EgzotykaBezkres Pamir Highway i skarby Samarkandy. Odkrywamy Stany Zjednoczone Azji Środkowej

Bezkres Pamir Highway i skarby Samarkandy. Odkrywamy Stany Zjednoczone Azji Środkowej

"Przeprawa przez rzeki doliny Baczor wymagała doświadczenia i ostrożności. Spotkaliśmy pasterza i dołączyliśmy do tej karawany". O samotnej wyprawie przez kraje Azji Środkowej opowiada w rozmowie z WP Katarzyna Potoniec.

Bezkres Pamir Highway i skarby Samarkandy. Odkrywamy Stany Zjednoczone Azji Środkowej
Źródło zdjęć: © archiwum prywatne Katarzyny Potoniec
Joanna Klimowicz

05.03.2018 15:13

Joanna Klimowicz: Kraje, zwane "Stanami Zjednoczonymi Azji Środkowej", to dosyć nieoczywisty kierunek. Jak zaczęła się twoja fascynacja tamtym regionem świata?
Katarzyna Potoniec: - Pierwsze ziarenko zasiała dawno temu sama nazwa "Samarkanda". Jechałam stopem na Bałkany i pani kierowca, która nas zabrała, opowiadała, że jest to miasto, które zrobiło na niej piorunujące wrażenie. Zawsze ciągnęło mnie na wschód, dużo czytałam o krajach byłego ZSRR, połykałam Kapuścińskiego, Hugo-Badera, a najbardziej ciekawiły mnie kraje Azji Środkowej. Wyobraźnię rozpalały góry Tienszan, Hindukusz, Pamir - nazwy, które dla mnie brzmią jak zaklęcia. I ten niesamowity miks kulturowy: z jednej strony wpływy staroperskie, irańskie, a z drugiej - rosyjskie, azjatyckie.

Obraz
© Katarzyna Potoniec

Jakie kraje wybrałaś na pierwszą wyprawę i dlaczego te?
- Rozstrzygnął to przypadek. Chciałam odwiedzić Tadżykistan, Uzbekistan i Kirgistan, a także Turkmenistan - ale to akurat nie jest prosta sprawa, bo bardzo trudno dostać tam wizę. Turkmenistan jest uznawany za jeden z trzech - obok Korei Północnej i Bhutanu - najmniej dostępnych krajów świata. Najłatwiej odwiedzić go wtedy, gdy wykupuje się wycieczkę i w pakiecie dostaje przewodnika, który w podróży nie odstępuje cię na krok. To nie jest styl, który mi odpowiada. Miałam w głowie takie marzenia i zarys planu, ale najpierw wyszła mi spontanicznie krótka podróż do Kazachstanu z zahaczeniem o Kirgistan. Spowodowana świetną promocją biletów do Astany. Wybrałyśmy się koleżanką na tygodniowy wypad, odwiedziłyśmy Astanę i Ałmaty w Kazachstanie. Będąc już tak blisko granicy z Kirgistanem, czułam ekscytację, nie mogłam się powstrzymać, więc wyskoczyłyśmy tam na trzy dni. Udało się zobaczyć Biszkek i góry wokół. Ta podróż - mimo że większość czasu spędziłyśmy w Kazachstanie - była dla mnie bardzo ważna, bo mogłam spokojnie zapoznać się z tamtą częścią świata i łatwiej mi było potem podjąć decyzję o kolejnej, letniej podróży. Miała być to podróż samotna, więc ważne jest to, że poczułam się tam bezpiecznie.

Co o tym zdecydowało?
- Bardzo przyjaźni ludzie, pomocni i serdeczni, ale nienachalni, łatwość porozumiewania się w języku rosyjskim, łatwość przemieszczania się - prawie wszędzie można dojechać marszrutką, dzieloną taksówką czy innym środkiem transportu. Ani razu nie czułam zagrożenia. Z tego wyjazdu wróciłam z przekonaniem, że chcę zgłębiać pozostałe kraje i to najchętniej sama. Bardzo zaskoczył mnie Kazachstan. Do tej pory kojarzył mi się z wielką pustką, a jest przepiękny tak pod względem przyrodniczym, jak i architektonicznym. Choćby Astana, zbudowana właściwie od podstaw pośrodku niczego, zaskakuje - jest takim Dubajem Azji Środkowej, z drapaczami chmur, wymyślnymi budynkami, konstrukcjami z rozmachem. Budzi mieszane uczucia, wielu jest sceptyków, ale to ciekawe miejsce. Byłyśmy tam przed Expo 2017, więc tym bardziej odpicowano miasto, by wyglądało jak najpiękniej.

Obraz
© Katarzyna Potoniec

Wróciłaś do Azji latem 2017 roku. Sama.
- Nie powiem, że jadąc sama, nie miałam wątpliwości czy uda mi się poradzić ze wszystkimi wyzwaniami. Miałam za sobą drobne samotne podróże, ale w obrębie Europy Zachodniej czy polskich gór. Żeby poczuć się pewniej, postanowiłam, że polecę do Biszkeku - gdzie loty są tańsze niż do Duszanbe w Tadżykistanie - poza tym już znałam miasto, wiedziałam jak się po nim poruszać, gdzie wymienić pieniądze, znaleźć transport itp.

Czy procedura wyjazdu jest długotrwała i skomplikowana?
- Rzeczywiście, to nie są kraje, do których wjedziemy bez przygotowania. Najbardziej dostępny jest Kirgistan - bez wiz i z korzystnymi cenami biletów lotniczych. Ale już Tadżykistan, na którym bardzo mi zależało, wymaga wizy. Na szczęście w tym momencie jest ona łatwa do wyrobienia przez internet, to tylko kwestia zapłacenia określonej sumy. Przy tej okazji warto aplikować o wjazd w rejon Górnego Badachszanu, zwanego rejonem Pamiru. Bez tej zgody możemy napotkać na problemy na miejscu. Największy jednak problem jest z Uzbekistanem - wizę trzeba wyrabiać i płacić za nią w ambasadzie, która na szczęście znajduje się w Polsce. Trzeba samodzielnie przejść przez formalności. Do tego roku wymagany był voucher z agencji turystycznej i potwierdzenie będące takim uproszczonym zaproszeniem, co też generowało koszt podobny do wizy. Jesienią 2017 roku ten obowiązek został zniesiony, pozostaje więc wyrobienie wizy. Nie zawsze jest to proste, ale mi się udało - po wcześniejszym przygotowaniu dokumentów - załatwić to w ciągu godziny, łącznie z "wycieczką" do banku i opłaceniem należności.

Obraz
© Katarzyna Potoniec

Na którym etapie podróży zależało ci najbardziej?
- Na przejechaniu całej Pamir Highway (Traktu Pamirskiego) w Tadżykistanie i odwiedzeniu Uzbekistanu z jego najważniejszymi zabytkami. I z Samarkandą, rzecz jasna. Postanowiłam lecieć do Biszkeku, a lot powrotny wziąć z Taszkientu, co pozwoliło mi sprawniej ułożyć plan podróży. Z Biszkeku pojechałam do Osz. Ważną aktywnością w tej podróży było szukanie dalszych możliwości przemieszczania się. Bardzo popularne są dzielone taksówki, a w Pamirze to właściwie jedyne środki komunikacji zbiorowej. Musiałam przedostać się z Osz do miasta leżącego na Pamir Highway - Murgab i do tego zależało mi, żeby cena była sensowna, więc musiałam szukać możliwości przyłączenia się do kogoś. Udało się w ciągu jednego dnia. Sama droga to już wielka przygoda: naprawdę wysokie góry, przełęcze, ludzie mieszkający w jurtach, hodujący konie. Do Murgab dotarliśmy późno w nocy. Miasteczko położone ponad 3 tys. m n.p.m. nie ma bieżącej wody, stałego dostępu do energii elektrycznej, oczywiście - internetu. Zamieszkałe przez Pamirczyków i Kirgizów, stanowi fajny miks kulturowy. Najbardziej popularnym miejscem do zakwaterowania są homestay’e, bardzo też ciekawe przez to, że dają możliwość poznania życia lokalnej społeczności, takiego codziennego, spróbowania tego, co jedzą, bo gospodarze zapewniają posiłki. W Mugrab mieszkałam u kobiety, która była moją towarzyszką podróży z Osz i zaproponowała mi, bym się u niej zatrzymała.

Obraz
© Katarzyna Potoniec

A jak się odżywiają Pamirczycy? Czy wegetarianka, taka jak ty, poradzi tam sobie?
- Murgab jest słabo skomunikowany z resztą świata, więc i różnorodność żywieniowa skromna. A ktoś, kto nie je mięsa, ma jeszcze bardziej pod górkę. Byłam skazana na ziemniaki, chleb, nabiał, jajka. Rarytasem były morele i domowe przetwory z nich. Miałam też ze sobą suszone owoce, migdały i orzechy, dzięki czemu przetrwałam (śmiech). Kolejnym przystankiem był Chorog - największe miasto w Pamirze, bardzo dobrze zaopatrzone, z restauracjami i barami, traktowane jako miejsce wypadowe w różne rejony Pamiru, punkt przesiadkowy. Szukałam tam możliwości dostania się do Wakhan Corridor - doliny przy granicy z Afganistanem, jednej z alternatywnych tras pamirskich. Nie ma tam autobusów, rozkładów jazdy. Turyści zazwyczaj podróżują wynajętymi samochodami, z kierowcami, a ja nie mogłam sobie na to pozwolić. Zatrzymałam się w popularnym homestay’u polecanym przez przewodnik Lonely Planet, gdzie poznałam dwie dziewczyny z Niemiec, które myślały o tej samej trasie i już dogadały się z kierowcą. Miałam szczęście. Przejechałyśmy we trzy Wakhańskim Korytarzem, oglądając po drodze niesamowite miejsca: góry, gorące źródła, lodowce, potoki, wielbłądy pasące się przy drodze, mnóstwo wygrzewających się w słońcu świstaków. Z jednej strony - Pamir, z drugiej - Hindukusz, a na wyciągnięcie ręki - Afganistan, widziałam ludzi po drugiej stronie granicy.

Gdzie się rozdzieliłyście?
- Chciałam wracać do Chorogu, by doświadczyć też prawdziwego trekkingu, przejść jedną z piękniejszych dolin - Baczor. Do samodzielnej turystyki górskiej Pamir nie jest przygotowany, nie ma tam jasno wytyczonych szlaków, a przeprawa przez tę dolinę wymaga przejścia wpław przez dwie górskie rzeki, trzeba więc było wynająć lokalnego przewodnika. Trzeba też było skorzystać z noclegu u pasterzy lub z bazy dla pracowników z tamy. Trasa zajęła nam dwa dni, podczas których spotkaliśmy tylko dwa zamieszkane miejsca. Jedno z nich to był mały domek pasterski, gdzie sezonowo, latem, na czas wypasu bydła mieszka rodzina. Tam zatrzymaliśmy się na herbatę. Przed progiem stały buty, a siedząca w środku para turystów okazała się... Polakami! Jeszcze bardziej zaskakujące było to, że mamy wspólnych znajomych.
Przeprawa przez rzeki wymagała dużego doświadczenia i ostrożności. Ten bezkres doliny przemawiał do wyobraźni... Spotkaliśmy jeszcze jednego człowieka, mieszkańca tej miejscowości, do której zmierzaliśmy, pasterza, który wracał do siebie z miejsca letniego wypasu. Funkcjonuje tam przemyślny system - oddaje się bydło pasterzom na lato, oni pobierają za to opłaty, wyrabiają różne produkty z mleka i sprzedają je na swoje konto, ale schodząc z gór, zawsze przynoszą właścicielom parę kilogramów sera czy masła. Spotkany przez nas pasterz wracał z baranem i osiołkiem, a my dołączyliśmy do tej karawany. Razem zatrzymywaliśmy się na posiłki, przeprawialiśmy przez potoki. Baran szedł po to, by zostać sprzedany na bilet do Duszanbe, by pasterz mógł wrócić w rodzinne strony po letnim sezonie. Gdy po wielu godzinach marszu dotarliśmy do celu, byłam szczęśliwa - był zasięg sieci komórkowej i bieżąca woda. Wróciłam potem do Duszanbe, ale miasto było tylko punktem przesiadkowym.

Obraz
© Katarzyna Potoniec

Twoim celem był Uzbekistan?
- Tak, tam zmierzałam. Do kompletnie innej bajki. Przede wszystkim dzięki niepowtarzalnej architekturze. Można spotkać podobną w Iranie, ale dla mnie to było pierwsze z nią zetknięcie. Te mozaikowe meczety, misterna robota, kunszt, dbałość o detale, dominujący błękit - robią piorunujące wrażenie. Spotkanie z Uzbekistanem zaczęłam od Samarkandy.

Rzeczywiście taka cudna, jak mówiła kobieta ze stopa?
- Hmmm... Trzeba ją zobaczyć, choćby dla Registanu - najbardziej sławnego zespołu architektonicznego, będącego symbolem Uzbekistanu. Ale Samarkanda to duże miasto, trochę jak baba z rodzynkami - przepiękne zabytki są wplecione w jednolitą nijakość, w typową dla tej części świata postsowiecką architekturę. Odwiedziłam też Bucharę, Chiwę i Taszkient. Samarkandy nie wypada pominąć, Buchara jest urokliwa, ale to Chiwa skradła moje serce. Miasto na pustyni, gdzie do współczesnych czasów zachował się cały zespół architektoniczny w obrębie miejskich murów, z natłokiem zabytków. Tam spędziłam najwięcej czasu, spacerując w upale po uliczkach pomiędzy glinianymi budynkami, wykładanymi kolorową mozaiką. Uzbekistan ma też dla mnie smak owoców - przede wszystkim soczystych melonów i arbuzów.

Obraz
© Katarzyna Potoniec

Masz jeszcze jakieś plany, związane z tą częścią Azji?
- Chciałabym wszędzie tam wrócić. Za Pamirem tęsknię cały czas. Ale też chciałabym odwiedzić inne części Tadżykistanu, zaniedbałam je trochę, zauroczona Pamirem. Kirgistan z kolei najbardziej nadaje się na trekkingowe wyprawy, także konne. Jednak moim największym marzeniem jest Turkmenistan. Chciałabym tylko wiedzieć, jak tam się dostać. O przyznanych wizach krążą legendy, nie znalazłam złotego przepisu na jej zdobycie. Na pewno podejmę jakieś próby, by to sprawdzić.

Katarzyna Potoniec - pracuje w organizacjach pozarządowych, jest specjalistką w dziedzinie integracji uchodźców i migrantów, jej pasje to: podróże, góry i dobre jedzenie. Więcej zdjęć z jej podróży na Instagramie: @anyzrata

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (10)