Afera na pokładzie wycieczkowca. Wymarzony rejs okazał się "pływającym więzieniem"
Francuski pasażer został wyrzucony ze statku po tym, gdy zorganizował bunt na pokładzie. Wielu uważa, że dobrze zrobił. Wszystko poszło o to, że rejs wokół "waniliowych wysp" okazał się zupełnie inny, niż było to w planie. Alaim Jan nazwał statek "pływającym więzieniem", jednak organizator tłumaczy, że zmiany były konieczne, bo chodziło o ludzkie życie.
15.11.2017 | aktual.: 16.11.2017 09:43
Gdy 53-letni Alain Jan wraz z żoną weszli na pokład statku wszystko wydawało się w porządku. Po dwóch dniach kapitan ogłosił, że nie będzie trzech planowanych przystanków z powodu wybuchu dżumy dumieniczej, którą Światowa Organizacja Zdrowia określiła jako poważne zagrożenie dla całego regionu Oceanu Indyjskiego. Na Madagaskarze odnotowano ponad tysiąc osób zarażonych, a ok. 100 zmarło. "My jako pasażerowie, powiedzieliśmy, że ok, przecież to ze względów bezpieczeństwa. A ponadto mieliśmy jeszcze dwie wycieczki w zanadrzu" mówił dla Le Perisien, Jan.
Jednak następnego dnia przeżyli rozczarowanie. Kolejne dwa przystanki zostały odwołane i poiformowano ich, że nie dopłyną na Mauritius. Goście otrzymali 150 euro rekompensaty, które mogli wydać na pokładzie Costa neoRiviera. "150 euro, gdy większa część podróży jest odwołana, a sam napój na pokładzie kosztuje 5 euro" – skomentował Jan i wystosował petycję do załogi. Jeszcze tego samego wieczoru zorganizował protest w restauracji. 60 osób waliło pięściami w stoły.
Kiedy kapitan odmówił zmiany kursu, zbuntowani pasażerowie przeprowadzili drugi protest w teatrze. Zbliżając się do Seszeli, zirytowany kapitan zadzwonił do lokalnego komendanta policji, który wszedł na pokład. "Wysłuchał obu naszych wersji wydarzeń. Ja poprosiłem o rozmowę z francuskim ambasadorem. Wtedy policjant zapytał kapitana, czy chce się kogoś pozbyć i ten wskazał na mnie" – czytamy w "The Telegraph".
Alaim Jan wraz żoną opuścili statek. "Spędziłem dwie noce w hotelu na Seszelach z moją żoną, a potem wróciliśmy do domu, co opłaciła Costa. W ten sposób tak naprawdę zostaliśmy uwolnieni z pływającego więzienia".
Po zakończonym rejsie pan Jan spotkał się z pozostałymi pasażerami, którzy twierdzili, że byli źle traktowani i czują się oszukani. Uważają, że firma Costa od miesięcy wiedziała o przypadkach dżumy, ale świadomie ten fakt ukryła. Organizator wycieczki nie zgadza się z tymi zarzutami. Rozumiejąc rozczarowanie pasażerów tłumaczy, że: "bezpieczeństwo i zdrowie pasażerów oraz załogi są absolutnym priorytetem" – napisali w oświadczeniu. Dodali również, że władze na Mauritiusie wyraziły "poważne obawy" dotyczące sytuacji na Madagaskarze. Gdyby opuścili pokład, wszyscy zostaliby poddani kwarantannie, dlatego zmiany w planie wycieczki były konieczne.