Raj dla aktywnych. "Dla bezpieczeństwa zakładano nam uprząż"
Aktywnie wypoczywać można wszędzie. Istnieją jednak takie miejsca, które swoją urodą i warunkami są w stanie zachęcić do ruchu nawet tych, którzy zwykle wybierają leżak nad basenem. Do takich miejsc z pewnością należą alpejskie tereny wokół Innsbrucku, które w rzeczywistości są jeszcze bardziej malownicze niż na nierealistycznych folderowych zdjęciach.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Miłośnikom nart, snowboardu i innych zimowych aktywności okolic Innsbrucka przedstawiać nie trzeba. To prawdziwy raj dla fanów sportów zimowych. Dwa lata temu sama szusowałam po okolicy, a raczej starałam się sobie przypomnieć po przeszło dwudziestu latach, jak nie przewracać się na nartach. I choć pierwotnie byłam przerażona widokiem tutejszych oślich łączek, które moim zdaniem zasługują na miano prawie ekstremalnych szlaków zjazdowych, to po kilku dniach na stoku uwierzyłam lokalnym instruktorom, że uczyć się jazdy na nartach naprawdę warto w wysokich górach.
Rowerem w krainie narciarzy
Tym razem postanowiłam wsiąść na rower. Pojazd trochę bardziej oswojony, ale też nie specjalnie mi bliski. Pewne wyzwanie stanowił też górzysty teren. Na szczęście ekipa, z którą byłam w Innsbrucku, nie celowała w ekstremalne rowerowe doznania, więc zdecydowaliśmy się na mniej wymagającą, ale malowniczą trasę po płaskowyżu Mieming.
Do samego Mieming, w którym wypożyczyliśmy rowery, można dojechać z Innsbrucku w pół godziny własnym samochodem albo komunikacją miejską. Co więcej, jeśli mamy Innsbruck Card, nie musimy kupować biletu na przejazd.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Innsbruck. Bajkowo położona stolica Tyrolu
Trasa, na którą się zdecydowaliśmy, określona była mianem "łatwa". I faktycznie myślę, że każdy jest w stanie ją przejechać. Oczywiście pod warunkiem, że tak jak my i zdecydowana większość cyklistów, których spotkaliśmy na trasie, zdecyduje się na rower elektryczny. W innym wypadku podjazdy, z których najwyższy wynosi ponad 400 m przewyższenia, mogą okazać się sporym wyzwaniem.
Licząca 35 km pętla z Mieming, przez Wildermieming, Untermieming, Obsteig i z powrotem do Mieming szacowana jest na trzy godziny jazdy. Jednak to tylko od nas zależy, ile czasu poświęcimy na rozkoszowanie się widokami po drodze. A tych naprawdę nie brakuje. Sceneria jest tak sielska, że co chwila pojawia się pokusa, żeby zatrzymać się i pokontemplować widoki.
Jednak chęć zobaczenia tego, co jest za następnym zakrętem, pcha do przodu. A tam kolejny piękny las, kolejna łąka pełna leniwie pasących się krów lub owiec czy urocza wioseczka. A wszystko otoczone dumnymi, alpejskimi szczytami. A jeśli do tego postanowimy poznawać ten cudowny region także zmysłem smaku, próbując lokalnych smakołyków, to może się okazać, że na rowerach spędzimy pół dnia.
Na szczęście rower i tak wypożyczamy na cały dzień (płacąc za tę przyjemność 40 euro, czyli ok. 172 zł), więc spokojnie możemy nie liczyć czasu.
My mieliśmy na popołudnie plany, więc ograniczyliśmy kulinarne szaleństwo do lunchu w rodzinnym hotelu Stern, gdzie spotkała nas uczta tak wyborna, że na chwilę kompletnie przesłoniła nam urok otaczającej nas przyrody. O ile jednak jedzenie było po prostu doskonałe, o tyle bezalkoholowy napój, który dostaliśmy na powitanie (przygotowany z tajnych - niestety - ingrediencji, w tym domowego soku emanującego słodyczą) można opisać tylko jednym słowem - niebiański.
Lista atrakcji w regionie jest oczywiście znacznie dłuższa. Na szlak, a właściwie jeden z dziesiątek, a nawet setek szlaków, możemy wyruszyć konno, spacerem, na rowerze czy z kijkami. Wiele tras zaczyna się bezpośrednio w Innsbrucku i widok ludzi w sportowych ubraniach z kijkami czy nartami pod pachą, naprawdę nie dziwi nikogo.
Magiczna Bergisel i miejskie spacery
Liczący 130 tys. mieszkańców Innsbruck jest naprawdę nieduży, za to kryje w sobie mnóstwo miejsc, które skłaniają do tego, by wstać rano i po prostu ruszyć przed siebie. Jednym z nich jest słynna skocznia Bergisel, którą podziwialiśmy setki razy na ekranach telewizorów, ciesząc się sukcesami polskich skoczków. Skocznię można nie tylko oglądać, ale także zwiedzać, a nawet zjeść obiad w restauracji na jej szczycie.
Na górę można wejść schodami lub wjechać kolejką. Jeśli wybierzecie pierwszą opcję, tak jak my, to spokojnie możecie zaliczyć tę atrakcję do kategorii "bardzo aktywny wypoczynek"! Bilet na skocznię kosztuje 11 euro (ok. 47 zł).
Podczas naszego pobytu na zeskoku akurat wymieniano igelit, nie mogliśmy więc przyglądać się treningom skoczków, zamiast tego przemiły zawodnik, który oprowadzał nas po obiekcie, przygotował dla nas specjalną niespodziankę. Kto chciał mógł usiąść na belce. Dla bezpieczeństwa zakładano nam jednak uprząż i przypinano, żebyśmy nie mogli się przekonać, jak to jest odepchnąć się od belki i zjechać, a właściwie zbiec (bo nart nie mieliśmy) po rozbiegu.
Widok z góry oszałamiający, a mój ogromny podziw dla ludzi, którzy decydują się opuścić belkę i ruszyć w dół, wzrósł niebotycznie.
Będąc w Innsbrucku na atrakcje związane z nartami i ogólnie górami trafiamy na każdym kroku. Wystarczy wsiąść w kolejkę Nordkette (z kartą miejską również za nią nie zapłacimy), która najpierw wspina się po torach, a potem zmienia w kolejkę linową, by trafić do świata górskich wędrówek, biegówek, zjazdówek, lotów paralotnią i dziesiątek innych form górskich aktywności.
Ale także w położonym w dolinie mieście możemy się powspinać, choćby na wieżę miejską (Stadtturm) przy Herzog-Friedrich-Straße. Za niespełna 20 zł (lub bezpłatnie z Innsbruck Card) możemy wdrapać się po wąskich, krętych schodach na wysokość 56 m i zobaczyć miasto z zupełnie innej perspektywy. Nie będę nawet pisać, że widoki są piękne, bo to oczywiste.
Kiedy zejdziemy na dół, możemy odpocząć albo ruszyć uliczkami, które podziwialiśmy z góry. Innsbruck jest na tyle zwarty, że możemy nie robić specjalnych planów - to idealne miejsce do spacerów z serii: "dokąd nogi poniosą". Ważne tylko, by mieć szeroko otwarte oczy, bo inaczej możemy przegapić mnóstwo cudownych perełek, kryjących się np. na murach tutejszych kamieniczek lub wpaść pod jeżdżący między nimi tramwaj.
Na koniec praktyczna rada. Najlepszym i najtańszym sposobem zwiedzania miasta i okolic, jest zaopatrzenie się we wspominaną przez mnie wcześniej Innsbruck Card. Karta upoważnia m.in. do przejazdów transportem publicznym, także poza miasto i wjazdu kolejką górską Nordkette na Seegrube. Umożliwia też zobaczenie dziesiątek atrakcji w Innsbrucku i okolicach - od zoo, przez wystawy, muzea, zamki i pałace, po wizytę na słynnej skoczni Bergisel i w niezwykłym muzeum kryształów. Koszt karty miejskiej zależy od okresu, na jaki ją wykupujemy. Karta 24-godzinna kosztuje 53 euro (ok. 229 zł), 48-godzinna - 63 euro (ok. 271 zł), a 72-godzinna - 73 euro (ok. 314 zł).
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.