LudzieZakochani w świecie. Jak razem żyć, podróżować i nie zwariować

Zakochani w świecie. Jak razem żyć, podróżować i nie zwariować

- Wspólna daleka podróż to szkoła przetrwania dla związku. Po wielu dniach w drodze zostaje już tylko prawda o nas i o drugim człowieku – mówią Joanna Grzymkowska-Podolak i Jarek Podolak, autorzy bloga i książek z serii “Zakochani w świecie”. Niektóre pary wracają z takiej podróży osobno. Ale nie oni!

Zakochani w świecie. Jak razem żyć, podróżować i nie zwariować
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Magda Żelazowska

19.10.2017 15:36

WP: Kiedy zakochaliście się w sobie, a kiedy w świecie?

Joasia: Jedna i druga miłość zaczęła się dramatycznie. Poznaliśmy się w olsztyńskiej telewizji, ja pracowałam tam jako reporterka, Jarek jako operator. Często jeździliśmy kręcić różne materiały w Polsce. Podczas jednego z takich wyjazdów mieliśmy poważny wypadek. Samochód rozbity, aż dziwne, że nic poważnego nam się nie stało. Tamten wypadek nas do siebie zbliżył. Przeżywaliśmy go razem, pytaliśmy się wzajemnie o samopoczucie. I tak zostaliśmy parą.

Jarek: Początek naszych dalekich podróży też wiąże się z trudnym momentem. Tuż po naszym ślubie, kiedy miałem około czterdziestki, poczułem ból w klatce piersiowej. Pomyślałem: "Zawał? Niemożliwe". Ale tak było. To prawda, co mówią, że w takiej chwili całe życie staje ci przed oczami.

Joasia: Kiedy stan Jarka się ustabilizował, podjęliśmy decyzję o poważnej życiowej zmianie. Jeszcze w szpitalu ustaliliśmy, czego tak naprawdę od chcemy, choć właściwie wiedzieliśmy to od zawsze, brakowało nam tylko odwagi. Marzyliśmy o dalekich podróżach. Dotąd jeździliśmy na krótkie wyjazdy z biurem podróży, które zawsze pozostawiały w nas niedosyt. Mieliśmy apetyt na więcej, ale zawsze coś się nie składało: brak urlopu, pieniędzy, czasu na samodzielną organizację. Przychodzę do szpitala, a Jarek mówi: "Jak wyjdę, sprzedajemy BMW, kupujemy Land Rovera i jedziemy do Maroka". Odpowiedziałam: "Dobrze".

Obraz
© zakochaniwswiecie.pl

Lekarze nie mieli zastrzeżeń?

Jarek: Trafiliśmy na mądrą panią doktor, która kazała nam żyć normalnie. Zresztą mój styl życia nie wymagał zmiany na lepszy: nie paliłem, nie piłem, sporo się ruszałem i w miarę zdrowo jadłem. Ten zawał właściwie nie miał prawa się zdarzyć. Myślę, że to był znak od losu, żebyśmy wreszcie odważyli się żyć tak, jak sobie wymarzyliśmy. Podróż przez całą Europę aż do Afryki miała być dla nas testem: jak poradzimy sobie sami w dalekiej drodze, w zupełnie obcym miejscu, skazani przez cały czas tylko na siebie.

Joasia: Wybraliśmy Maroko, bo właśnie tam pierwszy raz pojechaliśmy razem za granicę. Ten tygodniowy wyjazd zrobił na nas ogromne wrażenie, był spotkaniem z innym światem. Chcieliśmy wrócić i doświadczyć więcej. Nasza druga, już samodzielna podróż okazała się dla nas tak ważna i pełna intensywnych przeżyć, że bardzo chciałam, by została z nami na dłużej. Żeby nie zapomnieć o żadnym jej momencie, co wieczór robiłam notatki. Na ich podstawie napisałam pierwszą książkę "Zakochani w świecie. Maroko".

Obraz
© zakochaniwswiecie.pl

A co z pracą?

Joasia: Na Maroko udało mi się wybłagać miesiąc urlopu, Jarek też miał sporo zaległych dni do wykorzystania. W ciągu tamtej podróży przeżyliśmy więcej niż przez kilka lat "zwykłej" codzienności. Chcieliśmy kolejnych, dalszych podróży. Dwa tygodnie wakacji w roku przestały nam wystarczać. Wtedy pracowałam już w TVP na Woronicza. Uwielbiałam moją pracę, wydawałam program śniadaniowy, byłam w centrum wydarzeń, miałam biurko z widokiem na Warszawę. Ale po powrocie z Maroka coś się we mnie zmieniło.

Jarek: Nie chodzi o to, że wcześniej byliśmy nieszczęśliwi. Mieliśmy dobrą pracę w mediach, fajny związek. Służbowo sporo jeździliśmy po Polsce, a jestem zdania, że jeśli nie umiesz się zachwycić tym, co dookoła ciebie, nie będziesz potrafił docenić wielkiego świata. Podczas pierwszej dłuższej podróży po prostu spróbowaliśmy nowej jakości życia i zapragnęliśmy więcej. Jest takie powiedzenie, że podróżowanie przypomina czytanie książki. Jeśli siedzisz na miejscu, w kółko czytasz tylko jedną stronę, jeśli ruszasz w świat, czytasz wiele książek.

Co postanowiliście?

Joasia: Zdecydowałam się zrezygnować z pracy. To był trudny krok. Żaden człowiek tak naprawdę nie lubi zmian, może tylko w dzieciństwie chcemy, żeby nam zmienić pieluchę. Ale nigdy nie żałowałam. Odeszłam z TVP i zaplanowaliśmy podróż do Indii. Po niej na dobre zajęłam się pisaniem książek, realizuję też projekty telewizyjne jako freelancer. Jarek wciąż pracuje, ale dzięki wyrozumiałym szefom ma większą elastyczność w braniu urlopów, także bezpłatnych. Dokonaliśmy pewnego wyboru: żeby móc więcej podróżować, żyjemy z jednej pensji, nie mamy dzieci, własnego mieszkania ani kredytu. W życiu zawsze jest coś za coś. Warto więc ustalić swoje priorytety. Naszym były podróże.

Obraz
© zakochaniwswiecie.pl

*Ostatnia z nich zakończyła się najnowszą książką "Zakochani w świecie. Malezja" – pierwszą polską książką podróżniczą o tym kraju. *

Jarek: Na początku wcale nie planowaliśmy tam lecieć, ale trafiliśmy na promocję biletów lotniczych. Nigdy tam nie byliśmy, więc pomyśleliśmy: czemu nie? Malezja wydawała nam się ciekawa, jeszcze nieodkryta. Znajomi pytali nas: "Co będziecie tam robić przez dwa miesiące? Pokręcicie się po Kuala Lumpur, pojedziecie do dżungli, na jakąś plażę i co dalej?". Tymczasem Malezja zachwyciła nas swoją różnorodnością. Wspaniałe plaże, dżungla, góry, kosmopolityczna metropolia Kuala Lumpur – każdy znajdzie tam coś dla siebie. Jednocześnie ten kraj przypomina Europę: jest bezpiecznie, szeroka infrastruktura turystyczna, dobre drogi. Nam najbardziej podobały się parki narodowe. Dziewicza natura jest tam na wyciągnięcie ręki.

Jak 18 pijawek wijących się na nodze Joasi.

Joasia: Długo będziemy wspominać nasze pierwsze spotkanie z dżunglą. Dostaliśmy nauczkę za naiwność. W parku Taman Negara byliśmy w czasie monsunu, ciągle lało, więc kiedy trafiliśmy na krótkie okno pogodowe, chcieliśmy je wykorzystać. Liczyliśmy, że obrócimy w trzy godziny, żeby zdążyć przed zmrokiem. Po drodze zmieniliśmy szlak, żeby nie wracać tą samą trasą. Zabłądziliśmy. Wąska ścieżka zniknęła pod wodą i powalonymi drzewami. Byliśmy sami, bałam się, że zostaniemy w dżungli na noc. Wpadłam w panikę. Uratował nas spokój Jarka i GPS. Dopiero w hotelu okazało się, że pod spodniami mam 18 pijawek, wcześniej nic nie czułam.

Jarek: To nie był wymagający teren, nasz kryzys był raczej psychologiczny. Dżungla uczy pokory. Nasz przewodnik na Borneo mówił, że nawet ludzie, którzy od lat mieszkają w sąsiedztwie dżungli czasem z niej nie wracają, a co dopiero turysta. Asia była wściekła, że to ja nas w to wpakowałem, ja bałem się, że ona totalnie spanikuje i nie będzie chciała iść dalej.

Obraz
© zakochaniwswiecie.pl

Kłótnie to stały element podróży we dwoje?

Joasia: Nie ma idealnych par w życiu i nie ma ich w podróży. Nam też zdarzyło się wracać do hotelu osobnymi rikszami. Partner zawsze jest pod ręką, więc w sytuacji stresującej to on dostaje po uszach. Najczęściej kłócimy się o drobiazgi: gdzie spać, co zjeść, jaką wybrać trasę. Czasem ktoś ma gorszy dzień, jest zmęczony, marudny. Ale nerwy szybko opadają, przecież podróżujemy razem, bo chcemy i w gruncie rzeczy chodzi nam o to samo.

Co najbardziej podobało się wam w Malezji?

Jarek: Spotkania z dżunglą, szczególnie na Borneo, które jest miejscem magicznym. Choć Malezja jest krajem muzułmańskim, tam wciąż wierzy się w duchy dżungli i korzysta z pomocy szamanów. Odwiedziliśmy wioski zamieszkałe przez plemię Ibanów, czyli potomków legendarnych łowców głów. Nie dojeżdżają tam autobusy, poza nami nie widzieliśmy ani jednego Europejczyka, miejscowi niby się uśmiechają, ale czuć pewien dystans. Jeszcze sto lat temu ścięliby nam głowy, a pierwotnych instynktów chyba nie da się wykorzenić w ciągu jednego pokolenia – kosze z czaszkami wciąż wiszą pod sufitem domów. Udało nam się zresztą spotkać prawdziwego łowcę głów, choć nie tam, gdzie go szukaliśmy. Podróże są pełne niespodzianek.

Lubicie te niespodzianki czy wolicie mieć wszystko pod kontrolą?

Joasia: Staramy się być otwarci i elastyczni. Z tego powodu nie rezerwujemy wcześniej noclegów, nie opracowujemy szczegółowej trasy. Staramy się też nie oceniać spotykanych ludzi i ich tradycji. Ani siebie nawzajem. Do podróży podchodzimy jak do lekcji, bo w drodze łatwiej dostrzec pewne rzeczy niż w codziennej bieganinie. W podróży mamy czas na przeżywanie, nie tylko na organizowanie życia. Wspólne odkrywanie świata bardzo nas do siebie zbliża. Mówimy sobie rzeczy, na które nie ma czasu w codziennej krzątaninie. Na przykład pytamy siebie: "Dlaczego chcesz podróżować tylko ze mną?". To nasze najpiękniejsze wspólne chwile.

Obraz
© zakochaniwswiecie.pl

Jesteście już bliscy swojego wymarzonego stylu życia?

Jarek: Rocznie spędzamy dwa miesiące w podróży. Marzy nam się, żeby wydłużyć ten czas i z czasem utrzymywać się już tylko z pisania i robienia filmów o podróżach. Musimy na to jeszcze trochę poczekać. Zimą jedziemy do Kambodży. W przyszłości może kupimy kampera? Albo zamieszkamy w takim kraju jak Malezja i spędzimy tam emeryturę. Nie przywiązujemy się do planów. Zresztą, długość i odległość podróży ma drugorzędne znaczenie. To my nadajemy jej znaczenie. Tak jak w życiu – każdy ma takie, jakie sobie wymyśli i nikt nie powinien tego oceniać. Chodzi o to, żeby było nam dobrze.

Zobacz także
Komentarze (2)