Wypożyczyła kajak zimą. "Przez trzy godziny widzieliśmy tylko jednego człowieka"
Pomysł, żeby wybrać się na kajak zimą chodził za mną już dość długo, ale jakoś nigdy nie dotarłam do fazy realizacji. Latem spędziłam na wodzie sporo czasu i obiecałam sobie, że tej zimy wskoczę na kajak. I tak zrobiłam. Choć wielu na taki pomysł pukało się w głowę, to ja już wiem, że to nie była jednorazowa przygoda.
Tekst jest częścią zimowej edycji cyklu Wirtualnej Polski #Jedziemy WPolskę. Wszystkie reportaże publikowane w ramach akcji są dostępne na jedziemywpolske.wp.pl.
O ile latem wybranie się na kajak jest naprawdę proste, zimą wymaga to trochę więcej wysiłku. Przede wszystkim trzeba znaleźć kogoś, kto oferuje wypożyczanie kajaków o tej porze roku. Do tego najlepiej, żeby był to ktoś, kto sam pływa i zna rzekę, na którą wozi turystów. W końcu trzeba pamiętać, że zimą warunki do uprawiania tego sportu są mniej optymalne niż latem, a w razie wypadku grozi nam coś więcej niż nieplanowana kąpiel.
Szukanie niemożliwego
Po kilku telefonach, gdzie w słuchawce usłyszałam: "nie organizujemy zimowych spływów, rzeka zamarznięta, mogę kajak pożyczyć, ale nie wiem jak warunki, łatwe odcinki zamarznięte, a na trudne puszczamy tylko doświadczonych kajakarzy", w końcu zobaczyłam światełko w tunelu.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Zostałam skierowana do Siedliska Grochowo koło Tucholi, a dokładniej do pana Wojtka Galińskiego. I bingo. Po krótkim przepytaniu o moje doświadczenia kajakowe i oczekiwania, umówiliśmy się na weekend. Jeśli chodzi o wybór odcinka, zdałam się na niego. Wiem, że pływa i doskonale zna Brdę, na którą się wybieramy. Ja też najwięcej doświadczeń mam na tej rzece, więc cieszę się, że tu wypadnie mi pierwszy raz pływać kajakiem zimą.
Jeszcze podczas rozmowy telefonicznej pan Wojtek przypominał o odpowiednim stroju i koniecznie o zabraniu kompletu ubrań na zmianę w nieprzemakalnym, pływającym worku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wielu myśli, że to drogi kierunek. "Wydamy tutaj nie więcej niż w Zakopanem"
Przygotowania czas zacząć
Zimowa wyprawa na rzekę wymaga trochę więcej zachodu niż letnia. Poza koniecznością zabrania ze sobą zapasowego kompletu odzieży (z kurtką i butami włącznie), warto pamiętać, że przez kilka godzin na wodzie łatwo zmarznąć. Konieczne są więc ciepłe, nieprzemakalne i niekrępujące ruchów ubrania. Rozsądnie też wziąć coś, na czym będziemy siedzieć - ja miałam piankowe poduszki podróżne i świetnie się sprawdziły. Do tego coś do jedzenia i koniecznie termosy z ciepłymi napojami.
Przyznam uczciwie, że zabrałam też koc termiczny - wiadomo, że jak jest, to pewnie się nie przyda. Na to też liczyłam, pakując worek przetrwania do samochodu.
Zima czy wiosna?
Podobno nie ma złej pogody, jest tylko nieodpowiednia do aury odzież, ale umówmy się - mało kto ma ochotę siedzieć trzy godziny na wodzie w czasie wiatru i śnieżnych zawiei. Dlatego termin spływu przełożyliśmy o jeden dzień, bo właśnie taka aura przywitała nas o poranku. To była dobra decyzja, bo następnego dnia ranek wstał słoneczny, temperatura była dodatnia, a wiatr niemal całkiem ucichł. Jedyną wadą tego stanu rzeczy była pogoda nad samą rzekę. O ile z Gdańska wyjeżdżaliśmy wśród białych zasp, o tyle za Kościerzyną widoki zaczęły się zmieniać na zdecydowanie bardziej wiosenne.
Pod Chojnicami, gdzie zjeżdżaliśmy do Siedliska Grochowo, zaczęłam całkiem na serio wypatrywać przebiśniegów. Nie było. - Wczoraj przewiało większość śniegu, no i zaczęła się odwilż - śmiał się pan Wojtek, pakując kajak na dach samochodu. - Za to pogodę będziecie mieli piękną. Jeszcze z półtorej godziny ma być słońce, a potem też nie zapowiadają opadów - dodał.
Chcemy wykorzystać to słońce, więc nie zwiedzamy siedliska, nie przyjmujemy też zaproszenia na herbatę od gościnnego gospodarza, a zwlekam tylko kilka minut - koniecznych na zabawę z najbardziej radosnym psem na świecie, który wita nas, gdy tylko otwieramy drzwi od auta. Po wybraniu wioseł, zapakowaniu kamizelek ratunkowych i szybkiej ocenie naszych strojów, ruszamy na rzekę.
Od Brdy do Woziwody
Trasę wybrał pan Wojtek, oczywiście po wcześniejszym wypytaniu o umiejętności i oczekiwania. Na pierwszy raz stawiamy na krótki i dość łatwy odcinek - niespełna 9 km. między Brdą a Woziwodą. Nurt w tej części rzeki jest na tyle silny, że nie zamarza, ale nie ma przenosek ani przesadnie dużo zwalonych drzew. - Cały odcinek sprawdziłem, jest spławny. W głównym korycie nie ma też kry, ale jeśli będziecie wpływać w rozlewiska czy dopływy, traficie na lód - mówi nasz gospodarz, wręczając mapę.
Przepłynięcie tego odcinka zajmuje ok. 2,5 - 3 godzin. Nie planujemy się spieszyć. Będziemy robić zdjęcia, pewnie gdzieś przybijemy na popas, no i jednak wpłyniemy choć kawałek w miejsce, gdzie będzie lód, żeby tę zimę na rzece faktycznie zobaczyć.
Wsiadamy na kajak i ruszamy. Sprzęt trafił się jak marzenie. Niemal sam trzyma się nurtu, a na wiosła reaguje, jak auto na skręty kierownicą. Bajka. Wiosła też świetne. Wzięliśmy skrętne i doskonale się nimi pracuje. Do tego lekko uniesiony dziób kajaka i płaskie dno, bardzo ułatwiają przepływanie nad dryfującymi tuż pod powierzchnią wody zwalonymi drzewami.
Bajkowa kraina
Spływ trwał trzy godziny, ale patrząc na zdjęcia można by pomyśleć, że byliśmy na rzece kilka dni. Zaczynaliśmy przy pięknej, wiosennej pogodzie, z niemal oślepiającym słońcem. Do Woziwody dotarliśmy w szary zimowy dzień, chwilami zmagając się z porywami wiatru. Były śnieżne zaspy i kra na rozlewisku, ale były też odcinki, gdzie naprawdę pachniało już wiosną.
Najpiękniejsze było jednak to, że na rzece byliśmy sami. Przez trzy godziny widzieliśmy tylko jednego człowieka stojącego na brzegu, który nie ukrywał zdziwienia ze spotkania. Poza nim tylko rzeka, las i nieliczne ptaki. Kilka kaczek, majestatyczne łabędzie, przyglądające się żółtemu kajakowi z wyraźnym zdumieniem i… orzeł.
Pojawił się na krótką chwilę, zrobił kółko nad rzeką i zniknął nad drzewami, ale to naprawdę był orzeł. Przyznaję, że nie wierzyłam własnym oczom, ale to ptaszysko było ogromne, znacznie większe, niż myszołowy, które gniazdują tuż obok mojego domu. Wątpliwości po dopłynięciu rozwiał pan Wojtek. - Jak najbardziej mogliście widzieć bielika, często zalatują tu nad rzekę. Na terenie Nadleśnictwa Woziwoda mają gniazdo. Zainstalowano tam nawet kamerkę, więc można podglądać ptaki - wyjaśnił.
Takiego spotkania absolutnie się nie spodziewałam. Gdybym to wiedziała, trzymałabym aparat na kolanach bez przerwy, a nie chowała do worka, żeby w razie wywrotki był bezpieczny.
Szczęśliwie do wywrotki nie doszło. Przez większość trasy rzeka nie stawiała przed nami specjalnych wyzwań, choć trzeba było zachować czujność, bo po wichurach, których w ostatnich latach było sporo, wiele drzew spadło do rzeki i niektóre znajdują się tuż pod powierzchnią. Spotkanie z nimi burtą z pewnością skończyłoby się niechcianą kąpielą. Na szczęście kajak doskonale radził sobie z przeszkodami, które pojawiały się głównie w drugiej części trasy i nie musieliśmy sięgać do naszego "worka przetrwania".
Miód i herbata
Do pomostu w Woziwodzie przybiliśmy zachwyceni i z lekką nutką niedosytu. Może trzeba było płynąć dalej? Ale na pierwszy raz wystarczy. Trzeba docenić fakt, że mamy suche ubrania i udało nam się nie zmarznąć. Po wyjęciu kajaka z wody spróbowałam zadzwonić do pana Wojtka, ale akurat nie było zasięgu. Przez większość trasy na Brdzie uciekał, powodując, że tym łatwiej było odciąć się od wszystkiego. Na szczęście po 5 minutach sam przyjechał. - Chciałem, żebyście nie czekali - wyjaśnia. I choć zapewniamy go, że naprawdę jest nam ciepło, namawia na gorącą herbatę. Mamy jeszcze swoją w termosach. - Ale miodu na pewno nie macie - mówi ze śmiechem. - Zaraz coś na to poradzimy.
Dopiero po powrocie do Siedliska Grochowo mamy chwilę, żeby choć trochę się rozejrzeć. Okazuje się, że poza miejscami noclegowymi, kajakami i innymi turystycznymi atrakcjami, w siedlisku jest też pasieka. Jest zima, więc oczywiście nie przeszkadzamy pszczołom i nie zaglądamy do uli. Z ciekawością oglądamy za to domek ustawiony na wielkich szufladach, które również okazują się być ulami. Dla mnie całkowita nowość.
Okazuje się, że to domek apiterapii (metoda leczenia, która wykorzystuje lecznicze właściwości i składniki miodu). Wewnątrz znajdują się łóżka, pod nimi, oddzielone gęstą siatką, mieszkają pszczoły. - Ich wibracje mają doskonały wpływ na nasze zdrowie i kondycję psychiczną. W sezonie, po ciężkim dniu, nic mnie tak nie relaksuje jak odpoczynek u pszczół - mówi pan Wojtek.
Żałuję, że zimą nie mogę tego spróbować. Trudno, wrócę latem. Za to miód z przydomowej pasieki jest pyszny. Idealny na koniec pięknego dnia na zimowej rzece.
Magda Bukowska dla Wirtualnej Polski