Polska na piechotę: wzdłuż, wszerz i dookoła

Trzy tygodnie temu wyruszyłem znad Bałtyku, przeszedłem ponad 750 km, by stojąc w oknie leśniczówki popatrzeć na Gerlach. To była piękna droga.

28.06.2007 | aktual.: 26.10.2016 15:47

Obraz
Obraz
© (fot. Globtroter)

Trzy tygodnie temu wyruszyłem znad Bałtyku, przeszedłem ponad 750 km, by stojąc w oknie leśniczówki popatrzeć na Gerlach. To była piękna droga. Kuba Terakowski

Jeden z polskich długodystansowców, Marek Zięba, wychodząc z domu nie przypuszczał, że przejdzie cały nasz kraj wzdłuż jego granic. Jego dobytek zmieścił się w wojskowym plecaku – kostce, a pieniądze… nie były mu potrzebne. Wrócił po czterech miesiącach do swojego domu w Gdańsku, mając za sobą trasę wokół Polski.

Pierwsze długodystansowe przejścia krajoznawcze w naszym kraju miały miejsce już przed wojną. Szczepan Nawrocki, Florian Sarbok, Feliks Wojtas latem 1933 roku w ciągu 102 dni pokonali 2250 km i odwiedzili 153 miejscowości. W spotykanych na swej drodze wsiach i miastach kierowali się do urzędów, parafii lub sołtysów z prośbą o potwierdzenie swojej obecności w danym miejscu. Prowadzili też dziennik, którego kopie można oglądać na wystawie Muzeum Ziemi Zbąszyńskiej i Regionu Kozła. Jest to stała ekspozycja tej placówki. Ludzi, którzy piechotą przemierzyli nasz kraj wzdłuż, wszerz i dookoła jest dziś więcej. Można nawet mówić o polskich długodystansowych trasach – klasykach, które cieszą się szczególną popularnością wśród chodziarzy. Jest to na pewno trasa wzdłuż wybrzeża Bałtyku od Świnoujścia do Helu (350 km) i górski Główny Szlak Beskidzki Ustrzyki Górne – Ustroń (520 km).

Popularność tych tras nie dziwi, bo prowadzą przez najatrakcyjniejsze pod względem krajoznawczym tereny Polski. Decydując się na przejście górskim długodystansowym klasykiem, poznajemy niemal wszystkie pasma górskie polskich Karpat. W ciągu jednej „wycieczki” dane nam będzie oglądać bieszczadzkie połoniny, gorczańskie polany i „królową” Beskidów – Babią Górę. O urokach Bałtyku też nie trzeba nikogo specjalnie przekonywać. Te trasy łączy jeszcze jedno - obie są jasno zdefiniowane. Przejście całego szlaku beskidzkiego czy wybrzeża z Świnoujścia do Helu może być celem, który łatwo można sobie wyznaczyć, a to bardzo ważne w takich przedsięwzięciach. Wybierając się na trzystupięćdziesięciokilometrową „przechadzkę” po bałtyckiej plaży trzeba pamiętać o kilku drobnych szczegółach. Otóż, istotny jest kierunek przejścia - ze względu na panujące wiatry najlepiej pokonać tą trasę z zachodu na wschód. Nie da się też przejść całej trasy plażą, choćby ze względu na ujścia rzek, czy strefę wojskową między Jarosławcem i
Ustką, której przejście jest jednak możliwe, ale po załatwieniu pozwolenia.

Kuba Terakowski, jeden z polskich długodystansowców mimo, że był na wszystkich kontynentach, nie nudzi się przemierzając piechotą „własne podwórko”. Trzykrotnie pokonał trasę ze Świnoujścia do Helu i przemierzył Polskę z północy na południe, kładąc kamyk z bałtyckiej plaży na szczycie Rysów. Pytam Kubę - dlaczego akurat na piechotę? Jest przecież tyle sposobów na podróżowanie. „Bo chodzenie to najbardziej naturalny dla człowieka sposób na przemieszczanie” – odpowiada. Jadąc, choćby rowerem, wiele tracimy z podróży, umyka nam mnóstwo obrazów i zdarzeń.

Obraz
© (fot. Globtroter)

Fragment relacji Kuby Terakowskiego z przejścia trasą Gdańsk – Rysy: „18.08.2006, Łopuszna – Leśniczówka Wanta, 35 km

_ ..bliska perspektywa końca drogi powoduje, że czuję się nieco zagubiony i zdezorientowany. Trzy tygodnie temu wyruszyłem znad Bałtyku, przeszedłem ponad 750 km, by stojąc w oknie leśniczówki popatrzeć na Gerlach. To była piękna droga. Niebo zasnuwają coraz grubsze chmury, zaczyna padać. Nie pójdę na Rysy w deszczu, poprzestanę na Morskim Oku i zmienię nazwę mojej wędrówki. Zamiast „od zera na Rysy”, będzie „znad morza nad Morskie Oko”. Też fajnie. _

19.08.2006, Wanta - Rysy, 10 km (ostatni dzień wędrówki)

_ Pogoda jak „żyleta”! Idę! O 6.00 wychodzę z Wanty, o 9.20 jestem na Rysach. Myślę o umierającym bracie mężczyzny z Witowa, o pijakach z przystanku w Burzeninie i jeszcze kilku powierzonych mi intencjach. Jest słonecznie i prawie pusto...” _

Jedną z ciekawszych wędrownych historii ma do opowiedzenia wspomniany na początku Marek Zięba. Jego spontaniczna wyprawa „bez grosza przy duszy”, którą początkowo prowadził w szybkim tempie, w siedem dni pokonując całe wybrzeże, zmieniła swój charakter za sprawą jednego spotkania. W jednej z mijanych wsi dostał pieczątkę od sołtysa. Wywiązała się między nimi rozmowa o wycieczce Marka. Zdradził sołtysowi swój sposób na podróżowanie - noclegi „pod chmurką” i posiłki składające się z tego co znajdzie w polu lub w lesie. Sołtys zaprosił Marka na nocleg pod swój dach, a rano poczęstował go śniadaniem. Rozmowa przeciągnęła się do późnego wieczora, dzięki czemu Marek usłyszał opowieści o najbliższej okolicy i poznał niuanse wiejskiego życia.

Marek Zięba:

_ „Wtedy zmieniła się moja mentalność i charakter wycieczki. Częściej odwiedzałem sołtysów. Nigdy o nic nie prosiłem, ale też nie odmawiałem. Zazwyczaj za opowieść o tym co robię, dokąd idę, dostałem jakiś poczęstunek. Gdy zbliżał się zmierzch to i na nocleg zostałem zaproszony. Raczej nigdy nie miałem z tym kłopotu. Wyprawa z wyzwania zmieniła się w krajoznawczą. Poznawałem kulturę regionu po którym się poruszałem, a moja osoba wzbudzała podziw i ciekawość tym co robiłem. Czasem zdarzały się rzeczy dość zabawne. Bywało tak, że wioski były oddalone zaledwie o kilka kilometrów. W jednej mnie poczęstowano śniadaniem. Doszedłem do drugiej, tam sołtys również zaproponował mi poczęstunek. Ja będąc sytym grzecznie odmówiłem. Gdy rozmawialiśmy o mojej trasie weszła jego matka. Dowiedziała się skąd i dokąd zmierzam i bez pytania przygotowała posiłek. Cóż, niegrzecznością było by tego nie zjeść. Tempo wędrówki gwałtownie spadło. Z planowanych dwóch miesięcy zrobiły się cztery. Do domu wróciłem po wędrówce pełnej
przygód i ze świadomością, że to jest to czym chcę się zająć, że to jest moja pasja.” _

W momencie kiedy powstaje ten artykuł długodystansowiec, Wojciech Różycki realizuje plan obejścia granic Polski. Jest, jak mówi, młodym emerytem i dopiero teraz może pozwolić sobie teraz na zrealizowanie wieloletnich marzeń. Szacuje, że podróż zajmie mu 200 – 220 dni, podczas których pokona około pięciu tysięcy kilometrów. Ta wyprawa pod względem organizacyjnym jest zupełnie inna niż ta którą odbył Marek Zięba. Tu wszystko jest zaplanowane i poukładane. Wojciech Różycki wyznaczył sobie cele, które chce osiągnąć: przejście wzdłuż granic RP traktowane jako wyczyn, dokumentowanie aktualnego kulturowego stanu pogranicza (zapiski, fotografia, rozmowy). Informacja na temat losów podróżnika, na jakim aktualnie jest etapie podróży, jak się czuje jest ciągle uaktualniana na stronie wyprawy www.dookola.2net.pl. Witryna ta jest licznie odwiedzana, a sama wyprawa przeważnie ciepło komentowana.

Obraz
© (fot. Globtroter)

To „medialne” podejście sprawia, że Wojciech jest często rozpoznawalny na szlaku i spotyka się z wielką życzliwością ludzi. Niesie ze sobą sprzęt biwakowy, ale większość noclegów do tej pory spędził pod dachem.

Skrupulatne plany już dwukrotnie musiały ulec korekcie. Najpierw z powodu głębokich śniegów, zalegających w Bieszczadach, wędrowiec musiał „przenieść” się w bardziej przyjazne, zachodnie rejony naszego pogranicza.

Później, za sprawą nieprzyjemnego incydentu na poboczu jezdni, kiedy to tir o mało nie zepchnął go do rowu, Wojciech nabawił się kontuzji kolana. Po krótkiej rekonwalescencji, z bolącym jeszcze kolanem ruszył na szlak. Wędrówkę planuje zakończyć w październiku, więc jest szansa na spotkanie tego podróżnika na trasie polskiego pogranicza. Mimo, że wędruje on na ogół samotnie to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby choć kilka kilometrów potowarzyszyć Wojciechowi i udzielić mu pomocy, jeśli takiej potrzebuje. W zlokalizowaniu go na trasie pomocne okażą się na pewno informacje ze strony wyprawy, o której wspominałem już wcześniej.

_ „Otrzymuję mnóstwo sms- ów, telefonów, maili a teraz jeszcze doszły komentarze. Dziękuję Wam Wszystkim za piękne słowa, pozdrowienia, trzymanie kciuków i wsparcie. To mnie motywuje bardzo, a jak przychodzą chwile słabości (takie też są na trasie) to myślę wtedy, że są przecież ludzie, którzy mnie wspierają, pamiętają i dobrze mi życzą! Dziękuję też chłopakom z hurtowni w Jędrzychowicach za herbatę i... piwo, Mietkowi Mocowi za nocleg w Sanicach, właścicielce sklepu z Przewozu za herbatę i dobre słowa…” _

Tak naprawdę wiemy bardzo mało o polskich długodystansowcach, jako że większość z nich nie nagłaśnia swoich wypraw jak naprzykład robi Wojciech Różycki. O człowieku, który przeszedł kilkaset kilometrów z Białegostoku do schroniska na Hali Krupowej wiemy tylko dlatego, że zatrzymał się w tym schronisku na nocleg i... poszedł dalej na Słowację. Próby zebrania informacji o polskich długodystansowcach podjął się wspominany wcześniej podróżnik Kuba Terakowski. Zgłosiło się do niego kilkadziesiąt osób, które w ciągu jednej wędrówki pokonały co najmniej 250 km. Poczet długodystansowców przygotowywany przez Kubę nie obejmuje uczestników pielgrzymek, obozów wędrownych oraz innych imprez, podczas których bagaż biorących w nich udział był przewożony. Poczet nie uwzględnia też rajdów o charakterze sportowym. Pominięte w nim zostały także osoby, które całą trasę przeszły wychodząc i wracając wielokrotnie do tego samego punktu zakwaterowania. Wydaje mi się, że polscy długodystansowcy do czegoś doszli… doskonale połączyli
wyczyn i najzwyklejsze krajoznawstwo. Znaleźli sposób na niebanalne wykorzystanie wolnego czasu bez wydawania bajońskich sum na egzotyczne wakacje. I o to chodzi!

_ Opracował: Tomasz Dębiec Współpraca: Kuba Terakowski _
_ Żródło: Globtroter _

Lista osób, które spełniają powyższe kryteria jest w dalszym ciągu tworzona. Dlatego prosimy o zgłaszanie się do “POCZTU POLSKICH DŁUGODYSTANSOWCÓW PIESZYCH”.
Więcej informacji na stronie:
www.terakowski.republika.pl

Źródło artykułu:WP Turystyka
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)