Polacy głodują na Filipinach. Nietypowa alternatywa dla all inclusive
Przez 16 dni na Filipinach pił tylko wodę i wodę kokosową, by wyleczyć się z poważnej choroby autoimmunologicznej. Czy trzeba lecieć na koniec świata, żeby głodować? Według Artura Radeckiego tak. Opowiada, jakie są plusy takiego wyboru.
07.07.2018 | aktual.: 08.07.2018 12:34
Artur Radecki, fotograf i przedsiębiorca z Białegostoku, musiał zmienić wizytówki ze zdjęciem. Znajomi go nie rozpoznają. Minus 15 kilo i jakieś 10 lat mniej - to skutki uboczne kuracji, na które - z mrugnięciem okiem - się zgodził. Ale najważniejsze, że czuje się doskonale. Kiedy ostatnio, przed miesiącem robił badania, poziom białka w moczu spadł do poziomu niewykrywalnego. Jest zdrowy.
Oczyścić ciało i umysł
Radecki ma 55 lat, z wykształcenia jest inżynierem budownictwa, przez szereg lat zajmował się fotografią, a dziś prowadzi firmę dla fotografów. Dwa lata temu zaczął cierpieć na dolegliwości ze strony nerek, po biopsji zdiagnozowano u niego nefropatię IgA. Lekarz jako jedyne zalecenie wypisał lek obniżający ciśnienie (choć pacjent nadciśnienia nie ma), który trzeba brać prawdopodobnie do końca życia. I rozłożył ręce: nic więcej nie da się zrobić.
Trudno było się z tym pogodzić. Artur z żoną zaczęli więc czytać o chorobie i dowiedzieli się, że jej przyczyną mogą być stany zapalne w organizmie oraz o alternatywnych metodach jej leczenia. Pojechali na dwutygodniowy turnus z bijącą rekordy popularności dietą dr Dąbrowskiej. Wyniki się poprawiły, kierunek okazał się dobry. Do tego Radecki zrobił testy alergologiczne i wyszło, że nie toleruje wielu produktów: białka kurzego i produktów mlecznych, pszenicy oraz glutenu. Wyeliminował je z menu i znów poprawa.
Trafił na stronę Wyprawa na Filipiny. Pomyślał, że to bez sensu lecieć 10 tys. km, żeby się głodzić, po czym zagłębił się we wpisy Grzegorza Śleziaka (Białego Saibaby) i... zmienił zdanie. Grzegorz kilka lat temu chorował na raka prostaty i boreliozę, dawano mu tylko kilka miesięcy życia. Przepisał firmę na fundację, wyjechał do Azji, przeszedł głodówkę leczniczą oraz kurację ziołową i poczuł się znacznie lepiej. Co roku wraca tam, z coraz większą grupą osób, chcących wyleczyć się, oczyścić ciało i umysł. Leczą się głodówką - najstarszą i najtańszą metodą, znaną od starożytności, stosowaną przez Hipokratesa.
Kolejnym argumentem, jaki przekonał Radeckiego, były badania noblisty prof. Yoshinori Ohsumi, dotyczące procesu autofagii, czyli trawienia przez organizm obumarłych lub uszkodzonych komórek w celu zaspokojenia zapotrzebowania na energię. Bardzo przemówiły do logicznego umysłu przedsiębiorcy.
Jadą rodzice z dziećmi i 80-latek
Na wyprawę na Filipiny ze Śleziakiem w styczniu 2018 roku zapisało się ponad 100 osób. Na kilka tygodni przed wylotem odstawili mięso. Każdy miał inny sposób na głodówkę, niektórzy planowali przetrwać 40 dni tylko na wodzie. Każdy - inny problem zdrowotny, w tym nowotwory czy choroby autoimmunologiczne. Artur wspomina np. chłopaka z ranami od gronkowca na całym ciele (po czterech tygodniach był gładki jak niemowlak). Przekrój wiekowy grupy był szeroki. Głodować pojechali rodzice z małymi dziećmi i 80-latek.
Ponad 24-godzinna podróż z międzylądowaniem w Dubaju nie jest może przyjemnością, ale da się ją przeżyć. Lądowanie w Cebu, stamtąd podróż autokarem do Hagnaya i dalej promem na malutką wyspę Bantayan na północnym zachodzie. Baza Grzegorza znajduje się w miejscowości Santa Fe.
Radecki opowiada, że po jakimś czasie głodówki organizm przechodzi na odżywianie wewnętrzne, spalane są złogi, odbudowuje się system odpornościowy. Obecny w bazie dr Janusz Kołodziejczyk - specjalista medycyny naturalnej był im wielką podporą. Nieocenione okazały się też silne zioła na oczyszczenie nerek czy wątroby, niedopuszczone do obiegu w Europie, a tam na miejscu powszechnie używane.
Artur jest łakomczuchem i najbardziej bał się tego, że będzie mu po prostu brakowało dobrego jedzenia. Zaczął pisać bloga, co przy kłopotach ze zbyt wolnym internetem zajmowało mu dużą część dnia. Do tego bajkowe, nadmorskie pejzaże i obrazki z codziennego życia Filipińczyków skłaniały do zajęcia się fotografowaniem. Chęci noszenia ciężkiej lustrzanki wystarczyło jednak na trzy dni. Resztę fotografii robił smartfonem, co znacznie ułatwiło kontakt z ludźmi a jakość zdjęć okazała się wystarczająca do zaprezentowania na wystawie fotograficznej.
- Pisanie bloga i robienie zdjęć skutecznie odwracało moją uwagę od uczucia głodu. Po kilkunastu dniach postu zdałem sobie sprawę, że zniknął ból w okolicach lewej nerki oraz kaszel alergiczny, który dokuczał mi od kilku miesięcy, a okulary przestały być niezbędne - mówi Artur Radecki. Badania wykonane na wyspie potwierdziły pozytywne spostrzeżenia.
Schody zaczęły się dopiero przy wychodzeniu z głodówki. Grzegorz przestrzegał, że to najtrudniejszy moment, wiele osób rzuca się na jedzenie zbyt łapczywie i nie jest w stanie go strawić. Artur niezbyt ostrożnie raczył się warzywnymi zupami, potem nasyconymi słońcem owocami, a nawet wodorostami.
- Mieliśmy serwowane wielowarzywne zupki, ale niestety były zbyt dobre. Nie udało mi się uniknąć kilku dokładek, i to był mój błąd… - przyznaje Artur.
Zbawienne skutki wody kokosowej
Podsumowując wyjazd, wrócił pamięcią do momentu, kiedy o filipińskiej głodówce pomyślał: absurd, a o Grzegorzu Śleziaku: zakręcony, a może i wręcz nawiedzony. Teraz uważa, że było warto, ze względu na szereg czynników, które ułatwiają cały proces.
Jest to np.: piękna, ciepła pogoda (chłód bardzo przeszkadza w głodówkach i postach, więcej energii trzeba zużyć na ogrzanie organizmu), grupa wsparcia osób jadących w tym samym celu i borykających się z podobnymi trudnościami czy bliskość oceanu - codzienne kąpiele pomagały w usuwaniu toksyn i nawodnieniu organizmu.
Na miejscu jest dostępna tania i świeża woda kokosowa, która jest naturalnym napojem izotonicznym, przypominającym swoim składem ludzkie osocze i dostarczającym organizmowi około 80 procent potrzebnych do życia minerałów. Nie bez znaczenia jest też otwartość i serdeczność mieszkańców, dzięki którym zawsze było co przeżywać, zamiast skupiać się na jedzeniu. Pozytywne nastawienie „lokalsów” obrazuje wizyta burmistrza Santa Fe. Przyjechał, by osobiście przekonać się, czy głodujący czegoś nie potrzebują, pytał z troską jak im pomóc. Gdy dostrzegł koszulkę Grzegorza z nadrukiem: „No sex, no food, no alcohol, no drugs” (bez seksu, jedzenia, alkoholu i narkotyków), jego troska wzrosła: - No life? (bez życia?) - zapytał.
Zamiast all inclusive
Po powrocie do Polski okazało się, że poziom białka w moczu spadł do poziomu niewykrywalnego. Radecki pochwalił się tym wynikiem swojemu lekarzowi, nie omieszkał też dodać, że leków nie bierze. Medyk zdziwił się. Prosił, żeby to kontrolować.
Artur do leków już nie wrócił, jednak po paru tygodniach poziom białka zaczął rosnąć. Winą za to obarczył sposób odżywiania i poziomu stresu. Wziął się za siebie jeszcze bardziej i wiosną zdecydował się na 9-dniową głodówkę na samej wodzie, z doświadczoną ekipą z Glodowka.pl w Jastarni. W celu odciążenia organizmu chce raz w tygodniu pościć na płynach, a raz w miesiącu przeprowadzać post trzydniowy. Znów ma doskonałe wyniki.
W najbliższym czasie planuje tygodniowy post na arbuzach, ale nie przestaje myśleć o tym, jak by tu poukładać sprawy zawodowe, żeby wrócić na Filipiny na 40-dniową głodówkę. Za pierwszym razem budżet wyprawy zamknął w kwocie 6-7 tys. zł. Wie, jak znaleźć noclegi w niewygórowanej cenie od 300 do 1000 zł za miesiąc w pokoju 2-4 osobowym typu standard. Szacuje, że wyjazd na dwa miesiące mógłby kosztować około 5 tys. zł.
- Filipiny okazały się przystępnym ekonomicznie i przyjaznym miejscem na prowadzenie postu. Polecam każdemu post, by odciążyć organizm, zamiast wczasów all inclusive, z których wracamy często bardziej wymęczeni i z jeszcze większym brzuchem - uważa białostoczanin, a swoimi doświadczeniami i radami dzieli się na blogu arturradecki.pl/blog. Opisując swoje ulubione zdjęcie opowiada: - Chciałem zostawić mój ślad na Filipińskiej ziemi, ale przetrwał on tylko kilka minut. Tak naprawdę to jednak Filipiny odcisnęły we mnie ślad. To biedny kraj szczęśliwych i pogodnych ludzi. Przebywanie tutaj uczy życia „tu i teraz”. Obserwacja Filipińczyków była dobrą lekcją, jak docenić to, co mamy oraz bliskich, których mamy wokół siebie. Filipiny, jak większość krajów południowych uczą, jak zwolnić tempo. Oni mają czas, my - podobno pieniądze.
Czekamy na wasze historie z wakacyjnych wyjazdów! Prześlij je nam przez dziejesie.wp.pl