Czeszka mieszkająca w Polsce: "Polacy są tacy romantyczni. I to w kwestiach biznesowych"
Kochamy Czechów. Za ich dystans, radość życia, filmy Formana i opowiadania Hrabala. Co jednak o nich wiemy? Jacy są naprawdę? Lubią nas, Polaków? Czy może nienawidzą? Ivana Bílková, Czeszka, opowiada nam o różnicach kulturowych.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Urszula Abucewicz, WP: Jesteś Czeszką, w Polsce mieszkasz 13 lat. Pamiętasz, co było dla ciebie najtrudniejsze, gdy znalazłaś się w naszym kraju?
Ivana Bílková, dyrektorka polskiego przedstawicielstwa CzechTourism: Przyjechałam do Polski do pracy i to, co było dla mnie dużym zaskoczeniem, to inny sposób zachowywania się Polaków podczas spotkań biznesowych.
Wywodzę się ze sfery dość biurokratycznej, pełniłam funkcję wiceministra i miałam 70 podwładnych i przyznam, że przyzwyczajona byłam do bardziej formalnych relacji. Do tego, że podczas biznesowego spotkania rozmawiamy na tematy służbowe i koncentrujemy się na omawianym problemie. Gdy tymczasem w Polsce, w oficjalnych sytuacjach, musiałam odpowiadać na pytania, których w Czechach nikt nie ośmieliłby się zadać. "Jak długo jestem w Polsce?", "Czy przyjechałam sama?", "Czy z rodziną?".
W moim rodzinnym kraju takie zachowanie zostałoby uznane za przekroczenie normy. Co to kogoś obchodzi, czy mam dzieci czy może jestem singielką? Przecież ktoś przychodzi ze mną na spotkanie nie dlatego, że mnie lubi, tylko dlatego, że zajmuję pewną pozycję i rozmawiamy o różnych formach współpracy. W Czechach by powiedzieli, że my razem gęsi nie pasaliśmy. Nie spotykamy się przecież na imprezie, tylko biznesowo.
Pół roku minęło, zanim się z tym oswoiłam. Nie wiedziałam, jak z tego wybrnąć i nie miałam potrzeby opowiadać o swoim życiu prywatnej osobie, którą widzę po raz pierwszy na oczy. My, Czesi, rozdzielamy życie prywatne od służbowego. To są dwie różne rzeczy i my tego nie mieszamy.
A jak ze zwracaniem się do siebie? W mojej firmie np. każdy mówi do siebie po imieniu, ale wiem, że w innych organizacjach bywa inaczej. A jak jest w Czechach?
To jest właśnie kolejna różnica. Po pierwsze, u nas to zawsze kobieta proponuje przejście na "Ty". No chyba, że szefem jest mężczyzna, albo gdy jest bardzo duża różnica wieku, wtedy ta zasada nie obowiązuje.
Bardzo mi przeszkadza, a wręcz nie mogę się z tym pogodzić, że w Polsce zwracanie się po imieniu proponuje mi ktoś, a zwykle mężczyzna, który jest młodszy ode mnie pięć czy dziesięć lat. U nas taka osoba krygowałaby się, nie posunęłaby się tak daleko, uznana by została za chama czy prostaka. To kobieta decyduje, czy z tym panem jestem po imieniu, czy nie. Ale to jest ta kulturowa różnica, którą staram się zrozumieć. Z drugiej strony wiem, że Polacy są zaskoczeni, że Czesi przez długi czas zwracają się do innej osoby "szanowny panie", nawet po nieformalnym spotkaniu "na piwku". To wynika z tego, że nikt nie chce obrazić drugiej osoby.
My, Polacy, skracamy dystans? Zawsze myślałam, że jesteśmy jednak bardziej zachowawczy.
Myślę, że my, Czesi, mamy większy dystans, jeśli chodzi o mówienie do siebie po nazwisku. U nas nikogo nie dziwi, że nawet przy niewielkiej różnicy wieku i nawet pracując w jednym pokoju przez 10 lat – ludzie zwracają się do siebie w sposób formalny: panie Nowak, pani Nowakowa. Nikomu to nie przeszkadza, ponieważ jest to kontakt służbowy. Gdy te relacje są bliższe, to wtedy mówimy do siebie po imieniu. Wiem, że Polacy nas oceniają jako sztywniaków, ale my dbamy o nasze "intymne terytorium".
Jaką jeszcze różnicę dostrzegasz pomiędzy Polakami a Czechami?
Jesteśmy zupełnie różni, jeśli chodzi o realizację różnych przedsięwzięć. Gdy my mamy jakiś pomysł i chcemy zachęcić do jego realizacji, a mówiąc najprościej chcemy go sprzedać, to musimy liczyć się z tym, że ta druga strona jest nieufna i będzie wymagać od nas najdrobniejszych szczegółów. Musimy mieć zatem nasze przedsięwzięcie opisane w najdrobniejszych detalach, zawierające sposób finansowania i punkt po punkcie sposób jego realizacji, aby nikt nie miał wątpliwości, że projekt zostanie zrealizowany. I gdy Czech otrzyma te wszystkie informacje, to dopiero wówczas może podjąć decyzję, czy zdecyduje się na realizację jakiegoś projektu, czy nie. I gdy już podejmie decyzję na tak, wówczas oczekuje, że prace nad nim postępować będą według wcześniej określonego planu, bez zbędnych modyfikacji i w określonym terminie. Bo my, Czesi, realizujemy projekt według wcześniej ustalonego harmonogramu, punkt po punkcie.
A Polacy mają zupełnie inne podejście, takie trochę romantyczne. Macie jakiś pomysł, a potem kilka razy zmieniacie warunki, zastanawiacie się nad jego inną formą realizacji. I często bywa tak, że cel, który zakładaliśmy na początku, bardzo różni się od efektu końcowego. Podchodzicie do wielu przedsięwzięć w sposób kreatywny, co może nie jest wcale takie złe, ale dla wielu Czechów było ogromnym zaskoczeniem, że zmieniacie założenia projektu już w trakcie jego realizacji, więc ja zawsze muszę tłumaczyć, że Polacy po prostu mają taką naturę, że wciąż muszą zmieniać, ulepszać, poprawiać.
Wciąż żywe są stereotypy, że Czesi nie lubią Polaków. Czy to prawda?
Często słyszę od was to pytanie, czy lubimy was? Czy nie? A prawda jest taka, że my mamy kompleks małego narodu i lubimy tylko Słowaków, bo przecież to nie jest zagranica. A reszta świata? Reszta nas nie kręci.
Myślę, że te plotki o naszej niechęci do was rozpuszczają osoby, które są ksenofobami, które nie znają świata, które nie ruszyły się z miejsca i oceniają wszystko i wszystkich przez pryzmat swojego podwórka. Dopiero w Polsce spotkałam się z zarzutami, że niby my mamy pretensje do was o 1968 r., przecież Czesi rozumieją, że to nie była wola czy działanie Polaków, tylko interwencja podyktowana przez wówczas obowiązujący układ polityczny.
Choć przyznam, że w tym roku w Czechach zdarzył się niepokojący incydent. Oglądałam dokument na ten temat. Mężczyzna pod wpływem alkoholu postrzelił śmiertelnie kobietę i kiedy zadano mu pytanie, czy żałuje tego, co zrobił, odpowiedział, że nie. Wszyscy byli wstrząśnięci. Myślę, że przez pryzmat jednego człowieka nie możemy oceniać 40 milionów ludzi.
Myślę, że to się zmienia. Coraz więcej Czechów odkrywa Polskę. Ostatnio spotkałam Czecha, który spędził tutaj dwa tygodnie z rodziną i był wręcz zafascynowany tym, co zobaczył. Klimat, który u was panuje bardzo nam się podoba. A ja staję się waszym ambasadorem w Czechach (śmiech), zachwalam wasz kraj przy każdej okazji. Wiele osób podkreśla waszą otwartość, że jesteście przyjaźni, pomocni i że można się z wami zakumplować.
Wielu czechofilów, których wciąż spotykam na swojej drodze, chwali was za dystans do wielu spraw. Jak wy to robicie?
Myślę, że to wynika z naszej historii. Musieliśmy się podporządkować, bo gdy próbowaliśmy zachować naszą dumę, wtedy odbijało się to na nas bardzo negatywnie, wielu z nas straciło życie. Doszliśmy wtedy do wniosku, że jeżeli chcemy przetrwać, to nie możemy się burzyć i buntować.
Ten 1968 r. był u nas przełomowy, wiele osób na kierowniczych stanowiskach musiało się podporządkować, musiało podpisać dokument, w którym zgadzaliśmy się na wkroczenie do naszego kraju wojsk Układu Warszawskiego. Jeśli ktoś tego nie podpisał, to tracił pracę lub stanowisko, jak np. mój tata, który z pozycji szefa projektantów został zdegradowany do zwykłego projektanta, albo np. moja mama nauczycielka, której zakazano chodzenia do kościoła.
To były straszne czasy, człowiek czuł jakby zaprzedał duszę, i do tego jeszcze miał świadomość, że każda decyzja, zarówno podpisanie tego dokumentu, jak i niepodpisanie, miało ogromny wpływ na życie całych rodzin. Najczęściej objawiało się to "szklanym sufitem" w dostępie do edukacji.
Co ja wiem od rodziców? Że wielu ludzi, którzy przeżyli II wojnę światową, i którzy potem żyli w latach 70. – nie miało już sił na bohaterstwo. Chcieli tylko przeżyć. Po prostu.
Wielu Czechów w tym czasie skupiło się na życiu rodzinnym, bo wiadomo było, że jeśli chodzi o rozwój kariery, to nie było żadnych szans. Można rzec, że w latach 70. zdarzyło się coś w stylu fenomenu. Komuniści postawili na politykę prorodzinną, więc wiele osób decydowało się na kolejne dziecko. I wtedy nastąpił boom. Czesi zaczęli kupować domki poza Pragą (tzw. chałupy) i wyjeżdżali na weekendy. I tam wiedli spokojne życie, oczywiście zdając sobie sprawę ze szklanego sufitu, który wisiał nad tobą, wiedziałaś pod jakim warunkiem możesz go przebić, a pod jakim warunkiem nie.
Ale też jak mówiła moja mama, nastąpiło wtedy zamknięcie na życie polityczne. Mówiło się wtedy: "My żyjemy sprawami codziennymi, prywatnymi, rodzinnymi, a wy żyjcie sobie tą polityką". Więc stąd się wzięło takie czeskie spojrzenie na rzeczywistość.
Jesteś od 13 lat w Polsce. Jak na ciebie reagują moi rodacy?
W większości bardzo pozytywnie. Choć kilka razy komuś przeszkadzał mój czeski akcent, bołało mnie to. Ale gdy sobie uświadomiłam, że byli to ludzie, którzy nie znali oprócz ojczystego języka żadnego innego, przestałam się tym martwić.
Nauczyłaś się czegoś od nas?
Mnie jest w Polsce bardzo dobrze. Przyjechałam tu na 2 lata, a jestem już 13 (śmiech). Jesteście na nas Czechów otwarci, dobrze nas przyjmujecie, akceptujecie nas, od początku jesteście pozytywnie do nas nastawieni. Zupełnie inaczej od nas, gdy u nas trwa długi proces oswajania i zastanawiania się, co z tej naszej znajomości będzie. Od początku dajecie więcej tego ciepła niż my Czesi. Dajecie się lubić. Ale też zauważyłam, że wzrasta liczba Polaków żyjących i mieszkających w Czechach.
My, Polacy, uwielbiamy czeskie kino. Równie chętnie sięgamy po waszą literaturę. A czy nasza kultura ma również admiratorów u Czechów?
Ubolewam nad faktem, że nie znamy waszej kultury. Nie wiem, czy jest to błąd dystrybutorów, bo zauważyłam, że sporo Czechów polubiło Polskę wtedy, kiedy przyjechali tutaj czy to na wczasy, czy to w interesach.
Bardzo się cieszę, że tak bardzo lubicie naszą literaturę i czeski film. Będąc już w Polsce tyle lat, oglądam wasze kino i zauważam, że jest na bardzo wysokim poziomie. Ale w Czechach wciąż jest mało popularne. Znana jest wprawdzie Agnieszka Holland i Mariusz Szczygieł. A teraz "Kler" wyświetlany jest w czeskich kinach i również bije rekordy oglądalności jak w Polsce. Ale to są wyjątki.
Uważam, że Polska mogłaby bardziej swoją kulturę wypromować na terenie Czech. Gdyby moi rodacy częściej odwiedzali swojego sąsiada, to bardziej poznawaliby kraj, ludzi, obyczaje. Znam Czechów, którzy są zakochani w waszych zabytkach, uwielbiają Kraków i Wrocław. Bardzo smakuje im wasza kuchnia. Takie to odkrywanie przez własne doświadczenie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zobacz też: Nie tylko Praga. Pałace nad czeską Loarą
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.