Polka w Hiszpanii. "Nie zamieszkałam tu dla wina i oliwek"
Od pięciu lat mieszka w Hiszpanii i choć najbardziej w tym kraju kocha ludzi, to przyznaje, że czasem ma ich tak samo dość. - Tu nikt nie przejmuje się terminami, słowo klucz to mañana - mówi Aurelia Połeć, autorka bloga mamawbarcelonie.pl, która od pięciu lat mieszka w Hiszpanii.
15.04.2020 | aktual.: 15.04.2020 13:14
Magda Owczarek: Polki najczęściej przeprowadzają się za granicę z powodu miłości lub pracy. U ciebie było inaczej.
Aurelia Połeć: Już jako nastolatka postanowiłam sobie, że zamieszkam w Hiszpanii. Co roku jeździłam tam na wakacje, zatrzymywałam się u przyjaciela mojej rodziny w Pampelunie. Kiedy dostałam się na studia w Warszawie, szukałam sposobu, żeby wyjechać do Hiszpanii na stypendium. Niestety na moim kierunku, resocjalizacji, nie było takiej możliwości. Wzięłam więc sprawy w swoje ręce. Sama odezwałam się do uczelni w Barcelonie i zapytałam, czy mnie przyjmą. Zgodzili się i ustalili formalności z moim wydziałem. Otworzyłam w ten sposób furtkę dla przyszłych studentów, bo umowa o wymianie studenckiej między uczelniami w Warszawie i Barcelonie obowiązuje do dziś.
Dlaczego tak bardzo spodobała ci się Hiszpania?
Może to dziwne, ale ja akurat nie przepadam za tym, co przeważnie przyciąga tam turystów. Nie smakują mi oliwki, wino ani owoce morza. Zachwycili mnie przede wszystkim ludzie – ich serdeczność, otwartość, ogólne podejście do życia, które odpowiada mi bardziej niż polska mentalność. Plusem Hiszpanii jest też oczywiście duża ilość słońca w roku.
Jak zorganizowałaś przeprowadzkę?
Podczas wymiany studenckiej w Barcelonie poznałam Alberto, mojego obecnego partnera. Wróciłam do Polski, żeby skończyć studia, ale obiecaliśmy sobie, że wytrzymamy rok na odległość, a potem przylecę do Hiszpanii na stałe. Kilka dni po obronie siedziałam już w samolocie. Miałam ten komfort, że nie musiałam martwić się o mieszkanie, na miejscu miałam bliską osobę, znałam też język, który do pracy w Hiszpanii jest absolutnie niezbędny.
Pracujesz w zawodzie?
Niestety nie było to możliwe. W Barcelonie w instytucjach zajmujących się resocjalizacją konieczna jest bardzo dobra znajomość katalońskiego. Tak jak wielu cudzoziemców, trafiłam do pracy w turystyce. Zaczynałam od prostych zajęć, dziś jestem dyrektorem trzech hosteli. Jestem też mamą trzyletniego synka i moja codzienność to głównie łączenie pracy z macierzyństwem – pod tym względem moje życie nie różni się znacznie od życia kobiet w innych krajach.
A czy różni się sposób wychowywania dzieci?
W Hiszpanii dzieci wychowuje się inaczej niż w Polsce, co nie znaczy, że gorzej. Niektórzy dziwią się, że tu dzieci mówią do wszystkich po imieniu, także do starszych osób czy nauczycieli. Innym nie podoba się, że nawet małe dzieci biegają po dworze do późna – ale często w ciągu dnia jest po prostu za gorąco, by mogły wyjść z domu. Dzieci w Hiszpanii to pełnoprawni członkowie rodziny, ich zdanie i uczucia liczą się tak samo, jak dorosłych. Podoba mi się to.
Chłopców nie wychowuje się na leniwych maminsynków? Istnieje taki stereotyp na temat mężczyzn z południa Europy.
Stereotypy nie biorą się znikąd, ale na szczęście związany z mamą, niezbyt rozgarnięty życiowo facet to już przeszłość. Dziś wychowuje się tutaj dzieci inaczej, na równych zasadach. Urlop rodzicielski przysługuje i matkom, i ojcom (równo po cztery miesiące), co skłania do bardziej sprawiedliwego podziału ról w opiece nad dzieckiem. Płatny urlop macierzyński jest w Hiszpanii znacznie krótszy niż w Polsce, do żłobków trafiają już kilkumiesięczne maluchy. Alberto na początku dziwił się, że zamierzam dłużej zostać w domu z synkiem.
Zobacz także
Często różnicie się w opiniach?
Na pewno ja jestem bardziej poukładana, chcę mieć wszystko pod kontrolą. On podchodzi do życia na większym luzie, zakłada, że zawsze jakoś to będzie. W wychowaniu syna jestem bardziej konsekwentna i stanowcza, Alberto bardziej spontaniczny. Różnimy się też w codziennych przyzwyczajeniach: on lubi na przykład późne, obfite kolacje, a mój ostatni posiłek to kanapka o godz. 18. Każde z nas dorastało w innych światach i mamy tego świadomość. Myślę, że jesteśmy na etapie, kiedy już się dotarliśmy.
Czy po przeprowadzce coś cię irytowało w tej ulubionej Hiszpanii?
Luz i zrelaksowane podejście do życia, które mnie tu przyciągnęły, jednocześnie potrafią działać na nerwy, zwłaszcza w pracy. Tu nikt nie przejmuje się terminami, słowo klucz to mañana (jutro). Niektórzy uważają, że epidemia koronawirusa rozprzestrzeniła się tu tak szeroko, bo za późno podjęto odpowiednie kroki.
Często spotykam się z niekompetencją. Podczas próby załatwienia jednej sprawy odsyłano mnie kolejno do sześciu różnych urzędów. Kiedy sąsiad zalał nam sufit, na przyjście ubezpieczyciela czekaliśmy trzy miesiące. W końcu pojawił się pan, zrobił zdjęcia i sobie poszedł. Po trzech tygodniach przyszła następna osoba i znów zrobiła zdjęcia. Na nic tłumaczyłam, że zdjęcia zostały już wcześniej zrobione. Za następnych kilka tygodni zjawił się jeszcze inny człowiek. Kiedy wyciągnął aparat, wyszłam z pokoju. Na początku złościłam się, że w Polsce jest inaczej. Alberto mówił wtedy: ale nie jesteś już w Polsce. Teraz jesteś w Hiszpanii i musisz przyzwyczaić się do tutejszych zasad. Myślę, że już się tego nauczyłam.