Śląskie wcielenie Frankensteina
Kiedy Mary Shelley przyszedł do głowy mroczny pomysł napisania powieści o Frankensteinie, nie mogła wiedzieć, że po wielu latach zrodzone z jej wyobraźni monstrum na stałe wejdzie do popkultury. Czy jednak tylko jej wyobraźnia stała za narodzinami Frankensteina? Źródeł należy szukać dalej, bowiem wszystko zaczęło się od żaby i od Ząbkowic Śląskich.
6 listopada 1780 roku boloński anatom Luigi Galvani w towarzystwie studentów przeprowadzał sekcję żaby. Przez nieuwagę dotknął jej podudzia naelektryzowanym skalpelem. Ku zdumieniu obecnych, nieżywa żaba poruszyła się. Galvani był przekonany, że właśnie dowiódł fenomenu elektryczności zwierzęcej, tymczasem dokonał odkrycia pobudzenia elektrycznego narządów i, zupełnie nieświadomie, wynalazł prototyp baterii elektrycznej.
O krok dalej poszedł siostrzeniec Galvaniego, Giovanni Aldini, który wprawiał się w stymulowaniu prądem nie tylko martwych zwierząt, ale z czasem ciał ludzi, zazwyczaj łotrzyków, skazanych na wyrok śmierci.
Wartym odnotowania wydarzeniem w karierze Aldiniego był pokaz przed Królewskim Kolegium Chirurgów w Londynie w styczniu 1803 roku. W obecności czołowych londyńskich anatomów i chirurgów Aldini podjął próbę "reanimacji" 26-letniego George'a Fostera powieszonego za dokonanie morderstwa żony i dwójki dzieci. Przerażonym świadkom eksperymentu cierpła skóra, kiedy stymulowany elektrycznością nieboszczyk zaczynał poruszać gałkami ocznymi, rękoma, nogami i zdawało się, że lada chwila zostanie przywrócony do życia. Zdawało się.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Halo Polacy". Tyle kosztuje życie w Albanii. "Grosze w porównaniu do tego, co płaci się w Polsce"
Publiczne pokazy Aldiniego poruszyły za to wyobraźnią opinii publicznej na tyle skutecznie, że wyniosły go na szczyty popularności jako naukowca ogarniętego manią rozwiązania zagadki śmierci.
Pojawia się pytanie, czy sława jego eksperymentów mogła stać się źródłem inspiracji angielskiej nastolatki, a później uznanej pisarki, Mary Shelley, autorki słynnej powieści o powołanym do życia potworze, stworzonym z kawałków ciał nieboszczyków?
Sama inspiracja doświadczeniami Aldiniego nie wystarczała. Zagadka musi tkwić gdzie indziej, bo jak wytłumaczyć fakt, że bohater powieści Shelley nie nazywa się Aldini, a Frankenstein, dokładnie tak, jak do II wojny światowej nazywały się Ząbkowice Śląskie, znane z afery grabarzy?
Parada duchów
Było lato 1816 roku. Wyjątkowo chłodne i deszczowe, podobno na skutek potężnej erupcji wulkanu Tambora na wyspie Sumbawa w Indonezji, tego samego, który rok wcześniej rozstrzygnąć miał o klęsce Napoleona pod Waterloo. Tambora wyrzucił do atmosfery takie ilości pyłu, że na długi czas zaburzył klimat na całej kuli ziemskiej. Lało pod Waterloo, lało nad Jeziorem Genewskim. Z tą różnicą, że pod Waterloo umierała legenda, nad Genewą właśnie się rodziła. Z winy wulkanu i niepogody w willi Diodati, w wiosce Cologny nad Jeziorem Genewskim nudzili się Mary i Percy Shelley, przyrodnia siostra Mary - Claire Clairmont, lord Byron i lekarz John Polidori, którego opowieści przetarły szlaki wszystkim literackim wampirom, z Draculą włącznie. Towarzystwo wpadło na pomysł zorganizowania zawodów w pisaniu opowieści o duchach i nadprzyrodzonych zjawiskach. Tak oto duchy i klimaty grozy defilowały przez wnętrza rezydencji. To właśnie wtedy w głowie Mary powstał pomysł na powieść o patchworkowym człowieku.
Czy Mary Shelley znała historię Frankensteina alias Ząbkowic? Uderzają analogie między powieścią a bezsprzecznymi faktami historycznymi. Tu ponownie pojawia się postać Johna Polidori, który pasjonował się tego typu tematyką, miał dostęp do niemieckiej prasy i mógł być ogniwem między Ząbkowicami a angielską koleżanką.
Frankenstein i afera grabarzy
Ząbkowice Śląskie słyną z drugiej po Pizie co do przechyłu krzywej wieży w Europie, dworu rycerza Kauffunga i pozostałości po zamku. Jednak to tak zwana afera grabarzy jest najlepszym kapitałem promocyjnym miasta.
W 1606 roku miasto nawiedziła epidemia dżumy, która odsyłała w zaświaty z wydajnością straszliwej maszyny. W mieście kolportowano plotki, posądzając o wywołanie zarazy ośmioro grabarzy: sześciu mężczyzn i dwie kobiety. Bez względu na to, jak się prowadził, grabarz był wykonawcą profesji powszechnie uważanej za nieprzynoszącą chwały. Większość mieszkańców traktowała go jak haniebny, ale nieodzowny wrzód na ciele, porównywalny z zawodem kata, lichwiarza i prostytutki. Wkrótce podejrzanych aresztowano i powołano komisję śledczą złożoną z kilku miejscowych i zamiejscowych lekarzy. Początkowo komisja potraktowała sprawę jako zabobonną kalumnię, dopóki nie przeprowadzono wizji lokalnej u jednego z podejrzanych. Wynik rewizji przeszedł najśmielsze oczekiwania: w domu natrafiono na pojemniki z równie podejrzanie wyglądającym proszkiem.
Wtedy całą ósemkę wzięto w obroty, a konkretnie poddano torturom, podczas których przyznali się, że spreparowali trujący proszek ze zwłok. Proszek rozsypywali na progach okolicznych domów, smarowali nim klamki i kołatki, wspomagając szerzenie się zarazy. Zmarłych okradali z czego popadnie, również z czci, kiedy okazało się, że jeden z nich, Jerzy Freidiger, grabarz ze Strzegomia, miał zhańbić ciało młodej dziewczyny. Ośmieleni sukcesem przenieśli swój dance macabre wewnątrz miejscowych kościołów, które okradali z precjozów, ołtarzowych obrusów i nakręcanych zegarów, następnie proszkowanych do czynienia czarów.
20 września 1606 odbył się proces i egzekucja całej szajki na obrzeżach miasta. Oskarżonym wykazano winę i skazano na śmierć przez spalenie na stosie. Grabarz, który zhańbił dziewczynę, został pozbawiony męskości za pomocą rozżarzonych obcęgów. Łącznie stracono w tej sprawie siedemnaście osób.
Echa afery
Ząbkowicka afera odbiła się szerokim echem w całej Europie, trafiając w 1606 roku na strony gazet, jak choćby wydawanej w Augsburgu "Newe Zeyttung". Ząbkowice miały wyjątkowe szczęście do tego tytułu. Tego samego roku opublikowano na łamach gazety artykuł o widmie toczącym się niczym upiorne kłębowisko po ulicach miasta, przyjmującym postać to psa, to cielaka.
Współcześnie spekuluje się, że Mary Shelley musiała znać historię grabarzy, wprowadzając do niej swoje trzy grosze i poruszając linkami własnej wyobraźni. Zrobiła to na tyle efektownie, że dziś, w ząbkowickiej Izbie Pamiątek Regionalnych mieszczącej się we wspomnianym dworze rycerza Kauffunga autentyk (sala grabarzy) i fikcja (laboratorium doktora Frankensteina) konkurują ze sobą o prymat.
Czytaj też: Co warto zobaczyć w Grybowie?