Miasto na weekend - Praga

Zlatá Praha – zwykło się mówić i niewiele w tym przesady. Chociaż ma tyle oblicz, ile osób się o to zapyta, to wszyscy chcą tu wracać i znów wychylić kufel piwa patrząc na kolorowe światła wokół hradczańskiego wzgórza.

Miasto na weekend - Praga
Źródło zdjęć: © Dariusz Raczko

05.11.2009 | aktual.: 09.05.2013 15:14

Zlatá Praha – zwykło się mówić i niewiele w tym przesady. Chociaż ma tyle oblicz, ile osób się o to zapyta, to wszyscy chcą tu wracać i znów wychylić kufel piwa patrząc na kolorowe światła wokół hradczańskiego wzgórza.

Most Karola spina oba brzegi Wełtawy od ponad 650 lat. Przejście od strony Starego Miasta przez gotycką Bramę Mostową jest trochę jak pokonanie portalu czasu. O jakiejś mniej przyjemnej porze roku, albo o świcie (przez cały rok), przez ostry łuk bramy wyła- niają się figury świętych zdobiących kamienną przeprawę na Małą Stranę. Pod jedną jakaś dziewczyna czyta książkę (może Kafkę, a może Čapka?), pod inną czule obejmuje się parka nastolatków. O świcie nie ustawia się kolejka do pogłaskania płas- korzeźb na figurze św. Jana Ne-pomucena. Turyści doprowadzili je do stanu permanentnego połys- ku, bo jak głosi legenda (a przede wszystkim przewodniki) przynosi to szczęście. Dlaczego warto tu zajrzeć o nietypowej porze dnia lub roku? Cóż… Wszyscy chcą pospacerować po najsłynniejszym deptaku Czech, a że tych „wszyst- kich” jest niewyobrażalnie dużo, powoduje to, że dołem płynie Wełtawa, a górą inna rzeka – ludzi.

Czar staroci

Ktoś mnie ostatnio pytał, czy Praga nie zrobiła na mnie wrażenia sztucznego, zrobionego pod turystów miasta? Pytanie dość trudne, bo rzeczywiście tłumy, które przewalają się wąskimi uliczkami, zwłaszcza na trasie od staromiejskiego rynku, przez Most Karola, aż na Hradczany, nie pozwalają na spokojne stanięcie w pół drogi bez groźby rozdeptania. Z drugiej strony nawet te cukierkowe budowle, jakie mija się po drodze są zwyczajnie piękne, bardzo stare i pełne charakteru. Praski mix secesji, gotyku i renesansu oszałamia kogoś takiego jak ja: kogoś, kto pochodzi z kraju, gdzie wszystko poniszczyły jakieś koszmarne wojny i wartościowe zabytki są zwykle rodzynkami pośród brzydoty i bezguścia. Muszę oddać Czechom hołd, bo nawet nasz Kraków do Pragi się nie umywa, choć tu akurat można by doszukiwać się wielu podobieństw. Poza tym odnowione fasady na wyjątkowo rozdeptanych deptakach, to tylko maleńki fragment prawdziwego oblicza Pragi. Turyści to gatunek dość przewidywalny i nadzwyczaj łatwo sterowalny – krążą jak
satelity wokół kilku konkretnych obiektów (bezsprzecznie wspaniałych), ale raczej nie schodzą z utartego szlaku. I o ile trudno na tych promenadach o Czechów, z wyjątkiem obsługujących tę wielonarodową rzekę, to w bocznych uliczkach rzadko wpadnie się na gościa zapatrzonego w plan miasta, za to z pewnością na rubasznego, brodatego Rumcajsa z szerokim uśmiechem na ustach, albo piękne dziewczyny szczebioczące do siebie w dość zabawnie dla nas brzmiącym i pełnym pułapek języku.

Na piwnym rauszu

Ze 160 litrów piwa, jakie statystyczny Czech obojga płci spożywa w ciągu roku, tylko pół procenta stanowi chmielowy napój spoza Bohemii. W dawnych, czyli dobrych czasach każde miasto posiadało własny browar, a cóż dopiero taka Praga! Niestety drapieżna komercja wtargnęła i tutaj. Małe browary okazały się nierentowne, a większe pozmieniały właścicieli, oferując często wiele gatunków piwa spod jednych, koncernowych skrzydeł. Na szczęście tradycje piwowarskie są w Czechach tak silne, a i znajomość narodu na rzeczy, że poniżej pewnego poziomu nikt tu spaść smakowi piwa nie pozwoli. Piwo w Czechach pozostaje więc genialne. Tym bardziej, że po latach zapomnienia małe browary wracają do łask i w ciemno można próbować wszelkich wytworów czeskich piwowarów. Podczas każdego pobytu w Pradze odkrywam w tym względzie coś nowego – tego lata było to piwo Ferdinanda w niepozornej knajpce na Nowym Mieście, podane do świetnej kaczki z czerwoną kapustą i knedlikami. Niekwestionowanym królem wśród czeskich piw jest oczywiście
pilzneński Pilsner Urquell – jest w Pradze wszechobecny i doskonale umila jej smakowanie. Chcąc jednak być bardziej praskim niż prażanie, można popijać praski Staropramen, który jest również świetnym piwem. Co do lokalnych browarów, to prym wśród turystów wiedzie ciemne piwo warzone i serwowane „U Fleků”. Tradycja piwowarska sięga tu 1499 r. Przesiadują tu jednak setki turystów z Niemiec i Austrii, więc trudno znaleźć klimat prawdziwej czeskiej piwiarni. Nawet mając do dyspozycji ponad tysiąc miejsc przy długich drewnianych stołach! Podobnie jest w słynnej dzięki Jaroslavowi Haškowi i perypetiom jego dzielnego wojaka „U Kalicha”, gdzie piwo jest trzy razy droższe niż w zwykłych piwiarniach, a Czecha przy stole się nie uświadczy. Również pełna przyjezdnych, ale już sympatyczniejsza jest piwiarnia „U Zlatého Tygra”, gdzie przesiadywał Bohumil Hrabal i stukali się kuflami Havel z Clintonem. Do tej pory miejsce żyje tym wydarzeniem, a na ścianach wiszą fotografie z biesiady prezydentów. Jeśli szukamy jednak
prawdziwej czeskiej piwiarni, to zapraszam do „U Černého vola” – zwykle więcej tu Czechów niż Niemców czy Angoli, a Velkopopovický Kozel (ciemny i jasny) z grubych pękatych kufli smakuje wyśmienicie w miarę jak rozwiązują się języki i znikają różnice lingwistyczne. Nie jest to proces skomplikowany, ponieważ jest tu pięć surowych stołów z ławami i kto przychodzi, siada w dziurze pomiędzy wcześniejszymi gośćmi. Do piwa obowiązkowo trzeba spróbować tu czeskiego przysmaku – utopenców, czyli... marynowanych serdelków z cebulą. Na koniec lekko podchmielony kelner zliczy kreski na ra-chunku odpowiadające liczbie dostarczonych wcześniej kufli. I nie będzie to szokiem dla portfela, w odróżnieniu od rachunku w piwnych ogródkach na staromiejskim rynku. Piwne wędrowanie po Pradze stało się nawet tematem przewodnim wycieczek po stolicy Czech – choć nie wiem jakie wspomnienia z oglądania zabytków zostają w dymiących głowach uczestników. Prym w organizowaniu tego typu wypadów wiedzie czeskie biuro (ale z obsługą po polsku)
Arca Bohemica (www.arcabohemica.cz).

Praga prażan

Mój przyjaciel Tomas, kiedy poprosiłem go o pokazanie jego miasta, nie zaprowadził mnie na Most Karola. Ominął szerokim łukiem Hradczany i Stare Miasto, a prowadzona przez niego Skoda (czy czeski dziennikarz mógłby jeździć czymś innym?) zawiozła nas na wysoki brzeg Wełtawy, ledwie dwa kilometry od rynku, na Wyszehrad (Vyšehrad). Właściwie to nie dlatego, że tu rozpoczęły się dzieje Pragi, kiedy wiedziona wizją księżniczka Libusza ufundowała na tej skale zamek w 717 r. Pokazał mi gdzie pierwszy raz spotkał swoją piękną żonę, gdzie robili sobie ślubne zdjęcie, opowiadał o tłumach przyjaciół przed wyszehradzką katedrą podczas ich ślubu. Dookoła było sielsko i pusto, choć przechadzaliśmy się w cieniu majestatycznej gotyckiej katedry, odwiedziliśmy niewielki cmentarz, na którym spoczywają najwybitniejsi prażanie: Antonin Dworzak, Bedřich Smetana, Alfons Mucha czy Karel Čapek. A potem Tomas zabrał mnie do Ogrodu Botanicznego, do nowoczesnej szklarni o międzynarodowej nazwie „Fata Morgana” – cały świat zamknięty
pod szkłem, z wielkimi motylami swobodnie latającymi pomiędzy egzotyczną zieleniną. Obok jest też jeden z najlepszych ogrodów zoologicznych w Europie, ale tym razem nie zdążyliśmy przed zamknięciem. Pamiętam go jednak dobrze, bo już parę razy trudno nam było wyciągnąć stąd dzieciaki, dla których przygotowano tam aż za dużo atrakcji. Niemal co miesiąc pojawia się coś nowego. Do tego po drugiej stronie Wełtawy, na terenach targowych ulokowało się ogromne akwarium Mořský svět, ze zbiornikiem na 100 tys. litrów. Na koniec Tomas pokazał mi „normalną” Pragę, czyli mieszkalno-przemysłowe obrzeża, uliczki z zatopionymi wśród ogrodów secesyjnymi rezydencjami, widok na słynne praskie mosty ze wzgórza Letna (z daleka nie było widać tłumów na Moście Karola), wreszcie wylądowaliśmy w świetnej włoskiej knajpie, gdzie śródziemnomorskie smaki podkreślał oczywiście złocisty Pilsner. A rozstając się umówiliśmy się na następne piwo, jakby to miało się zdarzyć jutro. Może to potrwa trochę dłużej, ale na pewno niedługo znów go
wyciągnę zza redakcyjnego biurka na przechadzkę po Złotym Mieście.

Widziane przez obiektyw

Jakież są najważniejsze powody, dla których warto pojechać do Pragi? Jednym jest niewątpliwie raczenie się czeskim piwem w najbardziej stosownym do tego celu otoczeniu. Drugim jest chyba chęć przeżycia miłych chwil i utrwalenia tych wspomnień – najlepiej na pamiątkowych fotografiach. Proponuję więc miniprzewodnik dla wielbicieli rodzinnych albumów ze zdjęciami.

Zacznijmy od widoków ogólnych. Wróćmy do panoramy praskich mostów. Miejscem, z którego jest robiona jest parkowe wzgórze Letná – idzie się tam zaledwie 15-20 min. ze słynnego z żydowskich zabytków Josefova przez Čechův most i po schodach w górę. Odpowiednią porą dnia jest późne popołudnie i wieczór. Nawet bez aparatu w ręku jest to bardzo przyjemny spacer, a Letná jest jednym z ulubionych miejsc prażan.

Chcąc wkleić do rodzinnego albumu piękną panoramę najlepiej wybrać którąś z wież – Mostową (przy Moście Karola), ratuszową (przy rynku staromiejskim) lub tę na wzgórzu Petřín (Rozhledna) – tu znajduje się też wspaniała atrakcja dla dzieci, labirynt luster.

Widok z wieży telewizyjnej w dzielnicy Žižkov jest najrozleglejszy (sama wieża ciekawa też ciekawa), ale pod względem zdjęć mniej interesujący ze względu na odległość od Starego Miasta i Hradczan oraz fakt, iż patrzy się przez masywne szyby.

Most Karola najlepiej fotografuje się wiosną i jesienią wczesnym ranem – takie obrazki są wszechobecne na pocztówkach. Warto wyczekać na dzień z poranną mgłą, wtedy most jawi się jak nie z tego świata. Widok z nabrzeża Wełtawy w kierunku Małej Strany, na Most Karola i Hradczany jest zwykle robiony z miejsca 200 m na południe od staromiejskiej Wieży Mostowej (idąc z Mostu Karola skręcić w prawo) – jest wspaniały o każdej porze roku przed południem i o zachodzie słońca, kiedy wokół zamku i katedry św. Wita zapalają się światła. Poszukiwacze urokliwych i cichych uliczek i zakamarków powinni spędzić trochę czasu, najlepiej popołudniu, w zachodniej części Hradczan, ale poza murami zamku. Znajdują się tam malownicze uliczki Nový Svét, Kapucinska i bardziej schody niż ulica – Jeleni. Można stąd przespacerować nowootwartą trasą przez park, obok domu, w którym mieszka prezydent Vaclav Klaus, na drugą stronę zamkowego kompleksu, przechodząc po drodze przez podświetlony tunel i po pomostach z desek. Wejściem szlak jest
niepozorana bramka z napisem Jeleni přikop.

Magiczna godzina

Na zdjęcia wieczorne, o tzw. „magicznej godzinie” (która trwa zwykle nie więcej niż 20 min.) – kiedy niebo nie jest jeszcze czarno-granatowe, a zapalają się latarnie i podświetlenia zabytków (pochmurne dni są w tym wypadku najlepsze), należy się wybrać nad Wełtawę lub na rynek staromiejski, gdzie praktycznie wszystkie budowle są oświetlone. To też najlepsza pora na rejs po Wełtawie – do wyboru jest cała masa statków i łodzi, od stylizowanych parostatków, łódek z baldachimem, po takie, gdzie można przy stoliku zjeść pożegnalną kolację.

Tekst i zdjęcia: Dariusz Raczko


Hotelowy zawrót głowy
Praga nie jest miejscem, gdzie łatwo znaleźć tani nocleg, ale za to oferta jest tak bogata, że aż trudno wybrać. Większość hoteli przeszła w ostatnich latach gruntowną modernizację lub po prostu jest nowa. Szukając odpowiedniego hotelu warto skorzystać z internetowych systemów rezerwacji (ja korzystam z booking.com), gdzie ceny są 2-3 razy niższe niż w bezpośredniej ofercie hoteli. Adresy godne polecenia:
www.aquapalacehotel.cz (przy największym w Czechach aquaparku);
www.crowneplaza.cz (socrealistyczno-secesyjny na zdjęciu z prawej);
www.hotel-yasmin.cz (wspaniały
design w pokojach i lobby);
www.romantikhotel-uraka.cz
(jedyny w Pradze ze światowej sieci Romantic Hotels);
www.umedvidku.cz (ze słynną piwiarnią na miejscu).

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)