Polska rodzina o życiu w Japonii. "Grunt to za bardzo nie łopotać na wietrze"
Jak nie chodzić za głośno? Co zrobić, gdy w knajpie dostaniesz worek na śmieci? I kto komu daje kieszonkowe w Japonii? Tłumaczy Paulina Walczak-Matla, autorka bloga "Rodziną w świat", którego prowadzi z mężem Maćkiem (do spółki z synkiem Lepciem).
Anna Jastrzębska: Na blogu piszesz, że czujecie się jak trędowaci. Co obecnie dzieje się w Japonii?
Paulina Walczak-Matla, Rodzinawswiat.pl: Japonia w wielu krajach, między innymi w Polsce, została dodana do listy miejsc, do których podróże nie są obecnie zalecane z powodu koronawirusa. Sytuacja na przestrzeni kilku dni diametralnie się zmieniła. Po wystąpieniu premiera Shinzō Abe pod koniec lutego, na cały marzec zamknięto szkoły. Do 15 marca również wiele atrakcji turystycznych jest nieczynnych. Wkrótce ma być szeroko dostępny test na koronawirusa, bo do tej pory jedynie niecałe 7 tys. osób zostało w Japonii przetestowanych na jego obecność. W porównaniu z innym krajami, nie jest to wiele. Szczególnie w stosunku do Korei Południowej, z którą Japonia się porównuje, a gdzie wykonywanych jest około 10 tys. testów dziennie.
Jak Japończycy radzą sobie z zagrożeniem? Panikują?
Do pewnego momentu był spokój. Ale po wystąpieniu premiera trochę zaczęła się panika. Japończycy wykupili dania instant i papier toaletowy. Ale brak papieru w sklepach to chyba aktualnie bolączka wielu krajów. Wczoraj Maciek “zdobył” jedno opakowanie. 12 rolek. Wielka radość! Maseczek w sklepach stacjonarnych nie ma już dawno, a w internecie ceny są zatrważające. Podobnie jest z żelem antybakteryjnym.
Co poradziłabyś tym, którzy mają zaplanowany wyjazd do Japonii? GIS odradza podróże.
Ciężko powiedzieć. Turystów nadal jest sporo. Każdy musi ocenić sam czy podejmie ryzyko podróży do Japonii. Bo wirus jest i zagrożenie zarażenia się istnieje. Ale teraz już chyba niewiele jest miejsc na świecie, gdzie takowe nie występuje. Warto jednak wiedzieć, że sytuacja nie jest w Japonii dramatyczna. Ludzie normalnie żyją, chodzą do pracy, restauracji. Jest ich mniej, ale na ulicach pusto nie jest. Na pewno plusem będzie mniejsza liczba turystów w najbardziej znanych miejscach. Natomiast problemem mogą być zamknięte atrakcje turystyczne, jeśli ktoś chciałby je odwiedzić. Chyba najważniejsze to podjąć decyzję w zgodzie ze sobą, żeby podróż była komfortowa, a nie przepełniona strachem o zarażenie się. A jeśli się zdecydujemy, warto pamiętać o częstym myciu rąk i zaopatrzeniu się w płyn do odkażania na bazie alkoholu.
Zobacz też: Japoński ramen - prosty przepis
W Japonii - jak piszesz na blogu - maseczka ochronna na twarz to stan umysłu i gadżet codziennego użytku, nie tylko na okazję szalejącego koronawirusa.
O tak! Maseczka to norma. Są różne rodzaje, wzory, kolory. Te niuanse maseczkowej mody można zaobserwować zwłaszcza w okresie chorobowym. Japończycy są do bólu kulturalni i często w maseczkach chodzi po prostu o to, żeby w razie przeziębienia nie pozarażać innych osób. Teraz sytuacja jest wyjątkowa. Biorąc pod uwagę ceny, każda maseczka jest na wagę złota. Design i kolor chwilowo zeszły na dalszy plan. Za to pojawiają się instruktażowe filmiki jak zrobić maseczkę z ręcznika kuchennego.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
To miłe, że myślą o kolegach. Przecież w Japonii nie ma L4.
No właśnie, przed przyjazdem do Japonii nie miałam pojęcia, jak wyglądają tutaj kwestie urlopów i zwolnień lekarskich. Ja mam kontrakt “ekspacki”, więc obowiązują mnie trochę inne zasady. Kiedy dowiedziałam się, że L4 w Japonii nie istnieje, to delikatnie mówiąc, byłam w szoku. Japończycy chomikują dni wolne, żeby móc w spokoju iść pochorować.
Z drugiej strony oni chyba aż tak bardzo nie lubią odpoczywać?
To prawda. Japończycy nie mają w zwyczaju brać długich urlopów. Przy czym długi to już dla nich 2 tygodnie. Kilka dni około weekendu w zupełności wystarcza im do zregenerowania sił. Więc w sumie na coś te dni muszą wykorzystać.
Jak ci się z nimi pracuje?
Generalnie, praca w Japonii to zupełnie inna bajka. Wszystko odbywa się bardzo powoli, procesy decyzyjne trwają nieznośnie długo. A do tego dochodzą wcale nieoczywiste kwestie, jak np. dziękowanie sobie nawzajem za ciężką pracę w trakcie i na koniec dnia, nieustanne kłanianie się, zwracanie się do współpracowników i partnerów biznesowych tylko po nazwisku, zawsze ze zwrotem grzecznościowym “san” na końcu, czy mocno zakorzeniona hierarchiczność widoczna również w pracy. Przyswojenie tych wszystkich niuansów to orka na ugorze.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Ale nauczyłaś się już rozróżniać, kiedy japońskie "tak" oznacza odmowę?
Tak. Ale kosztowało mnie to dużo stresu. I czasu. Teraz wiem, kiedy już odpuścić, bo to lekkie drganie brwi oznaczało dosadne, niemal wykrzyczane prosto w twarz “nie”.
Jak to się w ogóle stało, że blisko 2 lata temu wylądowałaś w Tokio - w dodatku z mężem i 10-miesięcznym synkiem?
Dostałam propozycję pracy, taką z serii nie do odrzucenia, nawet jeśli oznacza przemodelowanie całego życia. Łącznie z tradycyjnymi rolami w związku. Bo w Japonii to ja pracuję, a mąż zajmuje się już dwuipółletnim synkiem. W zestawieniu z obowiązującym modelem w Japonii, czyli kobieta w domu, a mąż w pracy, jesteśmy ewenementem. Europejczyk zajmujący się dzieckiem w Japonii. Taka mieszanka wybuchowa.
A dajesz Maćkowi kieszonkowe?
Żeby jakoś wpasować się w japońskie trendy, to mąż daje mi kieszonkowe. Bo tutaj osoba pracująca oddaje tej drugiej wypłatę, a ta wydziela kieszonkowe. Jakoś musimy sobie radzić.
"Nie wychylać się, nie odstawać od reszty, nie robić zamętu, po cichu" - to, jak stwierdzasz w jednym ze swoich wpisów, zasada, która rządzi w Japonii - i stosuje się do niej nawet pranie na balkonach. Wy jesteście "praniem z importu". Jak wam idzie dopasowywanie się do reszty?
Fakt, że liczy się grupa, a nie jednostka, a wszyscy powinni być tacy sami i się nie wychylać, jest w Japonii trochę przerażający. Mimo to próbujemy się w miarę możliwości dopasować. Z każdym dniem jest lepiej, ale do ideału nam jeszcze daleko. I to bardzo. Staramy się, wzorem prześcieradeł, nie łopotać za bardzo na wietrze. Ale nie zawsze nam to wychodzi. Na szczęście, traktowani jesteśmy też trochę ulgowo, bo w końcu jesteśmy nieokrzesanymi gaijinami (cudzoziemiec, nie-Japończyk - przyp. red.)
Na przypale albo wcale?
Oczywiście, na przypale. To nasza życiowa dewiza. Wyjątkowo obecna w naszej codzienności od dwóch lat. Zwłaszcza że japońskiego nie znamy. Chyba najbardziej odczuliśmy to na początku naszego pobytu w Japonii przy załatwianiu spraw organizacyjnych. Choćby zakup samochodu, którym nawet się nie przejechaliśmy, bo niby nie można było. Podobnie ze skuterem. Wszystko w ciemno. Na szczęście Japończycy są uczciwi i oba pojazdy okazały się mieć silniki.
Oni uczciwi, a wy im po złości tak głośno chodzicie po swoim mieszkaniu, że aż muszą wzywać policję?
To chyba najbardziej przykre doświadczenie z naszego japońskiego życia. Niestety, przez pewien czas mieliśmy sąsiadów, którzy nas, delikatnie mówiąc, nienawidzili. Składali skargi, że za głośno chodzimy. A potem zaczął chodzić syn i też im to nie pasowało. Skończyło się na listach z pogróżkami z ich strony i zgłoszeniem sprawy na policję z naszej. Niestety, nie za wiele udało się wywalczyć. A z mieszkania się wyprowadziliśmy, bo życie stało się tam koszmarem. To tak w ramach pocieszenia, że na nieidealnych sąsiadów można trafić wszędzie. I lekcja, że nie wszyscy Japończycy są mili.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
I w dodatku siorbią przy jedzeniu.
Siorbanie makaronu jest w restauracji jak najbardziej na miejscu, więc nie ma się co oburzać na siorbiących wokół Japończyków. Co więcej, jeśli ktoś nie siorbie, to jest to podejrzane. Kucharz może wtedy pomyśleć, że danie nam nie smakuje.
Jakie jeszcze zasady warto znać, by w tamtejszych knajpach nie zrobić przypału? Poza tym, że - jak podpowiadasz na blogu - nie daje się tu napiwków, ale w restauracji trzeba zdejmować buty, więc to, co zaoszczędzisz na kelnerze, wydasz na skarpety.
Knajpa w Japonii jest jak pole minowe. Na każdym kroku można trafić na ładunek wybuchowy, który rykoszetem rozbryzguje się na wszystkich innych zażenowanych klientów restauracji. Choćby fakt, że rachunek zawsze opłaca się w kasie przy wyjściu. Nie można, ot tak, zostawić pieniędzy na stoliku i wyjść. Jedna czytelniczka pisała nam, że kiedy tak zrobiła ze znajomymi, kelner gonił ich, żeby wydać im resztę.
Porządny człowiek!
Bardzo. A my nadal uczymy się jak się zachować w niektórych sytuacjach. W Japonii to nieustanny proces. Ostatnio w knajpie z monjiyakami – tokijską odmianą okonomiyaków (takie powiedzmy naleśniko-omlety), które przyrządza się na płycie wbudowanej w stół, dostaliśmy worek na śmieci. Chwila konsternacji, bo jednak worka na śmieci jeszcze nigdy nie dostaliśmy. Po szybkim rekonesansie okazało się, że worek jest na kurtki, żeby te nie przeszły zapachem dymu, który tworzy się w trakcie przygotowywania posiłku. Oczywiście nic to nie dało. Wszystko poszło do prania. Ale kolejna lekcja zaliczona.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl