Wina Tuska i polski monopol na cmentarne lampki. Witaj w Mołdawii
Prawdopodobnie nie jest to najpiękniejszy kraj świata. Nie znajdziemy tu spektakularnych fiordów czy piaszczystych plaż. A jednak Mołdawia aż prosi się o odkrycie. Bo każdy może się tu po prostu dobrze poczuć – między innymi za sprawą podziemnych tuneli z winem, gdzie możecie znaleźć również trunki z prywatnej kolekcji Donalda Tuska. Zawartość piwnic warta jest miliony.
09.01.2018 | aktual.: 10.01.2018 19:53
Wjazdu do największego miasta Mołdawii strzeże Brama Kiszyniowa. To dwa 24-piętrowe wieżowce z wielkiej płyty, które witają wszystkich zmierzających od strony lotniska. Z Polski możemy się tu dostać w zaledwie 1,5 godziny, podróż na trasie Warszawa – Kiszyniów (w obie strony) to koszt od 530 zł.
Jadąc przez miasto, mam mieszane uczucia. Blokowiska ciągną się kilometrami. Wyglądają trochę jak Ursynów czy Nowa Huta w latach dziewięćdziesiątych. Tylko kabli więcej. Z dachu każdego bloku ciągną się przewody. Jedne łączą budynki, inne sięgają chodnika. Nie zakocham się od pierwszego wejrzenia. Ale…
Jesteśmy sto metrów pod ziemią. Niekończące się tunele liczą ponad 100 kilometrów. 100 kilometrów winnych piwnic! To chyba najbardziej znana atrakcja Mołdawii. Wjeżdżamy przez wielką bramę i w dół. Skręt w prawo, w lewo. Cabernet Street, Merlot Street – prawdziwe podziemne miasto. Mijamy wielkie beczki, stojaki gdzie leżakuje szampan. No dobrze, nie szampan (wino musujące, by było szampanem, musi być zrobione z winogron zebranych we francuskiej Szampanii), ale proces produkcji jest ten sam, a jakość na pewno nie gorsza – tak przynajmniej zapewnia nasz przewodnik.
Wina Tuska, Putina i Merkel
Mijamy zdjęcie z Gagarinem. Podobno przed pierwszym lotem w kosmos zgubił się w tutejszych piwnicach – przewodnik znacząco mruga do nas okiem. Wchodzimy do piwnic, których zawartość jest warta miliony. Butelki win ciągną się długimi korytarzami. Najstarsza i najcenniejsza kolekcja trunków należała do Hermana Göringa. Przewodnik z dumą pokazuje piwiniczki Wladimira Putina (świętował tu 50. urodziny), Aleksandra Łukaszenki, Angeli Merkel i… Donalda Tuska. To prywatne kolekcje.
Wino to największy skarb Mołdawii. Piwnice Cricovej i Milestii Mici to ewenement. Są największe na świecie. Chociażby dla tych miejsc warto odwiedzić kraj wciśnięty między Rumunię i Ukrainę. A atrakcji związanych z winem jest tu znacznie więcej.
Do winiarni Et Cetera jedzie się długo, jak na mołdawskie warunki – jakieś 1,5 godziny z Kiszyniowa. Asfaltowa droga na południe nie jest zbyt równa. Prawdziwe wyzwanie dla zawieszenia. Stąd już bliżej do Odessy. Nieprzypadkowo na etykietach tutejszego wina umieszczono samolot. Za 300 euro można w parę chwil dostać się tu z mołdawskiej stolicy. Właściciel chwali się, że to jedyna winiarnia z własnym lądowiskiem. To prawdziwy rodzinny biznes. Prowadzi go dwóch braci. Igor przez 6 lat pływał na statkach wycieczkowych. Postanowił wrócić i od 2007 zbudowali prężną firmę. Miejsce urzeka od pierwszych chwil. Ruszamy rowerami wzdłuż lądowiska, hektary winogron są na wyciągnięcie ręki. Słodkie. Przepyszne.
Parę kilometrów dalej jest Purkari. Pola winorośli przycupnęły na niewielkich wzgórzach. To najstarsza winnica w kraju. Biznes na zdecydowanie większą skalę. Jazda przez w sumie 150 hektarów winorośli to niezapomniane przeżycie. A jak jest wino, to musi być i dobre jedzenie, które prawie zawsze towarzyszy degustacjom trunków. Lokalnym hitem jest placinta. Przekładany placek nadziewany serem lub ziemniakami i kapustą.
– Jak masz wino, potrzebujesz winiarni. Masz restaurację, potrzebujesz hotelu. Masz nocleg, potrzebujesz basenu. Masz basen, potrzebujesz SPA – tłumaczy Cristina Frolov, menadżerka w rodzinnej winnicy Castel Mimi (kolejny prężny biznes). Jej rodzina od siedmiu lat z mozołem przywraca dawną świetność lokalnemu zamkowi. .
W dawnych czasach Mołdawia była spichlerzem Związku Radzieckiego. Gdy jadę na południe kraju, mijam nieprzebrane hektary czarnoziemów. Ziemia wprost wymarzona dla rolnictwa. Jednak nowoczesna produkcja rolna dopiero dźwiga się po latach zapóźnień. Dźwiga się też branża winiarska, dla której niebagatelne znaczenie miało rosyjskie embargo sprzed kilku lat. Na początku to był cios. Słodkie, wzmacniane wino cieszyło się wielką popularnością wśród Rosjan. Wszystko zmienił zakaz importu w 2006 roku. Odczuła to cała gospodarka, ale mołdawscy przedsiębiorcy odrobili pracę domową. Teraz nastawiają się na turystów i wielbicieli gronowego trunku z Zachodu. Przede wszystkim na tych z Polski.
Mołdawianie są już w Unii. Choć ich kraj jeszcze nie
Polska ma w Mołdawii monopol. Monopol na… cmentarne lampki, takie elektryczne, udające te tradycyjne. Tylko tu mieszkańcy wykorzystują je w inny sposób: jako zwykłe domowe oświetlenie. Polskich produktów jest tu znacznie więcej. Bardzo popularny jest nasz nabiał, na półkach znajdziemy też produkty Hortexu.
Najpopularniejszym środkiem transportu są marszrutki. Pociągi są. Ale wolne. Podróż do przecież wcale nie tak odległej Odessy to kilkugodzinna wyprawa. Do Kijowa ciuchcia jedzie 11 godzin i kosztuje 360 zł.
Wynajem kawalerki w Kiszyniowie jest niewiele tańszy niż w Warszawie – ponad 1000 zł. Metr na własność ponad 4000 zł. Kawa w lokalnej sieciowej kawiarni – 12 zł. Tylko benzyna tania – 3 zł. A pensja? Nieco ponad 1000 zł. Jak za to wyżyć? Łatwo nie jest.
Na trzy miliony mieszkańców Mołdawii około milion pracuje za granicą. Mołdawia niby nie jest w Unii, ale prawie wszyscy obywatele mają unijne paszporty. Jak to możliwe? Tu musimy odrobić krótką lekcję historii. Od 1920 r. do II wojny światowej Besarabia (większość dzisiejszej Mołdawii) była pod panowaniem rumuńskim. A dziś władze w Bukareszcie dają paszport rumuński, a co za tym idzie – unijny, każdemu, kto udowodni, że jego przodkowie mieszkali na terenach historycznie należących do Rumunii. Pecha mają ci, którzy przybyli ze Wschodu. Z drugiego brzegu Dniestru. Tam władza Bukaresztu nie sięgała.
Jacy są Mołdawianie? – Spokojni, zajmują się swoimi sprawami – mówi Sławomir, Polak od 7 lat mieszkający w Kiszyniowie. Z tymi własnymi sprawami rzeczywiście coś jest na rzeczy, ale o tym za chwilę. Orheiul Vechi - Stary Orgiejów, jedna z najpopularniejszych atrakcji turystycznych Mołdawii. Dolina rzeki Reut, która meandruje wokół wioski Butuceni i wzgórza, na którego szczycie góruje cerkiew. Trochę niżej, w skałach wykuto groty, w których mieszkają mnisi. Podobno większość turystów spotyka jednego – cały czas tego samego, który pilnuje monastyru.
Długa szutrowa droga prowadzi przez Butuceni. Kolorowe domy i zielone obejścia. Na mołdawskiej wsi na dachach wszędzie eternit, ale dom zawsze musi być czysty. Nawet jeśli na zewnątrz różnie z tym bywa.
Turystyczny rynek w Butuceni podbił Anatolie Botnaru. Jemu się chciało, stworzył gospodarstwo agroturystyczne, promuje ekoturystykę. Pierwsze domy w miejscowości kupił dosłownie za grosze. Teraz ma ich kilkanaście. Urokliwe wiejskie chaty, lokalna restauracja, a nawet basen. W odpowiedzi na pytanie "dlaczego nikt z wioski nie poszedł w jego ślady" tylko wzrusza rękami. Chyba o to chodziło z tym zajmowaniem się swoimi sprawami.