Poranek na plaży. "Myślałam, że nic mnie już nie zaskoczy"
Poranek na polskiej plaży to cisza, spokój i chwila dla siebie. Ale naprawdę chwila, bo już od godz. 9 zaczynają się prawdziwe tłumy. A jak się zachowują? Sprawdziłam i przyznam, że sporo mnie zaskoczyło.
Oto #TopWP. Przypominamy najlepsze materiały ostatnich miesięcy.
Wczesne poranki na plaży to bez wątpienia czas biegaczy, sprzątaczy i zbieraczy złomu. Gdy chwilę przed siódmą zbliżam się do wejścia nr 52 w Gdańsku Brzeźnie, wyjątkowo nie wita mnie zapach kawy i pieczonych gofrów.
Poranki na plaży kuszą poszukiwaczy skarbów
Czuć tylko parny zapach nasączonej nocą zieleni. Słychać za to ryk dmuchawy do liści. Na wpół uśmiechnięty pan stoi nieco zdezorientowany i z założonymi na biodrach rękoma zastanawia się, co by tu jeszcze zdmuchnąć z chodnika. Widać, że sprawia mu to satysfakcję.
Molo jeszcze śpi. Leniwie wyciąga się w stronę Bałtyku i cierpliwie czeka, aż słońce przyciągnie spragnionych morza turystów. Idę brzegiem plaży. Woda stoi niemal bez ruchu. Glony mają raj. Nie ma wiatru, więc wodorosty miejscami zbiły się w zieloną, smrodliwą masę. Niektóre wyglądają, jakby bardzo chciały wyjść z morza.
Wieże ratownicze stoją puste. O której ratownicy zaczynają pracę? Chyba dopiero o dziewiątej. Niestrzeżony teren kusi poszukiwaczy skarbów. Po pustej plaży jak rekiny krążą panowie z wykrywaczami metalu. Gdy urządzenie daje znać, zatrzymują się na chwilę, by przegrzebać sitem piach.
Pytam, jak dzisiejsze łowy. Słabo. - Dziś tylko pół godziny, ciężko coś znaleźć. Za dużo tu takich jak ja - mówi mi pan w dresie i czapce z daszkiem. "A co pan najczęściej znajduje?" - dopytuję. Najczęściej to monety. Złote polskie. Wczoraj w jednym dołku w piachu znalazł aż 13 zł. Dziennie to nawet i 50 zł się uzbiera. Ale dziś już kończy, bo mu nie idzie.
Fakt pierwszy: sikasz w piach, do wody albo bulisz
Rozkładam swój obóz, siadam i rozbieram się do stroju kąpielowego. Okulary, czapka, krem z filtrem. Wyciągam się na kocu. Kątem oka obserwuję, co się dzieje. Na horyzoncie pojawiają się pojedynczy plażowicze. Idzie też kobieta z trójką dzieci. Rozkładają się tuż koło mnie, więc siłą rzeczy słyszę, o czym rozmawiają.
Zaczynają się plażowe perypetie. Matka chce zrobić zdjęcie, ale one zdążyły już zauważyć plac zabaw i nie są zainteresowane. "No uśmiechnijcie się trochę! Wyglądacie, jakbyście umierali!" - krzyczy niepocieszona. Na szczęście szybko rezygnuje z idealnego zdjęcia i pozwala im zająć się zabawą. Następuje chwila ciszy.
Chce mi się siku, ale wokół nie ma ani jednego toi toia. Stoją tylko dwie samotne drewniane przebieralnie. Nie, no, tam nie pójdę. Wydmy? Tam nie wolno, ktoś zobaczy. Do wody? Brudna, zimna. Do restauracji? Jeszcze nie ma dziewiątej, wszystko zamknięte. "Zsikam się w majtki" - myślę. Kładę się i zamykam oczy. Jakoś dotrwam.
08:17 - nad głową przelatuje mi pierwszy dron. Ktoś już rozpoczął monitorowanie. Można w ogóle filmować na plaży?
08:26 - z baru zaczyna lecieć muza. Soczysty bit rozmywa się nad taflą wody. Zaraz się zejdą.
Na plażę wjeżdża rozpędzony quad. Za kierownicą pręży się młody ratownik. Przejeżdża wzdłuż brzegu i uważnie się rozgląda. To chyba jego poranny obchód. Facet w slipkach robi pompki. Ktoś biegnie, podziwiając poranne słońce. Zaspany pan niepewnie wchodzi do wody. Powoli coś zaczyna się dziać.
Wybija dziewiąta. Pędzę do restauracji. Po przejściu trzystu metrów jestem już spocona jak szczur. To będzie upalny dzień, ale nie przeszkadza mi to, bo w Gdańsku to rzadkość. Zamawiam soczek, śniadanie, korzystam z toalety. Darmowa tylko dla klientów. Wychodzę najedzona i zadowolona.
Fakt drugi: nic na plaży nie powinno cię już dziwić
Gdy po godzinie wracam na plażę, mam wrażenie, że jestem w innym mieście. Wszyscy nagle wyrośli z ziemi jak grzyby po deszczu. Brzeźno tętni życiem jak Miami. Linia brzegowa gęsto pokryła się kocami, ręcznikami, namiotami i parawanami. Z głośników leci muzyka, ktoś pali peta, odważne panie opalają się topless i już wiem, że jestem w domu. Dzień na plaży oficjalnie się rozpoczął.
Zacieram ręce. Czas wejść do wody! Pogoda na kąpiel jest bajeczna. Żar leje się z nieba, słońce praży blade ciałka, a wiatr ledwie muska po twarzy. Na szczęście glony są tylko przy brzegu. Wystarczy je ominąć. Dalej woda o dziwo jest nawet przejrzysta.
Plażowicze nie marnują czasu. Jedni grają w piłkę, inni lepią babki z piasku albo leniuchują na dmuchanych materacach. Ktoś szaleje na skuterze wodnym. Ale woda miejscami przypomina muliste jezioro. Ci nieufni najpierw na zwiady wysyłają swoje pociechy. - I jak woda? - pytają. - Są glony? - Są, takie zielonkawe, ale śmierdzą tylko trochę. To chyba nie sinica - odpowiadają mali zwiadowcy. A ja wracam do opalania.
Z letargu wyrywają mnie poprzecinane krzyki. Raz dzieci, raz rodziców. "Nie bij go!"; "Bawcie się razem!"; "Idziemy do domu!". Proza życia. Na chwilę znów zapada cisza.
Oddaję się więc lekturze. Myślałam, że nic mnie już nie zaskoczy, ale nagle do pani siedzącej w namiocie podchodzi wysoki brunet i szarmanckim tonem pyta: Przepraszam bardzo, czy miałaby pani może pożyczyć młotek? - Tak, proszę bardzo - odpowiada kobieta i wyciąga go z torebki. Otwieram usta ze zdziwienia. Chyba za rzadko bywam na plaży, żeby wiedzieć, że to typowy przedmiot z zestawu: niezbędnik plażowicza. Dla wyjaśnienia - służy do wbijania parawanu.
Dobija dwunasta, czas na przekąskę. W oddali jak fatamorgana majaczy zachęcający głos. "Orzeszki, pyszny popcorn, gotowana kukurydza". Ale nikt chyba jeszcze nie jest głodny. Póki co wszyscy karmią się wrażeniami. Przed nami cały dzień.