Z protezą po marzenia. Michał Karakulski po 30 latach ponownie zdobył Mnicha!
Od dziecka kocha górskie wspinaczki. Poważny wypadek sprawił jednak, że przez wiele lat nie mógł uprawiać swojej pasji. Michał Karakulski udowadnia jednak, że nawet utrata nogi nie jest przeszkodą w zdobywaniu szczytów. Trzeba się tylko odważyć i zrobić pierwszy krok. A później już jest z górki, lub raczej pod górę.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Magda Bukowska: Pod zdjęciem z Mnicha na Facebooku, zamieściłeś podpis: "marzenie się spełniło". Właśnie Mnich był marzeniem, a nie np. Korona Gór Polskich, którą też zdobyłeś już z protezą?
Michał Karakulski: Wiele lat temu, jeszcze przed amputacją, przed wypadkiem, trochę się wspinałem. Także temat górskich wędrówek był mi znany i chciałem większego wyzwania, większej satysfakcji. Korona, może poza Rysami, które stanowią już jakąś trudność, to raczej dreptanie po górach. Piękne, przyjemne, ale nie dające uczucia, że coś pokonałem, coś zdobyłem.
Natomiast Mnich był wyzwaniem. Byłem na tym szczycie 30 lat temu. Trudniejszą drogą. Wspinaczkową. Tym razem wybraliśmy najłatwiejsze podejście, drogę pierwszych zdobywców, ale ono też stawia spore wymagania. Kiedy osiągnęliśmy szczyt, naprawdę poczułem dużą satysfakcję.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Większą niż na ściankach wspinaczkowych? Pytam, bo wiem, że znowu się wspinasz.
Chyba tak. Wspinanie na ściance to zupełnie coś innego niż zdobywanie szczytu. Dla mnie szczyt to zdecydowanie większe wyzwanie. Może robi to przestrzeń, widok przepaści, ten element nieprzewidywalności. Ścianka to trochę drabina. Tu muszę chwycić się ręką, tu postawić nogę. Plan jest jasny, trzeba go po prostu zrealizować. A góry, to góry. Tu wszystko jest nieprzewidywalne, zmienne.
W góry wróciłeś po długiej przerwie. Tęskniłeś?
Bardzo. Jako 24-latek, podczas pracy na wysokości uległem wypadkowi. Mocno poharatałem lewą część ciała, miałem problem z kręgosłupem. Najbardziej ucierpiała jednak noga. Przez 15 lat miałem cały czas zapalenie kości, noga się nie goiła. Chodzenie po górach było dla mnie dostępne w jakimś minimalnym zakresie, z resztą jak wszystkie aktywności fizyczne, z poruszaniem włącznie.
I podąłeś, dla mnie niewyobrażalnie trudną decyzję, o amputacji nogi. Nie bałeś się, że będzie jeszcze trudniej? Że nigdy już nie wrócisz z góry?
Przeciwnie. Zdecydowałem się na operację wierząc, że to zmieni moje życie na lepsze, poprawi jego komfort, pozwoli pozbyć się bólu i pozwoli mi wrócić do tego, co kocham, m.in. do chodzenia po górach i wspinaczki. Jak widziałem Jaśka Melę i inne osoby, które po amputacjach wspaniale sobie radzą i dokonują rzeczy, których wielu zdrowych, sprawnych ludzi nawet nie próbuje się podjąć, to czułem, że to moja szansa. Nie był to więc z mojej strony jakiś akt odwagi, tylko przemyślana decyzja, wsparta opiniami niektórych lekarzy, która miała zwyczajnie poprawić moje życie. I tak się stało. Po operacji raczej pojawiła się myśl, że niepotrzebnie czekałem tak długo. Czemu nie zrobiłem tego wcześniej?
Wspinanie z protezą wymaga jakichś specjalnych przygotowań? Trzeba się nauczyć jak to robić?
Wiem, o co pytasz. Odpowiem tak. Proteza, którą dostałem po amputacji w ramach NFZ, była trochę jak noga od fortepianu. Mogłem się poruszać tylko o kulach. Ta, którą mam teraz to taki mercedes wśród protez. Daje mi wielki komfort i swobodę w poruszaniu.
Oczywiście, żadna sztuczna konstrukcja nie zastąpi w pełni prawdziwej nogi, ale życie z tą protezą, także chodzenie po górach jest znacznie łatwiejsze, niż z moją chorą nogą. W ramach ciekawostki powiem ci, że idąc na Mnicha, miałem dwie protezy. Ta, której używam stale, z amortyzatorami i innymi udogodnieniami, służyła mi do wejścia pod szczyt. Na ostatni etap włożyłem taką bardzo prostą, bez żadnych bajerów, ale za to ultralekką. Tamtą zostawiłem na dole i trochę żartowaliśmy, że byłoby bardzo niefajnie, gdyby po zejściu okazało się, że ktoś ją sobie pożyczył… (śmiech)
Nie ukrywasz swojej protezy. Na zdjęciach z gór niemal zawsze masz na sobie spodnie za kolano i wszyscy mogą zobaczyć metalową nogą. Robisz to po to, żeby inspirować, pokazywać, że po amputacji telewizja nie jest jedyną dostępną rozrywką?
Walczę z mitem bohatera bez nogi, więc powiem, że nie. Choć pamiętając jak mnie motywowały filmiki z osobami, które mimo niepełnej sprawności robiły niesamowite rzeczy, mam nadzieję, że mój przykład też będzie dla kogoś dowodem na to, że można i że to wcale nie jest jakieś specjalnie trudne.
Krótkie spodnie są po prostu bardziej ekonomiczne. W długich, po kilku dniach robią się dziury od protezy i to jest wyjaśnienie całej zagadki (śmiech).
Z jakimi reakcjami spotykałeś się na szlaku?
Różnymi. Wiele osób nie reaguje wcale. Niektóre chyba nawet tego nie zauważają, co traktuję jak komplement (śmiech). Wiele razy słyszałem jednak słowa wsparcia i uznania: "szacun, czapki z głów". O taka sytuacja. Tego lata w górach naprawdę są tłumy, nawet na podejściu na Mnicha czekało trochę ludzi. Ale nikt się nie niecierpliwił, że wspinam się za wolno, wszyscy podeszli do tego z pełnym zrozumieniem.
Ale oczywiście zdarzają się i inne komentarze, np. widziałeś tego grubasa bez nogi (śmiech), co ciekawe takie komentarze często są wypowiadane z podziwem. Serio.
Z drugiej strony widziałem, że dla niektórych osób ta moja niepełnosprawność jest trochę uwierająca. Że w jakiś sposób ich drażnię, irytuję. I tu nie chodzi o mnie, tylko o to, że w pewnym stopniu odbieram im satysfakcję z tego co osiągnęli. No bo skoro grubas z protezą wchodzi na Mnicha, to ich wyczyn przestaje być taki elitarny i niedostępny (śmiech).
Masz do siebie ogromny dystans. I widzę, że łatka bohatera bardzo ci nie leży.
Ale to nie przez nadmierną skromność. Czasem faktycznie spotykam się z bardzo ciepłymi reakcjami, z których jednak przebija chęć nadania temu co robię jakiegoś bohaterstwa. A ja po prostu kocham chodzić po górach i się wspinać. To moje wielkie pasje i robię to nie po to, by komuś coś udowodnić, ale dla własnej przyjemności. Poza tym część osób wyobraża sobie, że wędrowanie z protezą to jakiś nadludzki wyczyn. To nieprawda. Gdybym miał dwie nogi, nadwagę i właśnie zaczynał swoją przygodę z górami, prawdopodobnie częściej odczuwałbym frustrację niż satysfakcję i byłoby mi ciężko. Tymczasem wypadek, utrata nogi, proteza sprawiają, że każdy mały sukces, każda kolejna sprawność, odczuwane są z podwójną mocą i dają ogromnego kopa. Paradoksalnie jest więc znacznie łatwiej osiągać cele.
Wszystko sprowadza się więc do tego, że trzeba po prostu zrobić pierwszy krok i dalej będzie już z górki?
Banał! (Śmiech) Ale dokładnie tak jest. I nie ma tu jakichś niewyobrażalnych trudności, jest za to mnóstwo radości, satysfakcji i energii do kolejnych kroków. Nie tylko w górach. Ludzie mówią "grubas" i ja się nie obrażam. Mam nadwagę. Niepełnosprawność to brak ruchu, brak ruchu to otyłość, cukrzyca, nadciśnienie. Im większe problemy ze zdrowiem, tym trudniej się ruszyć i koło się zamyka. Nie warto. Ja wróciłem z góry, gram w badmintona, ostatnio odkrywam golfa. Mam nadzieję, że dzięki temu kilogramy zaczną znikać, ale przede wszystkim mam mnóstwo radochy.
Zaczęliśmy tą rozmowę od podpisu pod zdjęciem Facebooku i tak bym ją chciała zakończyć. Pod jedną z fotografii zamieściłeś podziękowania dla Tomka. Partner w górach zawsze jest tak ważny czy w twojej sytuacji na to szczególne znaczenie?
Zawsze. A dla mnie szczególnie (śmiech). Tomek Ferber, instruktor wspinaczki i przede wszystkim mój wielki przyjaciel, poznany 25 lat temu w Szczecińskim Klubie Wysokogórskim. Osoba, na którą zawsze mogę liczyć. Dla mnie bardzo ważne jest to, że kiedy idę z Tomkiem, to nie jest on przewodnikiem, tylko moim partnerem. Ja asekuruję jego, on mnie. Stanowimy zespół.
A o tym, jak ważne jest wsparcie takiej osoby, nie tylko ze względu bezpieczeństwa, najlepiej chyba świadczy historia, kiedy wchodziłem jakiś czas temu na Kościelec. Wybrałem się tam bez Tomka i zatrzymałem tuż przed szczytem. Czułem, że to przekracza moje możliwości i postanowiłem nie wchodzić. Zabrakło mi tej pomocnej dłoni. Kawałka liny w plecaku, asekuracji, cierpliwego wsparcia przyjaciela, które daje ogromne poczucie bezpieczeństwa. Poczucie, że mogę pokonać kolejną przeszkodę. Więc raz jeszcze: Tomek - dziękuję!
W Najlepszym Towarzystwie… dobrze się podróżuje! odc. 3
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.