Sześć lat od koszmaru na Giewoncie. "Ksiądz dawał zbiorowe rozgrzeszenie"
Dokładnie sześć lat temu w Tatrach rozegrał się koszmar. Podczas burzy w kopule szczytowej Giewontu zginęły cztery osoby, a 157 zostało rannych. "Leżeliśmy jeden koło drugiego, nikt z nas nie mógł się poruszać, a pomiędzy naszymi nogami strzelały pioruny, które nas raziły. Byliśmy pewni, że nie przeżyjemy" - relacjonuje turystka, cytowana w książce Beaty Sabały-Zielińskiej "TOPR 2. Nie każdy wróci".
Giewont jest popularną atrakcją wśród odwiedzających Tatry. Metalowy krzyż na szczycie stanowi nieodłączną część tatrzańskiego krajobrazu, ale niestety przyciąga on pioruny. Choć wędrówka w góry podczas burzy zawsze jest niebezpieczna, przebywanie w pobliżu owego krzyża jest szczególnie ryzykowne, podobnie jak wędrowanie ścieżkami wyposażonymi w pomocnicze łańcuchy.
Tragedia sprzed sześciu lat
Tamtego dnia, czyli 22 sierpnia 2019 r. już ok. południa nad górami zbierały się chmury, które mogły zwiastować nadchodzącą od strony Słowacji burzę. Mimo to na szlakach wciąż przybywało turystów, którzy chcieli skorzystać z urlopów. Nie spodziewali się, jak skończy się ten dzień.
Ratownicy TOPR pierwsze zgłoszenie otrzymali kilka minut po godz. 13. Wówczas chodziło o porażenie piorunem pod Ciemniakiem. Niedługo później TOPR-owcy zostali poinformowani o tym, co wydarzyło się pod Giewontem. W wyniku uderzeń co najmniej kilku doziemnych wyładowań atmosferycznych porażeni zostali liczni turyści. Zginęły tam cztery osoby - dwie kobiety w wieku 24 i 46 lat oraz dwoje dzieci w wieku 10 lat. Rannych był aż 157 osób. Tego dnia w Tatrach zginęła także piąta osoba, ale po stronie słowackiej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Górale będą zadowoleni? "Na pewno różnica w sezonach jest"
Relacje poszkodowanych wciąż wzbudzają silne emocje
Pierwsi ranni byli przewożeni do szpitala w Zakopanem, a następni do placówek w Krakowie, Nowym Targu i Suchej Beskidzkiej. Część z poszkodowanych otrzymała pomoc w schronisku na Polanie Kondratowej.
"Najpierw było trzech rannych, więc pomyślałem, że spokojnie dam sobie radę - mówi Michał Tragarz, którego zadaniem było opatrywanie poszkodowanych w schronisku. - Posadziłem ich na ławce, zabrałem się do zakładania opatrunków, gdy usłyszałem w radiu, że na górze jest dramat, że ludzie spadli z kopuły i jest wielu poszkodowanych. Trochę mnie spięło, bo dotarło do mnie, że jestem tu sam. Nie mam nikogo do pomocy, a tłum rannych zaraz tu będzie" - relacjonował mężczyzna Beacie Sabale-Zielińskiej, która napisała "TOPR 2. Nie każdy wróci".
"Leżeliśmy jeden koło drugiego, nikt z nas nie mógł się poruszać, a pomiędzy naszymi nogami strzelały pioruny, które nas raziły. Byliśmy pewni, że nie przeżyjemy. A najstraszniejsze było to, że ksiądz zaczął dawać zbiorowe rozgrzeszenie" - opisywała jedna z turystek. "Na to wspomnienie nawet tu, w schronisku, nie mogła opanować strachu i łez. Płakaliśmy razem z nią. Potem przyszło małżeństwo, strasznie pokiereszowane. Mieli porozbijane nogi, byli mocno podrapani, porażeni, ale szczęśliwi, że żyją. <<Boże, udało nam się>>, powtarzali w kółko" - czytamy w dalszej części książki.
W działaniach ratowniczych tego tragicznego dnia wzięło udział ok. 180 ratowników TOPR, GOPR, Straży Pożarnej i Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.