejscowościach, gdzieś nad kanałami, wśród bagien i pól trzcin cukrowych można znaleźć mnóstwo perełek architektonicznych z końca XIX i początków XX wieku. Luizjana jest piękna, na swój urokliwy, zielony, bardzo "żywy" sposób.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Wyobrażasz sobie swój dom w Stanach? Jeśli tak, to gdzie?
W Teksasie, w miasteczku Bandera, światowej stolicy kowbojów. Emeryturę wyobrażam sobie właśnie tam - prowincjonalną, spokojną. To mój plan.