Tallin - miasto na weekend
Tallin jest zapewne jedyną stolicą w Europie, w której Polacy nie stali się symbolem największych miłośników napojów alkoholowych. Tutaj pod tym względem prym wiodą Finowie, których weekendowe wypady kończą się z reguły niekontrolowaną popijawą i doprowadzeniem do stanu całkowitej nieużywalności.
Tallin jest zapewne jedyną stolicą w Europie, w której Polacy nie stali się symbolem największych miłośników napojów alkoholowych. Tutaj pod tym względem prym wiodą Finowie, których weekendowe wypady kończą się z reguły niekontrolowaną popijawą i doprowadzeniem do stanu całkowitej nieużywalności.
W piątkowe popołudnie Tallin rozbrzmiewa stukiem. Przez kilka godzin terkocą po bruku maleńkie kółka walizek ciągniętych przez turystów od portu promowego do centrum. Przypłynęli tu z Helsinek na pokładach promów przybijających do brzegu co kilkadziesiąt minut. Wielu wychodzi ze statków z radosną fińską lub szwedzką pieśnią na ustach i z butelką Stolicznej lub Smirnoffa w dłoni. Większość Skandynawów przyjeżdża tu tylko dla taniej wódki, papierosów i... dziewcząt. To dla owych kilkunastu tysięcy weekendowych gości buduje się hotele i bary tuż przy porcie. Większość z nich będzie się tam dobrze bawić przy kolejnych setkach i szklankach piwa przez kolejne dwa dni. Niektórzy w przypływie energii będą pokonywać strome ulice Starego Miasta, ale teraz kiedy są już ośnieżone to wyprawa dla największych ryzykantów.
„Popatrz na te łosie na ulicy” – mówi Jan, mój estoński przyjaciel-przewodnik. Rozglądam się ze zdumieniem – łosie w Tallinie? Gdzie? „Och, to oni są jak zwierzęta” – Jan pokazuje na grupę Finów, którzy z trudem podnoszą kolegę z ulicy. Jest ślisko i idzie im to bardzo opornie. Potykają się i wywracają. Po chwili już wszyscy leżą na ulicy.
Stolica Estonii jest zapewne jednym z nielicznych miejsc w Europie, gdzie nasi rodacy nie stali się symbolem pijaństwa. Przybywa nas tu rocznie nie więcej niż 10 tys., a Finów tyluż w weekend. Poza tym - Tallin jest dla nas drogim miastem, a Finowie cieszą się przede wszystkim z wyjątkowo niskich (dla nich) cen alkoholu.
*KUMA *- nie sztuki Estończycy przed weekendem opuszczają miasto lub na miejsce swoich sobotnio-niedzielnych spacerów wybierają miejsca, do których nie docierają Skandynawowie. Np. okolice pałaców, drewnianych willi i parków tallińskiej dzielnicy Kadriorg i do gigantycznego muzeum sztuki KUMU. Z poziomu parku bardzo trudno jest je zauważyć. Jego nowoczesna bryła przypominająca zielonkawy żagiel jest wtopiona w nadmorskie wzgórze i gęsto otoczona wysokimi drzewami. KUMU to skrót od estońskiego KUnsti MUuseum (muzeum sztuki), ale jednocześnie w języku estońskim słowo to oznacza plotkę. Tu bywa się na co dzień i chodzi całymi rodzinami w niedziele. Wówczas nikomu nie przeszkadzają dziecinne wózki i maluchy kręcące się wśród klasycznych dzieł estońskiego malarstwa i rzeźby lub prac współczesnej awangardy. Muzeum jest po prostu dumą Estończyków. To pierwszy tak nowoczesny obiekt w krajach bałtyckich i równocześnie najbardziej kosztowna publiczna inwestycja w tym kraju. Kiedy je otwierano w 2006 roku nieomal
natychmiast zapomniano, że powstawało długo – bo ponad 10 lat. Twórcą niezwykłego budynku jest fiński architekt Pekka Vapaavuori.
Co ciekawe – Finowie byli autorami wszystkich 7 prac nagrodzonych w konkursie na budynek estońskiego muzeum (łącznie nadesłano 233 projekty z 10 państw). Być może tak duża jest wspólnota estetyczna pomiędzy oboma narodami...
W środku – przytłaczają olbrzymie przestrzenie. Ogrom budynku, który został jakby niewidzialny z zewnątrz, tutaj atakuje w całej okazałości. Nie wiem, czy taki był zamysł twórcy, ale przez chwilę poczułem się w tej gigantycznej „świątyni sztuki” mały i samotny. Czy prędzej uciekłem do sal wystawowych. Tu króluje chronologia. Wędruje się kolejnymi estakadami coraz wyżej. Na piętrach prezentowane są stałe wystawy: sztuka estońska od początku XVIII w. do początku II wojny światowej, „Trudne wybory” – sztuka estońska po II wojnie światowej do czasów odzyskania niepodległości oraz galeria sztuki współczesnej kraju.
Piękne jest Stare Miasto W czasie pobytu w stolicy Estonii niechętnie wychodzę poza mury Starego Miasta. Urok tego miejsca pochłania mnie bez reszty. Godzinami mogę dreptać uliczkami i zaułkami, oglądając detale kamienic i zagłębiając się w zaciszne podwórka. Aby mieć jakiś punkt odniesienia, warto wspomnieć, że tutejsza starówka jest o wiele większa od krakowskiej i znacznie lepiej od niej zachowana. Średniowieczne mury obronne i baszty zachowały się w 70 proc., podobnie jak inne elementy historycznej zabudowy. Jestem przekonany, że to najpiękniejsze ze znanych mi Starych Miast. Chociaż trzeba przyznać, że jest tu równie pięknie jak i... drogo. Jednak warto pokonać 800 km dzielących polską granicę od Tallina tylko po to, aby pospacerować po jego stromych uliczkach. Do dziś zachodzę w głowę, jak sowieckim „upiększaczom” rzeczywistości, którym nie oparły się prądy wielkich rzek, nie udało się zeszpecić tak pięknego miejsca. Nie ma tu ani „pałacu kultury” znanego ze stolic innych dawnych republik radzieckich,
ani betonowego bunkra teatru lub filharmonii radośnie stawianego w miejscach, gdzie wcześniej wyburzano najbardziej cenne fragmenty starej zabudowy.
Mniejsza, górna część tallińskiej starówki zajmuje wysokie wzgórze – tam znajduje się między innymi luterańska katedra z olbrzymią liczbą efektownych nagrobnych epitafiów, obok siedziba estońskiego parlamentu i prawosławna cerkiew Aleksandra Newskiego przypominająca o ponad 200-letniej zależności od Rosji. Dolna, bardziej rozległa część Starego Miasta łagodnie spływa w kierunku morza i portu. Tutaj warto odwiedzić jedyny w Europie zachowany średniowieczny ratusz. Jego smukła ośmiokątna wieża jest dobrym punktem orientacyjnym podczas zwiedzania starówki. Niedaleko w kościele św. Ducha trzeba obejrzeć wspaniałe wnętrze z gotyckim tryptykiem. Natomiast w kościele św. Olafa wspinamy się na jego ponad 100-metrową wieżę, skąd widać imponującą panoramę miasta. Na tallińskiej starówce często wspinamy się i schodzimy, ale to tylko dodaje jej uroku. Zupełnie niedaleko kościoła św. Olafa stoją średniowieczne kupieckie domy zwane „Trzema siostrami” basteja „Gruba Małgorzata”. Tutaj umieszczono tablicę upamiętniającą
ucieczkę w 1939 roku z tallińskiego portu polskiego okrętu podwodnego „Orzeł”. Wydarzenie to stało się propagandowym pretekstem do zajęcia wówczas neutralnej Estonii przez Związek Sowiecki i rozpoczęcia okupacji trwającej następnie przez ponad 50 lat.
Stare, ale żywe! W wielu budynkach Starego Miasta znajdują się przedstawicielstwa dyplomatyczne i ambasady. W innych partery zajmują urocze knajpki, puby, kluby muzyczne oraz sklepy z pamiątkami, wśród których dominuje biżuteria z bursztynu i grube wełniane swetry. Na dobre jedzenie można się wybrać do Olde Hansa – modnej restauracji położonej w pobliżu Ratusza, vis a vis ambasady polskiej. Jeżeli ktoś pragnie zakosztować prawdziwie królewskiego menu, powinien udać się do wykwintnej i... drogiej restauracji Stenhus. Za gwarancję wybornego menu służą dwa fakty: gościła w niej królowa Elżbieta II, a tutejszy szef kuchni uchodzi w Estonii za najlepszego w swym fachu. W ciepłe dni kawiarniane ogródki wypełniają prawie każdy skrawek zabytkowych uliczek. Na placach pojawiają się rzędy kolorowych kramów i warsztaty, w których na oczach przechodniów rzemieślnicy tworzą przedmioty według dawnych sposobów. Wszędzie pełno muzyków, mimów i portrecistów.
W niedzielę rano na tallińskich ulicach pierwsi są zbieracze butelek i sprzątacze. Szybko doprowadzają centrum do porządku. Około 10 czas opuszczać hotele. Znowu stukają kółka walizek, tym razem ciągniętych na trasie hotele – port. W programie weekendowej fińskiej wyprawy do Tallina jest jeszcze obowiązkowy przystanek w kawiarnianym ogródku przy zimnym piwie. Nikt nie ma siły i ochoty na zwiedzanie muzeów lub wdrapywanie się na kościelne wieże. Z portu wypływają kolejne promy, a do miasta powoli wracają tallińczycy ze swoich cichych dacz.
Jak dojechać do Estonii?
Obecnie bezpośrednio z Polski do Estonii można dojechać autobusem lub samolotem. Mieszkańcy zachodniej Polski mogą pokusić się o podroż samolotem z Berlina.
Do Tallina można dostać się z Warszawy. Za bilet w 2 dwie strony dla jednej osoby będziemy musieli zapłacić minimum 540 PLN. Średnia cena za nocleg ze śniadaniem w pokoju 2-osobowym wynosi około 90 PLN.
_ Tekst i zdjęcia: Marek Waśkiel Źródło: Poznaj Świat _