Aleksander Doba we wspomnieniach Piotra Chmielińskiego. "Człowiek, dla którego nic nie było ważniejsze niż osiągnięcie celu"
Informacja o śmierci Aleksandra Doby w tym tygodniu zelektryzowała ludzi na całym świecie. – Podziwiałem jego niezłomność, młodzieńczą radość i entuzjazm – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Piotr Chmieliński, przyjaciel Doby i koordynator medialny jego transatlantyckich wypraw oraz pierwszy człowiek w historii, który przepłynął Amazonkę kajakiem od źródeł do ujścia.
Aleksander Doba zmarł 22 lutego 2021 r. po utracie przytomności na szczycie Kilimandżaro (5895 m n.p.m.) w Tanzanii. Był polskim podróżnikiem i kajakarzem. Zasłynął przede wszystkim z trzykrotnego samotnego przepłynięcia kajakiem Oceanu Atlantyckiego. Za swoje dokonania otrzymał wiele nagród, m.in. "Kolosa" przyznawanego za wybitne osiągnięcia podróżnicze, a także tytuł "Podróżnika Roku 2015" w głosowaniu czytelników National Geographic.
Osobą nieodłącznie związaną z wyprawami transatlantyckimi Doby był Piotr Chmieliński, który sam jako kajakarz dokonał pierwszego w historii przepłynięcia całej Amazonki i kanionu rzeki Colca oraz eksploracji kilkudziesięciu rzek w obu Amerykach.
Karolina Laskowska: Był pan właściwie od początku zaangażowany w transatlantyckie podróże Aleksandra Doby. Jak się poznaliście?
Piotr Chmieliński: Olka poznałem w 2004 roku na Kolosach, czyli Ogólnopolskich Spotkaniach Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów, gdzie jestem członkiem kapituły przyznającej nagrody najciekawszym wyprawom. Wspomniał wówczas, że zamierza przepłynąć kajakiem Atlantyk. Pięć lat później zadzwonił do mnie z prośbą o pomoc w skoordynowaniu formalności związanych z przyjazdem do USA z Brazylii, do której wybrzeża miał dotrzeć, płynąc z Senegalu. Potem przez 99 dni obserwowałem jego podróż przez ocean za pośrednictwem lokalizatora pokazującego miejsce położenia kajaka. Patrzyłem na to z obawą, z podziwem i z radością, że zbliża się do celu.
Olek dotarł do Waszyngtonu, gdzie mieszkam, akurat na organizowane wówczas przeze mnie doroczne spotkanie kajakarzy, moich przyjaciół związanych z Canoandes’79. Byliśmy pod wrażeniem jego opowieści, jego żywiołowości, entuzjazmu. Potem zorganizowaliśmy mu dwumiesięczne tournée po Stanach Zjednoczonych, by i inni posłuchali opowieści o tej niezwykłej wyprawie.
A potem Olek postanowił jeszcze dwukrotnie pokonać Atlantyk kajakiem, trasą najdłuższą wiodącą z Europy do USA i trasą północną z USA do Europy.
Aleksander Doba napisał w swojej książce "Na fali i pod prąd", że zawdzięcza panu zaistnienie medialne na całym świecie. Dziękował za to, że uwierzył pan w jego ambitne plany i udzielił mu pomocy, np. w ewakuacji po wypadku, w negocjacjach z policją chcącą skonfiskować sprzęt fotograficzny za kręcenie filmów w parku narodowym, w dokończeniu wyprawy po urwaniu steru podczas sztormu, w transportowaniu kajaka do Polski oraz namówił go pan do napisania pierwszej książki...
Pełniłem w tych wyprawach rolę koordynatora medialnego, nierzadko doradcy, organizatora. Wspólnie z wieloma innymi osobami pomagałem w trudnych sytuacjach, a czasem wspierałem finansowo. Starałem się być z nim w stałym kontakcie, na bieżąco relacjonować jego zmagania i udzielać ewentualnej pomocy.
Którą wyprawę Aleksandra Doby szczególnie pan pamięta?
Pamiętam dobrze każdą wyprawę transatlantycką. Każda była inna, każda była specyficzna. Najtrudniejsza i chyba najbardziej emocjonalna była moim zdaniem ostatnia wyprawa. Problemy wręcz piętrzyły się: najpierw wypadek podczas startu, następnie silne wiatry utrudniające wyjście z zatoki, a potem grożące roztrzaskaniem kajaka o skały, urwany ster i akcja ze statkiem, na pokładzie którego dokonano niezbędnej naprawy, sztorm, brak kontaktu z Olkiem. Oj działo się! Grunt, że na koniec mogłem szczęśliwie wprowadzić go do portu w Le Conquet we Francji.
Aleksander Doba był nie tylko podróżnikiem i kajakarzem, ale też latał na szybowcach i skakał ze spadochronu. Ponad to lubił wędrować po górach. Jak wpadł na pomysł zdobycia Kilimandżaro i jak się do tego przygotowywał?
Jeśli chodzi o Kilimandżaro, to nie wiem nic ponadto, co wyczytałem w mediach. Nie miałem od jakiegoś czasu kontaktu z Olkiem, więc nic nie mogę na ten temat powiedzieć. Nie wiem też, jakie były jego dalsze plany na przyszłość.
Jak zapamięta pan Aleksandra Dobę?
Jakim był człowiekiem? Upartym, zdeterminowanym, czasem niełatwym w kontaktach. Człowiekiem, dla którego nic nie było ważniejsze niż osiągnięcie celu i spełnienie marzenia. Podziwiałem jego niezłomność, młodzieńczą radość i entuzjazm, niepoddawanie się nawet w najtrudniejszych sytuacjach.