Afrykańska metafizyka. Gambia dla początkujących, bez turystycznego bełkotu
Najlepsze, co możesz zrobić w Afryce, to stać się dzieckiem, otworzyć oczy, uszy i serce. Tu oddycha się wolnością, taką pierwotną, ludzką, głęboko genetycznie zakodowaną - o Gambii opowiada - i ją pokazuje - Dominik Skurzak, podróżnik, fotoreporter, dziennikarz.
W ciągu ostatnich paru lat Gambia stała się popularna, także wśród polskich turystów. Mówi się o niej, że to "czarna Afryka dla początkujących": egzotyka innego typu niż arabski pas na północy kontynentu, do tego bezpieczeństwo i serdeczność miejscowych. Wszystko to potwierdza Dominik Skurzak, autor National Geographic. Razem z Magdaleną i Sergiuszem Pinkwartami wydał książkę "Gambia - Kraina Uśmiechu" i regularnie organizuje tam kameralne wyprawy. Wyjątkowe, bo do prawdziwej Afryki, poza strefę dla turystów. Mówi, że tam się nie jedzie zwiedzać, tylko odkrywać ludzi, od których nie sposób się odkleić. Kiedy jest w Polsce, opowiada o Afryce na festiwalach podróżniczych (jak choćby ostatnio na Ciekawych Świata w Białymstoku). W wywiadach, ale przyznaje, że o wiele łatwiej mu się o niej mówi, kiedy tam jest, oddycha gorącym powietrzem, czuje wibracje, metafizykę, którą odbiera się poza znanymi zmysłami.
Dom pod tamaryndowcem
Korzystam więc ile wlezie i dzwonię do Dominika Skurzaka przez komunikator internetowy. Nie może rozmawiać, jest w tartaku, ładuje drzewo na drzwi i okna do swego domu. Półtorej godziny później kończy wykłady z fotografii w domu kultury w Brikamie, miasteczku położonym około 20 km od stolicy Bandżul, gdzie wspólnie z przyjaciółmi różnych narodowości stworzyli pro bono "kuźnię talentów". Jest tu studio nagrań, pokój komputerowy, warsztaty z rzeźbiarstwa i rękodzieła, gdzie młodzi ludzie mogą za darmo dopieszczać swe pasje. Mieszkające tu plemię Mandinka, zresztą największa grupa etniczna w Gambii, słynie w całej Afryce Zachodniej z artystycznej wszechstronności. Nic, tylko wyławiać perełki!
Wieczorem Dominik jest już w Kartong, gdzie kupił kawał ziemi tuż przy granicy z Senegalem. W miejscu przesyconym spokojem, gdzie od wieków żyją obok siebie w zgodzie Mandinka i Balanta. 800 metrów od oceanu, w buszu, drą się ptaki, a trawy poruszane wiatrem wydzielają słodki aromat. Rosną palmy wachlarzowe i tamaryndowce, dzięki oceanicznej bryzie jest parę stopni chłodniej niż w rozpalonym jak piec wnętrzu kontynentu. Dom będzie taki, jak zawsze tu budowano: okrągły, z glinianych cegieł, z dachem ze słomy. Więźba dachowa już jest, ekipa cieszy się, że może budować tak tradycyjnie. Miejscowi tradycję niezwykle cenią. Dominik opowiada o tym z czułością.
- Kochasz to miejsce? - nietrudno to zauważyć.
- Tak - odpowiada Skurzak bez cienia wahania. To mój drugi dom. A właściwie... - chwilę się zastanawia - kiedy jestem w Polsce, to nawet wydaje mi się, że pierwszy - przyznaje.
W Afryce się wychował, Afryką nasiąkł jako dziecko i nastolatek, do Polski wrócił dopiero w wieku 14 lat. Afryka w nim tkwiła, jest głęboko zakorzeniona i już z niego nie wyparuje - przewiduje. Widzi, jak nieraz ludzie dorośli po raz pierwszy stykają się z magią tego kontynentu i zapadają na "syndrom mentalnego uzależnienia". Nawet tacy, co jeszcze w samolocie czarterowym do Bandżul głowę mają całą w exelach i tabelkach, a po wylądowaniu już się nie bronią, zakochują się z kretesem.
Na własną rękę czy z biurem? Nic z tych rzeczy
Dominik Skurzak widzi to często, bo jego firma Africa Point organizuje wyprawy zarówno do Afryki Zachodniej (Gambia, Gwinea i jej stolica - Konakry), jak i Wschodniej (Kenia, Uganda, Rwanda), przy czym zauważa, że ta druga kategoria podróży bardziej interesuje turystów, którzy marzą o zetknięciu z dziką przyrodą (albo choćby tym, co z niej pozostało), o spotkaniu oko w oko z lwem w odległości paru metrów. Wschód natomiast to ludzie i kultura, czyli ta "śpiewka", która Skurzaka kręci najbardziej. Nigdy nie był w RPA i się tam nie wybiera, bo wie, że jest to część Afryki mocno zmodyfikowana przez zachodnią cywilizację, a poza tym niebezpieczna. Zachód to natomiast ten świat, odkryty przez Europejczyków później, nie do końca spenetrowany, gdzie można celebrować spotkanie z Człowiekiem, przenieść się w przeszłość i dotknąć prawdziwej Afryki.
Pytam, czy jego zdaniem można wypuścić się tam na własną rękę, bo są przecież podróżnicy, którzy wyłącznie w takim stylu gustują. Pewnie, że można, tylko nie będzie ani tak efektywnie, ani nie wyobrażajmy sobie, że tanio. Wysiądziemy z samolotu w stolicach - najmniej bezpiecznych - i z pewnością lokalni mieszkańcy, którzy są perfekcyjnymi psychologami, zauważą, że to nasz pierwszy raz, i spróbują to z wdziękiem wykorzystać. Czemu trudno się dziwić, zważywszy, że europejski turysta ma średnio 30 razy więcej zasobów niż mieszkaniec Afryki.
Samotne podróżowanie sprawdzi się, jeśli ktoś Afrykę zna, wie jakich miejsc unikać, a w jakich można swobodnie poruszać się nocą (akurat superbezpieczna i przyjazna Gambia do takich należy). Lepiej też znać mentalność danego plenienia, jego dialekt. W samej Gambii, gdzie mieszka osiem plemion, angielski jest językiem urzędowym, ale im dalej od miast, tym jego znajomość - mniej powszechna. Ludzie mówią głównie w senegalskim dialekcie wolof urodzonych kupców albo mandinka - plemienia gambijskich artystów.
Jednak to nie "lokalsi" będą traktować tego turystę jak bankomat, ale przede wszystkim - korporacje, serwujące turystyczną papkę. Inna sprawa, że spora część przyjeżdżających się tym nie przejmuje, bo jest im dokładnie wszystko jedno gdzie lecą na wakacje. Decyduje tylko cena i fakt, że po powrocie mogą się pochwalić odhaczeniem kolejnego kraju. A że przez cały pobyt nie wysuną nosa z hotelu? Ostatecznie wybiorą się na trzy wycieczki fakultatywne do oklepanych miejsc? Cóż... Nie zobaczą prawdziwej Afryki, nawet jeśli słono za to zapłacili.
Nie tylko czołganie się po buszu
Africa Point ma większe możliwości subtelnego operowania, dotarcia z maksymalnie 10-osobową grupą do centrum prawdziwego życia. W Kenii pokazuje to, co stanowi trzon kraju - poza plażami w Mombasie i rutynową objazdówką safari po parku Tsavo. Dociera do ostatnich bastionów nieskażonej kultury wschodnioafrykańskiej, jak plemię Luo zamieszkujące niedaleko granicy z Ugandą, które zachowało lokalną muzykę i tańce. Dlaczego Skurzak nie opowiada o Masajach i Samburu? - mógłby ktoś zarzucić.
Dominik ma na to odpowiedź: - Bo to półprawdy. Wygnani z ziem, po których migrowali, z jednej strony rząd usiłuje ich na siłę ucywilizować, a z drugiej - młodzi nie mają już ochoty na mieszkanie w chatkach z krowiego łajna. Spójrzmy prawdzie w oczy, gdyby nie turyści, Masajów już by nie było. Wszędzie tak jest - czy to w Kenii, czy w Papui - że nomadowie są solą w oku rządów. A mnie bardziej interesuje prawda. Taka, jak wioski Luo. I jak Afryka Zachodnia.
Najwyższa szkoła jazdy to wyprawy do Gwinei, podczas których grupy Dominika zapuszczają się 600 km w głąb lądu w kierunku Mali. W miejsca, gdzie nie widziano białego człowieka.
Gambia to z kolei łagodne zanurzenie się w Afrykę. Malutki kraj, jakby wcinający się w Senegal wąskim paskiem, a się od niego różniący, nie tylko wpływami pozostałości kolonialnych (Senegal był francuski, a Gambia brytyjska). Gambijska Mandinka to ludzie łagodni, wylewni, niestwarzający barier - opowiada Dominik. - Jeśli cała Afryka jest otwarta na oścież dla ludzi, to Mandinka - razy trzy.
Podobnie - plemię Malinke ze Gwinei, wyrastające z tego samego pnia, także doskonali muzycy. Stamtąd pochodzi słynny, charakterystyczny instrument djembe. A także kora, podobna w brzmieniu do harfy, nostalgiczna, opanowana do perfekcji przez griotów - artystów wyśpiewujących na królewskich dworach historie plemion.
Ekspedycje Skurzaka to - jak mówi - Afryka bez turystycznego bełkotu.
- Czyli? Bez pięciogwiazdkowych hoteli i cepelii wieczorków folklorystycznych po kolacji? - dopytuję.
- Nie aż tak, że bez hoteli - śmieje się. - Te wyprawy są bardzo zróżnicowane, to nie tylko czołganie się po buszu. Teraz właśnie czekam na grupę, która będzie miała komfortowe noclegi w hotelu nad oceanem, ze smacznym jedzeniem i pewnie wieczorkami folklorystycznymi nad basenem. Różnica polega na tym, że będzie do nich wracać po całym dniu spędzonym w terenie, w miastach, wioskach, prywatnych domach, do których jesteśmy zapraszani, żyjemy życiem mieszkańców, razem gotujemy, jemy i rozmawiamy. Siadamy w ławkach w szkole, wchodzimy do szpitali, tańczymy z muzykami na ulicy. Dopiero kiedy grupa wróci do hotelu i posłucha występów chałturników grających do kotleta, to widzi, na czym polega różnica.
Oddech wolności
Dominik przyznaje, że jakość życia w Gambii jest niższa, choć jest też różnica między wsią, która ma dostęp do jedzenia, a miastem, gdzie trzeba walczyć o przetrwanie. Na szczęście nie ma problemu z wodą - ta jest nawet stosunkowo płytko - nie grozi też klęska głodu. Jest ogromna rzeka Gambia, która przy ujściu do oceanu ma do 20 km szerokości, jest i sam ocean, więc ryb - w bród. Mango - ilości nie do przejedzenia. Skromne życie wynika też z tego, że mieszkańcy nie potrzebują tak wiele i ciągle jeszcze więcej, nie gonią za tym - tłumaczy Dominik Skurzak. - Potrafią się bardzo dobrze zaadaptować w minimalizmie.
Na swoim blogu przytacza jedną z rozmów z ulicznymi artystami malarzami. "Chodź! Siadaj! Pogadamy!" - pokrzykują do niego. - "Jak u Was? Jak u Ciebie? Jak praca? Jak rodzina? Jak życie? Kiedy przyleciałeś? Na ile? Jak leci?" - to standardowe pytania, powitalne rytuały. Gdy Dominik pyta ich o Gambię, ekonomię, zmiany, milkną, odkładają pędzle i patrzą z zaciekawieniem. Wreszcie starszy z typowo afrykańskim spokojem i uśmiechem odpowiada: "A czy to ważne? Ekonomia? Rozwój? Dostatek? Wiesz co jest ważne naprawdę? Wolność. Rozumiesz mnie? Bycie wolnym. To jest punkt numer jeden, mój bracie. Na resztę przyjdzie swój czas".
Skurzak podsumowuje, że dla niego to sceneria i metafizyka, która się nie powtórzy nigdzie indziej. I na każdym robi wrażenie.
- Tu nie da się pozostać w europejskiej masce. Każdy zrywa ją jak najszybciej. Tu oddycha się wolnością, taką pierwotną, ludzką, głęboko genetycznie zakodowaną. Najlepsze, co możesz zrobić w Afryce, to stać się dzieckiem, otworzyć, oczy, uszy i serce.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl