Perła Pienin, gdzie można dotknąć przeszłości. Tam cisza jest prawdziwa
Granice w górach lubią przyjmować kształt rzek i ścieżek. W Pieninach i na Spiszu widać to jak na dłoni: wystarczy przejść przez kładkę na Dunajcu, a potem wspiąć się na wzgórze nad Popradem, gdzie wznosi się klasztor kartuzów i kamedułów. Pięknie zachowany opowiadają swoją historię nie tylko poprzez eksponaty. Pozwalają dotknąć sensu, który się za nimi kryje.
Červený Kláštor leży dokładnie naprzeciw Sromowiec Niżnych, po drugiej stronie kładki na Dunajcu. Z Warszawy najprościej dojechać tam samochodem i podróż zajmuje wtedy ok. sześciu godzin.
Reguła, rzemiosło i codzienność
Słowacki klasztor rósł w Pieninach od XIV w. Najpierw kartuzi, później kameduli, a między nimi cały wachlarz wydarzeń, które zmieniały to miejsce: husyckie najazdy, napięcia z panami z Czorsztyna, kasata i lata, kiedy mury przestawały być domem wspólnoty, a stawały się ruinami. Były też pożary – te głośne, zapamiętane w kronikach – oraz dewastacje w czasach niepewnych granic.
Dopiero XX w. przyniósł klasztorowi systematyczną i konsekwentną opiekę: powojenna odbudowa, adaptacja na muzeum, a w XXI w. – pełne docenienie i konsekwentna renowacja, która przywróciła detalom ich funkcję. Dziś to nie jest zabytek "do obejrzenia", ale miejsce, w którym wszystko pracuje.
Jedna z najdziwniejszych atrakcji w Polsce. Ze środka dobiega głośny bulgot
Zwiedzanie można zacząć od pomieszczeń klasztornych z surowymi wnętrzami, chłodnymi krużgankami, celami i dawną apteką. W kaplicy klęcznik uruchamia śpiew. Aby usłyszeć krótki fragment chorału, wystarczy, klęcząc, przyłożyć dłonie do uszu.
W sali zielarskiej można otwierać szuflady z suszami i porównywać aromaty; dalej stoi moździerz, waga, butelki z etykietami specyfików na bazie dawnych receptur. Na pulpitach skryptorium czekają interaktywne tablice: kilka minut kopiowania litery po literze uczy pokory wobec tekstu lepiej niż najzręczniejsza plansza.
W ogrodzie – geometrycznym, uporządkowanym, ziołowym – widać, że mnisi uprawiali je z wielką starannością. A kiedy wraca się na dziedziniec, Trzy Korony stoją na wyciągnięcie ręki – z krużganków i ogrodu widać je, jak na pięknej pocztówce.
W klasztorze dba się również o zachowanie pamiątek pracy nad słowem. Skryptorium było tu nie tylko kopiarnią, ale wręcz miejscem "przełomów" językowych. W XVIII stuleciu kameduli przygotowali właśnie w Czerwonym Klasztorze pierwszy kompletny przekład Biblii na język zrozumiały dla tutejszych wiernych. Dziś pokazuje się tu faksymilia i narzędzia, wyjaśnia technikę korekty tekstu i łamanie kolumny. Kałamarz przestaje być rekwizytem, staje się narzędziem, bez którego nie ma wspólnej modlitwy w lokalnym języku, nie ma też edukacji, która wychodzi poza mury klasztoru.
Brat Cyprian. Uczony praktyk, który nie mieścił się w epoce
W gablotach i opisach Czerwonego Klasztoru wraca postać mnicha, który tłumaczy, skąd w tym miejscu tyle pasji do rzemiosła i eksperymentu. Brat Cyprian – z wykształcenia medyk, z temperamentu konstruktor – katalogował rośliny, mieszał maści, leczył, malował i budował. Zielnik to jego dzieło podstawowe, ale do legendy przeszła "maszyna latająca". Pomysł miał proste źródło: latami studiował lot ptaków, mierzył kąty, obserwował skrzydła, z wyobraźni i praktyki ułożył plan wzlotu. Niewykluczone, że studiował także pisma Leonarda Da Vinci. I w końcu sam zbudował maszynę do latania.
Jedna wersja mówi o jej starcie nad przełomem i twardym lądowaniu niedaleko klasztoru. Druga – z wyraźnym polskim akcentem – prowadzi aż w Tatry. Według niej Cyprian rozbił się w okolicach Morskiego Oka, rażony piorunem. Trzecia – o konstrukcji odkrytej przez przeora i rozebranej jeszcze przed próbą lotu i o celi, w której mnich miał dożyć w milczeniu, ponosząc karę za swoją wyobraźnię.
Każdy wariant ma ten sam rdzeń: ciekawość wyprzedzającą czasy, odwagę i konflikt między regułą a wynalazkiem. I jeszcze jedno – Cyprian, obok fantazji o lataniu, naprawdę leczył. Znał zioła, prowadził aptekę, zostawił po sobie wiedzę, z której przez lata korzystali ludzie po obu stronach Dunajca.
Restauracja, browar, nocleg, czyli klasztor po godzinach
Dziś w dawnych zabudowaniach klasztornych działa także restauracja, do której łatwo trafić po zwiedzaniu. Karta jest prosta, słowacka w smaku i cenie: zupy, bryndza, pstrąg z rusztu do 10 euro. Obok znajduje się niewielki browar rzemieślniczy, który jest kontynuacją klasztornej tradycji. Mnisi bowiem w tej części Europy warzyli piwo od wieków, bo napój zacierany i gotowany był bezpieczniejszy niż woda, która potrafiła szkodzić, gdyż często była zanieczyszczona. Dzisiejszy kufel wzbogacony jest o aromat miodu, a różnych rodzajów piwa można skosztować w restauracji.
Kto chce zostać na noc, ma do wyboru nowoczesne pokoje i "mnisze izby" stylizowane na cele. W tych drugich nie ma telewizora ani wifi. Tu cisza jest tu rozumiana dosłownie. Rano słychać dzwon, a przez okno widać ogród, z którego brano składniki do aptecznych naczyń.