Banan na "szpadzie"? Obowiązkowo dla każdego turysty. Ale co na to miejscowi?
Trudno wyobrazić sobie większy raj dla smakoszy egzotycznych owoców, ryb, owoców morza niż piękna wyspa wiecznej wiosny. Polscy turyści tłumnie odwiedzają ją przez cały rok. Na co powinni się skusić, a co omijać szerokim łukiem?
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Czy tak jak ja uważacie, że prawdziwy smak i koloryt miasta odnajdziecie na jego miejscowym ryneczku? Wspaniale jest krążyć między straganami, przyglądać się nieznanym produktom, daniom, owocom i warzywom. Podglądać (byle nienachalnie!) codzienny gwar i życie, które się toczy gdzieś między stoiskami. Taką szansę mamy w centralnej części Funchal, pięknym mieście na Maderze.
Na targu w Funchal
Oczywiście z tej szansy korzystają liczni przybysze na wyspę wiecznej wiosny. W dzień targowy roi się tu od sprzedawców, kupujących i takich ciekawskich turystów jak ja.
Co nas kusi? Choćby stoły uginające się od kolorowych owoców często niedostępnych w Polsce.
Na dodatek sympatyczni sprzedawcy nawołują i zachęcają do kosztowania. Gdy ja oglądam z zaciekawieniem wielkie dorodne awokado, sprzedawca kroi kawałek miejscowego banana i mnie nim częstuje. Pogawędka, przekąska, sympatyczna atmosfera, a ceny? Otóż nie ma nic za darmo. Na stoisku, na którym handlarze rozdają na lewo i prawo kęsy soczystych owoców zachwyconym turystów ceny są wyższe o 20-30 proc. niż tam, gdzie zjadamy tylko to, za co zapłaciliśmy. Egzotyczna czerymoja, czyli owoc flaszowca kosztuje 25 euro za kg, więc jest to "przekąska" tylko dla ciekawych nieznanych smaków. Za marakuję zapłacimy niecałe 20 euro za kg, banana 7 euro. A co z popularnym w Polsce awokado? Kosztuje 9 euro za kg.
Targ w Funchal to jednak przede wszystkim hala ze świeżymi rybami i owocami morza, dla nas, przybyszów znad Bałtyku niektóre okazy mogą wydać się niemal upiorne. Np. długa czarna ryba łypiąca okiem i szczerząca zęby, to pałasz. Po portugalsku espada, którą szybko przemianowaliśmy na "szpadę". I jest to właśnie ta słynna "szpada" z daniem z bananów, którego próbuje każdy turysta na wyspie. To nic innego, jak pałasz ze smażonym bananem, często podlany sosem z marakui.
Dla osób z ograniczonymi oczekiwaniami wobec jedzenia i nielubiących eksperymentów to połączenie może wydać się zbyt dużym wyzwaniem. Ale miejscowe owoce i ryba wyłowiona z pobliskiej wody? Brzmi jak kulinarna wizytówka Madery. Tymczasem, gdy pytam o danie przewodnika po miejscowym Muzeum Bananów (warto odwiedzić, by poznać uprawę tych owoców i zobaczyć banany "zbyt krzywe" dla Unii Europejskiej, napić się bananowego piwa), ten kręci z uśmiechem głową, mówiąc, że w życiu go nie jadł.
Możliwe zatem, że turyści są jedynymi osobami na Maderze jedzącymi banany z rybą. Czy warto? Oczywiście, mięso pałasza jest bardzo smaczne i delikatne. Cena na ryneczku to niecałe 10 euro za kg.
Słońce w karafce
To, co na pewno piją miejscowi, a co długo zapada w pamięć, to poncha (wym. poncza). Orzeźwiający napitek, tzw. drink towarzyski, który wspaniale pasuje do gorącego dnia. To koktajl z tłoczonych skórek i soku z cytrusów, melasy i maderskiego rumu przelany przez gęste sitko. Pity na zimno, od razu po przygotowaniu. Możecie znaleźć w sklepie butelkę z ponchą, którą będziecie chcieli zabrać do domu, ale miejscowi przestrzegają: prawdziwą pije się tylko tu. Co mi pozostało? Kupienie specjalnego drewnianego tłuczka do cytrusowych skórek i wspomnienia podczas długich jesiennych wieczorów.
Jeśli to wasz pierwszy raz na Maderze, może was zaskoczyć kawą, jaką lubią się rozkoszować miejscowi w porze lunchu. To mocny napar z dolewką... maderskiego wina i skórką cytryny. Mocne, orzeźwiające i rozkoszne jednocześnie, napój nazywa się cortadinho.
Na porcelanie i wśród gór
Madera jest istnym rajem dla smakoszy. Więcej tu dobrych, lokalnych restauracji niż typowych dla innych miejsc "turystycznych pułapek". Udało mi się zobaczyć może dwie pizzerie, jedno miejsce z sushi, reszta lokali to restauracje z miejscową kuchnią. Nawet osoby lubiących wyszukane doświadczenia kulinarne znajdą tu restauracje z wykwitną kuchnią.
To wciąż maderskie tradycje, ale z nowoczesnym, światowym twistem, miejsca na których poznali się wysłannicy przewodnika Michelin. Serwuje się tu dania rybne np. na kawałkach skały wulkanicznej, miejscowe owoce i warzywa zmienia się w puder albo emulsję. Chociaż podanie i smak (i ceny!) zwalają z nóg, to nie zapominamy, gdzie jesteśmy - według obowiązującej teraz w kuchni modzie wszystko jest z tego regionu.
Na antypodach kulinarnych doświadczeń spotyka mnie doznanie niecodziennie: razem z grupą dziennikarzy gotujemy pod chmurką, wśród gór tak jak 100 lat temu gotowano na Maderze. Składniki nie mogłyby być prostsze: do wielkiego gara wrzucamy słodkie ziemniaki, kukurydzę, fasolę. Gdy warzywa dojdą na "żywym ogniu", jemy je z ugotowanym tuńczykiem i cebulą, popijamy nalewką ze śliwek. Miejscowi edukatorzy historyczni i kulturalni pragną zaszczepić wiedzę i pasję do tradycji wyspy. Pozornie mają trudne zadanie: konkurować z bogactwem stołów w licznych na Maderze knajpkach. Z drugiej strony czujący przesyt bogactwem turyści wreszcie mogą skłonić się do poznawania początków pięknego miejsca, które odwiedzają. Jak lepiej je poznać jak nie przy wspólnym stole?
Coraz więcej połączeń na Maderę
Polacy stanowią czwartą grupę zagranicznych turystów na wyspie i z roku na rok podbijamy nasze wyniki. Na szczęście linie lotnicze reagują na ten rosnący popyt. Od października do Funchal dolecimy nie tylko z Katowic i Warszawy. Wizzair otworzył połączenie z Gdańska. Warto rozpatrzyć przylot tu pod koniec grudnia, podobno tutejszy sylwestrowy pokaz sztucznych ogni nie ma sobie równych.
Niezależna opinia redakcji. Materiał został zrealizowany podczas wyjazdu zorganizowanego przez Biuro Promocji Madery.
Basia Żelazko, dziennikarka Wirtualnej Polski
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.