Czar starych letnisk. Nabierz w płuca haust żywicznego powietrza i wsłuchaj się w ciszę

Sto lat temu na wczasy nie jechało się daleko, za to z fasonem. Zamiast klapek i szortów – suknie i kapelusze, zamiast lotu tanią linią – dostojny stukot kolei, zamiast dwóch tygodni w molochu all inclusive – wypoczynek w otoczeniu wysmakowanej architektury. Wspomnienie tamtych lat wciąż jest na wyciągnięcie ręki.

Czar starych letnisk. Nabierz w płuca haust żywicznego powietrza i wsłuchaj się w ciszę
Źródło zdjęć: © Magda Żelazowska
Magda Żelazowska

14.08.2017 | aktual.: 16.08.2017 08:09

Warszawa, druga połowa XIX w. Stolica przeżywa dynamiczny rozwój demograficzny i przemysłowy. Powstają liczne fabryki, a z całego kraju ściągają poszukiwacze zarobku i lepszego życia. Latem wyjazd z przeludnionego, zasnutego dymami z kominów miasta jest nie tylko modny, ale i staje się zdrowotną koniecznością. Popularnością wśród warszawiaków cieszą się pachnące żywicą lasy, kąpiele wodne i słoneczne oraz świeże powietrze. Nie bez znaczenia jest też wygodny dojazd. Wszystkie te warunki spełniają podwarszawskie miejscowości leżące wzdłuż linii Kolei Nadwiślańskiej.

Pociąg odjeżdża za chwilę. Wsiadajmy, wnieśmy pakunki i zajmijmy najlepsze miejsca przy oknie. Gotowi? Para – buch, koła – w ruch!

Byle dalej od Warszawy

Stolica zostaje za nami. Zgiełk miasta ginie w stukocie kół po szynach. Nić torów wślizguje się między zielone ściany lasu. To trzeci odcinek Drogi Żelaznej Nadwiślańskiej, tzw. linia otwocka, która wiedzie od stacji Wawer do stacji Otwock. Oprzyjmy się wygodnie i wyglądając przez okno, posłuchajmy przewodnika. W tej roli wystąpi Poeta:
Jest willowa miejscowość,
Nazywa się groźnie Świder,
Rzeczka tej samej nazwy
Lśni za willami w tyle;
[...]
Te wille, jak wójt podaje,
Są w stylu "świdermajer".

Tak w wierszu "Wycieczka do Świdra" Konstanty Ildefons Gałczyński, który w latach 1936–39 mieszkał w podwarszawskim Aninie, opisywał styl budowy miejscowych letnisk.

Obraz
© Magda Żelazowska

Ale kilkadziesiąt lat wcześniej w okolicy pojawił się inny artystyczny duch, od którego wszystko się zaczęło. Przed państwem Elwiro Michał Andriolli, wybitny ilustrator i architekt, któremu zawdzięczamy co najmniej dwa skarby narodowe: ilustracje w najpopularniejszym wydaniu "Pana Tadeusza" oraz unikalny styl architektury nadświdrzańskiej, dowcipnie ochrzczony przez Gałczyńskiego poprzez połączenie słów Świder i Biedermeier. Choć urodzony w Wilnie, był synem Włocha Francesca Andriollego i prosto z Italii przeniósł w podwarszawskie rejony słynną tradycję sjesty.

Elwiro zakochał się w urokliwej dolinie Świdra i w 1880 r. kupił część rozciągającego się po obu brzegach rzeki folwarku Anielin, dziś znajdującego się w granicach Otwocka i Józefowa. Tam, w otoczeniu lasów i piaszczystych nadrzecznych plaż, zaczął budować drewniane domy według własnego projektu. Ich najbardziej charakterystycznym elementem są przylegające do sosnowych budynków werandy, które umożliwiają wypoczynek na świeżym powietrzu, oraz bogate ornamenty z motywami geometrycznymi i roślinnymi.

Obraz
© Magda Żelazowska

W jednej z willi Andriolli zamieszkał sam i urządził tam swoją pracownię, a pozostałe przeznaczył na wynajem dla gości – latowników (od słowa latować, czyli "przepędzać lato").

Było to spełnienie jego marzeń, którymi tak podzielił się w rozmowie ze swoim przyjacielem, doktorem Henrykiem Dobrzanieckim: "Mam to, czegom pragnął, do czegom wzdychał: naturę i ciszę. W najpiękniejszym punkcie zbuduję sobie wygodny dworek, a w miarę środków będę budował wille dla letników, ale dla letników miłujących spokój i pragnących rzeczywiście zapomnieć podczas lata o wielkim mieście oraz o jego okropnościach".

Wakacyjna osada Andriollego otrzymała nazwę Brzegi i szybko stała się przebojem, który przyciągał szerokie grono przyjaciół i znajomych artysty. Po kilku latach osada liczyła już czternaście drewnianych dworków. Każdy z nich powstał według indywidualnego projektu artysty, współpracującego z lokalnymi cieślami i snycerzami. Każdy otrzymał też swoją nazwę: Sosnowy, Wygodny, Cacko, Wenecja czy Mój. Wille wzbudziły powszechny zachwyt, a letnicy zaczęli się bić o miejsca w Brzegach.

Moda prosto z Włoch

Sąsiedzi szybko zwietrzyli interes i zaczęli stylizować swoje domy na wzór projektów Andriollego. Fala inwestorów z miasta skupowała parcele i stawiała podobne pensjonaty w bezpośrednim otoczeniu. Tak powstało letniskowe zagłębie, czyli wilegiatura Otwock (z włoskiego villeggiatura – letnisko oraz villeggiare – przebywać w wiejskiej willi).

Obraz
© Magda Żelazowska

Kluczem do sukcesu wakacyjnej koncepcji Andriollego, poza atrakcyjną lokalizacją i architekturą, był bogaty program rozrywkowy opracowany przez samego pomysłodawcę. Poza oczywistymi dobrodziejstwami okolicy, takimi jak plaże, kąpiele w rzece i leśne spacery, goście mieli do dyspozycji piesze i konne wycieczki, zabawy taneczne, przedstawienia teatralne i pokazy fajerwerków. Wychwalano także uzdrowiskowe walory okolicznej przyrody. O osadzie Andriollego rozpisywała się warszawska prasa, zamieszczając liczne relacje z letnisk. Wśród warszawskiej śmietanki towarzyskiej narodziła się nowa moda – tutaj po prostu wypadało być. Popyt na miejsca w kwaterach szybko przewyższył podaż. Toteż w okolicy powstawały coraz większe i coraz piękniejsze wille i pensjonaty.

W 1914 r. w odpowiedzi na liczne wycieczki letników wzdłuż Kolei Nadwiślańskiej powstała (nieistniejąca już dziś) kolej wąskotorowa, a przy niej nowe stacje ułatwiające dojazd do letnisk, a przy okazji aktywizujące okolicę. Wyznaczono oficjalne przystanki: Wawer, Anin, Międzylesie, Radość, Miedzeszyn, Falenica, Michalin, Józefów, Świder, Otwock i Karczew. Szczyt popularności wilegiatura otwocka przeżywała w dwudziestoleciu międzywojennym.

Dla ciała i ducha

Stworzony przez Andriollego styl zaczął żyć własnym życiem, kopiowany i rozwijany z coraz większą fantazją. Charakterystyczne drewniane ornamenty zataczały coraz szersze kręgi na wschód od Warszawy. Zdobiono nimi werandy, balustrady, ogrodzenia, szczyty budynków i daszki nad oknami. Ażurowe, otwarte na las ganki i ogrodowe altany umożliwiały całodzienny kontakt z przyrodą. Wieszano tu hamaki, ustawiano leżaki i stoliki do popołudniowej herbatki czy gry w karty. Ciepłe noce aż do świtu rozbrzmiewały śmiechem, śpiewami i gwarem rozmów.

Obraz
© Magda Żelazowska

Okres świetności drewnianych "świdermajerów" zbiegł się w czasie z rozwojem uzdrowiska w Otwocku. W 1890 r. lekarz Józef Marian Geisler otworzył tu sezonowy zakład kąpielowy, a trzy lata później – całoroczny zakład zdrojowo-leczniczy, w którym kuracjuszy poddawano hydroterapii, diecie i leczeniu kumysem. Leśne, balsamiczne powietrze, suchy klimat i czyste wody miały zbawienne działanie i przyciągały tłumy rekonwalescentów cierpiących na choroby płuc. Otwock wkrótce zyskał status stacji klimatycznej.

Wybudowano tu hotele, jadłodajnie, kilkadziesiąt pensjonatów i ponad... tysiąc willi i dworków. Podobnie zbawienne właściwości przypisywano sąsiednim miejscowościom, które również przeżywały swój rozkwit. Falenica, Anin, Międzylesie, Radość, Zbójna Góra, Miedzeszyn, Michalin, Emilianów, Józefów – wszystkie przy trasie otwockiej wyrastały jak grzyby w sosnowych lasach i oferowały coraz więcej atrakcji. Działały tu kawiarnie, restauracje, apteki, sklepy spożywcze i kolonialne, sale kinowe oraz korty do gry w tenisa.

Wśród powstających w mgnieniu oka zabudowań wytyczano nowe ulice, zakładano parki, ogrody owocowe i warzywne oraz klomby kwiatowe. Na stacje kolejki po letników wyruszały dorożki, które oferowały transport bezpośrednio do wybranej willi. Tam wypoczywano, reperowano nadwątlone zdrowie, kurowano osłabione miejskim klimatem dzieci, nawiązywano płomienne romanse, a także dobijano korzystnych targów.

Obraz
© Magda Żelazowska

Okolice Otwocka stały się modną lokalizacją dla zamożnych elit. Przyciągały przedsiębiorców, oficerów, bankierów, prawników, architektów i lekarzy. Na miejscu osiedlały się także zamożne rodziny żydowskie, które w 1916 r. stworzyły w mieście samodzielną gminę.

Kruche piękno

Ale piękne czasy, wakacje i lato mają to do siebie, że kiedyś nieuchronnie dobiegają końca. Na czas wojennej zawieruchy pensjonaty opustoszały, a wielu właścicieli straciło życie lub wyjechało na zawsze. Po wojnie porzucone letniska poddawano przymusowemu zasiedlaniu, wbrew przeznaczeniu przekształcano je w całoroczne schronienia. Z powodu przeludnienia nazywano je "pekinami" i zaczęto kojarzyć z pozbawionym wygód zakwaterowaniem dla najuboższych. Nie było chętnych na przeprowadzanie konserwacji i renowacji, co sprawiło, że wiele drewnianych konstrukcji nie przetrwało z powodu zniszczeń i pożarów.

Zmiany przyszły dopiero po 1989 r., kiedy zaczęto regulować zaniedbane prawa własności. Od tego momentu wille, które przetrwały, zostały objęte ochroną, a tutejszy niepowtarzalny styl zaczął przeżywać renesans i znalazł naśladowców wśród budujących nowe podwarszawskie domy.

Wiele "świdermajerów" przetrwało w Otwocku. Pensjonat Abrama Gurewicza przy ul. Armii Krajowej 8 to obecnie największy drewniany budynek w Europie. Obecnie jest w trakcie remontu, powstanie tu zakład leczniczy. W willi przy Reymonta 29 Władysław Reymont napisał część "Chłopów". Warto także odwiedzić willę Podole przy Kościuszki 15, willę Szeligę przy Kościelnej 12–18 czy Hotel Polski przy tej samej ulicy pod numerem 24. Willę Benkówkę przy ul. 3 Maja 100 w Józefowie upodobał sobie Janusz Korwin-Mikke, który zamieszkał tam z rodziną.

Obraz
© Magda Żelazowska

Zwiedzanie ocalałych letnisk przypomina harcerską zabawę w poszukiwanie leśnych skarbów. Nie potrzeba mapy. Wystarczy wysiąść tuż za Warszawą i skręcić w las biegnący wzdłuż torów. Nabierzmy w płuca haust żywicznego powietrza i wsłuchajmy się w ciszę. Może przez szum sosnowych koron i świergot ptaków dobiegnie nas szmer rzeki, echo śmiechów i wesołych nawoływań. Słyszycie? Chodźmy, zanim nadejdzie jesień.

Polecamy najnowszy numer misięcznika Poznaj Świat.

Obraz
© Poznaj świat
Źródło artykułu:Poznaj Świat Miesięcznik
polskaotwockmagiczne miejsca
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (6)