Polak o Wietnamie dotkniętym koronawirusem. "Na ulice wyszło wojsko. Myjki zamiast karabinów, mydło zamiast nabojów"
Miał wrócić do Polski po 6 miesiącach, w podróży jest już 3 lata i nie zamierza wracać. "Podróż za milion zdjęć" zawiodła go m.in. do Wietnamu, z którego był zmuszony ewakuować się ze względu na koronawirusa. Tomasz Dworczyk opisuje, jak to jest być "wrogiem numer jeden" w kraju, który dość sprawnie opanował epidemię.
"Podróż za milion zdjęć" to projekt Tomasza Dworczyka, który wymyślił, że objedzie świat na deskorolce, zrobi milion zdjęć, a każde z nich sprzeda za dolara. Fotograf podróżuje niskobudżetowo, a kolejne etapy wyprawy można obserwować na jego profilu na Facebooku. Obecnie jest w Australii, ale zanim tam trafił spędził kilka miesięcy w Wietnamie.
Anna Jastrzębska: W Wietnamie uczyłeś angielskiego?
Tomasz Dworczyk: Taki był plan. Do Hanoi dotarłem w listopadzie ubiegłego roku, gdzie dostałem pracę nauczyciela angielskiego, która – dodajmy – jest dość dobrze płatna. Zarabiałem 18 dol. za godzinę, a koszty życia w Wietnamie są dosyć niskie – mieszkanie kosztowało mnie miesięcznie 100 dol., jedzenie podobnie. Resztę miałem odkładać na podróż do Ameryki Południowej. Dodatkowo w grudniu byłem św. Mikołajem, wynajmowanym za ogromne pieniądze – Wietnamczycy pracują przez tydzień za to, co ja zarabiałem w godzinę za śpiewanie kolęd z dzieciakami po angielsku. To był dobry czas, kupiłem motor i wszystko wskazywało na to, że w ciągu 4-5 miesięcy będę miał wystarczająco dużo w kieszeni, żeby wyjechać do Ameryki.
Wtedy koronawirus wkroczył do akcji?
Tak, nadszedł styczeń, chiński Nowy Rok, wolne dwa tygodnie. A potem "pojawił się" koronawirus i świat się zatrzymał. Gdybym wiedział, jak potoczą się sprawy, od razu wyjechałbym z Hanoi. Ale wszyscy powtarzali, że "ta kwarantanna to tylko dwa tygodnie, na wszelki wypadek". Prosili nauczycieli na kontraktach, czyli również mnie, żebyśmy zostali. Tłumaczyli, że szkoły po tych dwóch tygodniach, jak tylko uspokoi się sytuacjach w Chinach, zostaną otwarte.
Zobacz też: Jak wyglądają powroty Polaków do domu w trakcie epidemii
Nie zostały?
Nie. Po dwóch tygodniach sytuacja w Chinach zrobiła się jeszcze gorsza. W Wietnamie wybuchła panika. I – co jest niezwykłe – to nie rząd zadecydował o zamknięciu szkół. To rodzice dzieci wywarli presję na – komunistycznej, jak by nie było – władzy, żeby je zamknęła. Dorośli się nie zbuntowali, zakomunikowali po prostu: my dzieci do szkół nie wypuścimy. Można powiedzieć, że komunistyczny kraj zachował się bardziej demokratycznie niż demokratyczne kraje w Europie, które długo zwlekały z takimi decyzjami. Zamknięto szkoły publiczne i prywatne, bez żadnych wyjątków. Morale w Wietnamie było w tamtym momencie super, ludzie byli zadowoleni, że rządzący o nich dbają. Obywatele postanowili zostać w domach, ograniczyć spotkania, pozamykać restauracje, puby.
Sami sobie zarządzili kwarantannę?
Można tak powiedzieć. W turystycznym centrum Hanoi, całym zorganizowanym pod turystów, życie jeszcze kwitło, ale poza centrum ulice opustoszały. Ci, co mieli dzieci i mogli sobie na to pozwolić, pozabierali je na wieś i tam zostali.
Wietnam rzeczywiście dość szybko zatrzymał "pierwszą falę" zachorowań. Pod koniec lutego media informowały, że wszystkie 16 wykrytych zakażeń zostało wyleczonych, a nowych przypadków koronawirusa nie ma.
To prawda. Wietnam bardzo szybko wyłapywał wszelkie podejrzenia zarażeń. To było przepiękne – patrzeć, jak wszyscy ze sobą współpracują. Zarówno instytucje, jak i osoby cywilne. Ludzie nawzajem siebie pilnowali, żeby uchronić kraj. Jako jedyni zareagowali w porę.
Co było później?
Później w Chinach zrobiło się jeszcze gorzej, więc w Wietnamie, mimo że nie było żadnych nowych zachorowań, przedłużyli kwarantannę jeszcze na tydzień. Nauczycielom powiedzieli: wytrzymajcie jeszcze tydzień, potem otwieramy szkoły. I tak "przetrzymali" nas do połowy lutego. A wtedy, jak wiemy, wybuchła epidemia w Korei.
I zaczęło się od nowa?
Tak jest. W Hanoi, w którym mieszkałem, jest bardzo dużo Koreańczyków (ja, jak się okazało, akurat mieszkałem w koreańskiej dzielnicy). Od tej pory zrobiło się nerwowo. Wietnamczycy są bardzo życzliwi, przyjaźni, tam nie ma takiej możliwości, żeby ktoś ci np. głośno zwrócił uwagę na ulicy. Ale już wtedy obserwowałem, jak ci biedni Koreańczycy zaczynają być postrzegani jako zagrożenie. Ludzie zaczęli na nich patrzeć podejrzliwie, odsuwali się na ulicy.
Ta strategia sprawdziła się od początku. Wietnamczycy tak skutecznie namierzali zakażonych przyjezdnych, że nie dopuścili do zakażeń wewnątrz kraju.
Dokładnie. Na początku "wyłapywali" Chińczyków i robili to z wielkim zaangażowaniem. Do tego stopnia, że miałem wrażenie, iż powstała samoobrona stworzona przez cywili. Nie trzeba było tworzyć formalnej jednostki – zwykli obywatele skoncentrowali się na obserwowaniu przybyszy. Jeśli kaszle, wydaje się chory – to należy to zaraportować. Oczywiście nikt by nie powiedział nikomu, że ma wracać do domu (pod tym względem Wietnamczycy są naprawdę rewelacyjni), ale atmosfera się zmieniła.
Gdy sytuacja z Chińczykami się uspokoiła, "pod obserwację" trafili Koreańczycy. Mogłem to zresztą odczuć na swojej skórze – w budynku, w którym mieszkałem, żyły również trzy rodziny koreańskie. Pewnego dnia przyjechało wojsko i żandarmi wszystkich przebadali termometrami. Nie było chorych.
Po kolejnym tygodniu okazało się, że w Wietnamie nie przybyło nowych zakażeń – Koreańczycy mieli epidemię u siebie, ale żaden nie przywiózł wirusa (oczywiście wtedy kraj był już od dawna zamknięty na Chiny i zamknął się na Koreę). No więc wtedy Wietnamczycy powiedzieli: w marcu otwieramy szkoły, wracamy do normalnego funkcjonowania. I nagle…
… wybuchła epidemia w Europie?
Tak jest. Gdy pojawiły się ogniska zakażeń we Włoszech, obowiązkowe w Wietnamie stało się noszenie masek. Bardzo wyczuwalna była presja społeczna, Wietnamczycy na każdego bez maski patrzyli karcącym wzrokiem. Jakby chcieli powiedzieć: "człowieku, co ty wyprawiasz?". Odsuwali się od nich, zamykali przed nimi drzwi, na zasadzie: "nie masz maski, to my cię nie obsłużymy". Ewentualnie podchodzili do takiej osoby i wręczali jej maskę. Albo szli do apteki, kupowali maseczkę i oddawali zapakowaną. Chcę podkreślić – nie miało to nic wspólnego z ksenofobią, to było rozsądne działanie. Wietnamczycy poświęcili tyle pieniędzy, włożyli tyle trudu, żeby się uchronić, zamknęli się na tyle tygodni, a tutaj przyjeżdżają nieodpowiedzialni biali i mają gdzieś? To było niedopuszczalne.
Wietnamczycy dziwili się, że w Wielkiej Brytanii nie zamierzają z powodu wirusa wprowadzać żadnych obostrzeń, bo Brytyjczycy mają go przechorować, jednak nikt wtedy nie zaprzątał sobie głowy Anglikami. Można powiedzieć, że w Wietnamie w tamtym momencie było jeszcze w miarę spokojnie.
Kiedy zrobiło się niespokojnie?
Kiedy samolot z Londynu, wypełniony ludźmi zakażonymi koronawirusem, wylądował w Hanoi. Wtedy się zaczęło! Na grupie "Hanoi Community" na Facebooku codziennie widziałem zdjęcia ze sklepowych kamer, na których widać było kolejnych białych ludzi bez masek. Natychmiast ich identyfikowano. Jeśli tylko w okolicy danego sklepu pojawiłby się jakiś chory, to Wietnamczycy już wiedzieli, kto to jest. Świetnie to między sobą zorganizowali.
Jednocześnie dało się zauważyć zmianę sposobu myślenia: epidemia koronawirusa nie przybyła z Chin. Przyszła z Europy. Przywieźli ją Anglicy.
To wtedy wojsko wkroczyło do akcji?
Tak, do wiadomości publicznej podana została jeszcze informacja, że do kraju przypłynął statek, którego załoga jest chora, a pasażerowie rozjechali się po kraju. I to wywołało panikę: "tu, gdzieś, może obok są biali ludzie, na sto procent zainfekowani". Wówczas na ulicach pojawiło się wojsko. I tak jak napisałem w jednym z postów na Facebooku, zamiast karabinów mieli myjki, a zamiast nabojów – mydło. Ja często chodziłem grać w pokera z Wietnamczykami – w Wietnamie jest to legalne i całkiem popularne. Pewnego razu wchodzę do kasyna, a tam mężczyźni w skafandrach pryskają wszystkie stoły i żetony. Zdezynfekowali sale gimnastyczne, kina, umyli ulice.
Od "godziny zero", kiedy już było wiadomo, że jest niebezpiecznie, ale jeszcze w miarę normalnie, w ciągu tygodnia sytuacja zmieniła się diametralnie. Nie chciałem już dłużej przebywać w Hanoi, czułem, jakbym swoją obecnością dręczył ludzi. Wywoływałem strach przez to, że gdzieś się pojawiałem. To była prawdziwa panika, ludziom nie można było w żaden sposób wytłumaczyć, że nie muszą być przerażeni. Znajdywali tysiąc argumentów przeciw.
Podjąłeś więc decyzję, że wyjeżdżasz?
Moja wiza w Wietnamie dobiegała końca, a Wietnamczycy nie chcieli przedłużać wiz osobom, które nie musiały być w kraju. Zaaplikowałem więc o wizę do Australii, gdzie już wcześniej byłem na wolontariacie z programem "Work Away". Wiza powinna być rozpatrzona w ciągu 48 godzin, ale w tym czasie nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Wtedy w Europie zaczęto odwoływać loty, więc rozważałem opcję "lot do domu" (program uruchomiony przez polski rząd we współpracy z PLL LOT – przyp. red.). Kiedy jednak zobaczyłem cenę biletu, grubo ponad 2 tys. zł, to się przeżegnałem. Nie mówię, że to jest skandalicznie dużo, ale "w normalnej" sytuacji w obie strony z Polski do Wietnamu można polecieć za mniej. Nie mogłem tyle zapłacić.
Kolejne dwa dni intensywnego myślenia, co mam robić, bo Europa się zamyka całkowicie… I nagle jest: australijska wiza. Skontaktowałem się z rodziną, u której pracowałem wcześniej, i oni zaprosili mnie do siebie, do Melbourne.
W Australii zobaczyłeś inny świat?
Zdecydowanie. Tutaj jest zupełnie inne myślenie, inne podejście do wirusa. Oczywiście, wszyscy wiedzą, że należy zachować ostrożność, że trzeba stosować się do zaleceń, ale nie ma histerii. W Wietnamie na lotnisku pasażerowie byli badani, nawet dzieci były ubrane w skafandry. Gdy weszliśmy na pokład, cały samolot został czymś spryskany. Wylądowaliśmy na Bali i znów – bardzo surowa kontrola, termowizyjne kamery itd. A gdy wsiadłem do samolotu linii Quantas – to są najlepsze, najdroższe australijskie linie lotnicze, nawiasem mówiąc, za bilet zapłaciłem połowę mniej niż za podróż z LOT-em do domu – ani jedna osoba nie miała na twarzy maski. Wchodzimy na pokład, wszyscy spokojni, o koronawirusie nikt nawet nie wspomina…
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl