Polka w Szwajcarii. "Z luzem łatwiej się żyje"
Polski perfekcjonizm zamieniła na pragmatyzm i osiadła w Szwajcarii. Joanna Lampka, autorka książki "Szwajcaria, czyli jak przeżyć między krowami a bankami" oraz bloga "Szwajcarskie Blabliblu" w rozmowie z WP opowiada, jak się żyje w kraju, w którym stała się bardziej wyluzowana niż w Polsce.
Oto #HIT2021. Przypominamy najlepsze materiały minionego roku.
Magda Owczarek: Jak trafiłaś do Szwajcarii?
Joanna Lampka: Dziewięć lat temu przyjechałam tu za chłopakiem - Szwajcarem - który wcześniej trafił do Polski w czasie delegacji. Tak mu się u nas spodobało, że starał się o dłuższy pobyt, ale niestety się nie udało. Poznaliśmy się w krakowskim pubie. Po roku znajomości to ja wyruszyłam do Szwajcarii, na początku na próbę. W Polsce pracowałam w biurze tłumaczeń i uczyłam angielskiego. W Szwajcarii również zamierzałam utrzymywać się z tłumaczeń, a gdyby mój plan się nie powiódł, zawsze mogłam wrócić do Polski.
Trafiłam do miasteczka Morges we francuskojęzycznej części Szwajcarii. Był to dla mnie szok, bo jestem typowo miejskim zwierzem. Urodziłam się w Lublinie, potem przeniosłam się do Krakowa. Tymczasem okazało się, że Szwajcarzy przeważnie nie mieszkają w miastach, tylko w mniejszych miejscowościach. Mój chłopak należał do tej drugiej grupy. Moje początki w Szwajcarii przypominały więc przygody bohaterki serialu "Szpilki na Giewoncie". Z czasem przywykłam jednak do spokoju prowincji. Na wakacjach szukam jeszcze mniejszych miejscowości niż ta, w której mieszkam. Miasta mnie męczą, jest tam za głośno, za dużo ruchu.
Czy Szwajcaria jest przyjaznym krajem dla Polaków?
Szwajcaria nie jest łatwym celem dla obcokrajowców, niezależnie od narodowości. Ceny są wysokie, oszczędności na start szybko topnieją. Rynek pracy nie jest tak otwarty jak w Unii Europejskiej, a żeby pracować, trzeba najpierw zdobyć pozwolenie. Ale Polacy, którzy pokonają te trudności, mają w Szwajcarii dobrze.
Cieszymy się dobrą opinią, jesteśmy cenieni za pracowitość i kompetencje. Polacy świetnie sobie radzą w międzynarodowych korporacjach, wcale nie kojarzą się z najprostszymi zajęciami. Te w Szwajcarii wykonują Francuzi, Niemcy i Portugalczycy.
Jacy są Szwajcarzy? Na blogu podkreślasz ich dwie cechy: odpowiedzialność i pragmatyzm.
Szwajcarzy to pracusie, praca jest dla nich wartością. Dlatego nas lubią, bo Polacy są pracowici. Tu najbogatsi ludzie pracują jeszcze ciężej niż inni. Jednocześnie czas wolny jest dla nich świętością. Nie wypada dzwonić do kogoś w porze posiłków albo w niedzielę. Weekendy czy urlopy to czas dla rodziny, Szwajcarzy jadą wtedy na narty albo pochodzić po górach (a nie do supermarketu). Najbardziej Szwajcarów różni od Polaków to, że są pragmatyczni, a nie idealistyczni. My stale walczymy w imię słusznych spraw i ideałów, jesteśmy gotowi za nie umrzeć. A Szwajcarzy nie tylko nie umrą, ale jeszcze na tym zarobią.
Zobacz także: Miasto idealne. Perła, z której Polacy mogą być dumni
Najlepszym przykładem jest II wojna światowa i to, w jak różny sposób wpłynęła ona na losy obu krajów. Ale także współczesne decyzje polityczne w Szwajcarii są wyrazem pragmatyzmu. Szwajcarzy nie zawracają kijem Wisły. Jeśli coś już funkcjonuje, to po prostu to systematyzują, a nie próbują zwalczać. Tak jest z aborcją, narkotykami, alkoholem. To, że się czegoś zabroni, nie znaczy, że to zniknie.
W książce piszesz, że 36 proc. małżeństw w Szwajcarii to małżeństwa międzynarodowe. W rankingu żon Polki mają podobno niezłe notowania.
Polki wyróżniają się starannością - dbają o wygląd, pracują, rozwijają się intelektualnie, gotują. W Szwajcarii w związkach bardziej starają się mężczyźni, co bardzo doceniam. W Polsce często czułam, że to ja muszę zabiegać o faceta, bo na moje miejsce jest wiele innych ładniejszych, mądrzejszych, pewniejszych siebie kandydatek.
A ze Szwajcarkami jest różnie. Jednak można powiedzieć, że większość jest o wiele bardziej wyzwolona i świadoma siebie niż Polki. Nie przejmują się z powodu nieogolonych nóg czy braku trzydaniowego obiadu na stole. Z drugiej strony wiele z nich realizuje tradycyjny model życia rodzinnego: szybko wchodzą za mąż, rodzą kilkoro dzieci, a potem zajmują się głównie domem. Praca schodzi na dalszy plan, a należy dodać, że szwajcarski rynek pracy jest mniej przyjazny mamom niż choćby w sąsiedniej Francji. Urlopy macierzyńskie są w Szwajcarii bardzo krótkie, trwają trzy i pół miesiąca, a świeżo wprowadzone tacierzyńskie - tylko dwa tygodnie. Po urlopie macierzyńskim kobiety nierzadko rezygnują na jakiś czas z pracy lub wracają do niej w niepełnym zakresie godzin.
Z jednej strony daje im to możliwość pogodzenia życia domowego i profesjonalnego, z drugiej strony utrudnia karierę. W końcu kto mianuje dyrektorką mamę, która pracuje na 70 proc.?
Szwajcaria to nie jest raj dla pracujących matek, tutaj też jest szklany sufit, nierówności w płacach. Szwajcarki protestują i ruchy feministyczne w Szwajcarii mają się dobrze. Ale wszelkie zmiany są trudne i dzieją się powoli – to jedna z niewielu wad demokracji bezpośredniej.
Jesteś autorką kilku książek. Szwajcaria cię inspiruje?
Tak, ale bardziej niż piękne krajobrazy fascynuje mnie tutejsza mentalność, zwłaszcza silny pragmatyzm, który jest bardzo niepolski. Decyzje polskiego rządu są podyktowane chrześcijańską moralnością.
W Szwajcarii jest inaczej, tu szuka się rozwiązań dla konkretnych problemów. Przykład: osoby niepełnosprawne są tutaj traktowane jako osoby seksualne, które mają prawo do realizacji swoich potrzeb w tym zakresie. Mogą korzystać z usług asystentów seksualnych, którzy wprowadzają ich w świat seksualności i są ich przewodnikami. Nie umiem sobie tego wyobrazić w Polsce.
Każda emigracja nas zmienia. Jaka stałaś się dzięki mieszkaniu w Szwajcarii?
Emigracja nas otwiera, pozwala spojrzeć na siebie i nasz kraj pochodzenia z innej perspektywy. To także wyjście ze strefy komfortu, a ono zawsze jest inspirujące. W Szwajcarii stałam się bardziej wyluzowana i pewna siebie. W Polsce byłam perfekcjonistką, tu mniej się przejmuję wyglądem, nie muszę być idealna w kuchni, ani gdy przyjmuję gości. Nawet szwajcarskie potrawy raclette i fondue są bardzo proste w serwowaniu, w przeciwieństwie do wystawnych dań z polskich stołów.
Mniej martwię się też popełnianiem błędów czy obcym akcentem. W Szwajcarii nie ma się czego wstydzić, jest tu bardzo dużo różnych dialektów. Z takim luzem łatwiej się żyje. Kiedy czytam polskie media, często razi mnie zdanie, że coś jest niemożliwe, że czegoś się nie da. Przykład: przejścia dla pieszych. W Polsce co roku ginie na nich wielu ludzi, pieszych się obwinia za wtargnięcie na jezdnię. W Szwajcarii pojęcie wtargnięcia nie istnieje, przed pasami każdy kierowca ma obowiązek zwolnić albo się zatrzymać. Efekt? Ginie tu znacznie mniej pieszych. Czyli się da!