Dominikana nie tylko na "plażing". Co oferuje poza kurortami
Turystom jest głównie znana od strony "hotelowej". W rzeczywistości Dominikana ma więcej do zaoferowania niż ogrodzone ośrodki wypoczynkowe. Jednak trzeba być przygotowanym na widoki, których nie uświadczymy zażywając słońca nad basenem - biedę czy prostytucję.
05.02.2019 | aktual.: 05.02.2019 19:12
Egzotyczna wyspa na Morzu Karaibskim zachwyca turkusową, przejrzystą wodą i kokosowymi palmami pochylonymi nad kilometrami białych plaż. Od niedawna Dominikana jest całkiem przystępna cenowo (nie przesadzajmy, nie jest tania) dla Polaków i coraz więcej naszych rodaków ucieka od polskiej zimy, by wygrzać się w tropikach. Można znaleźć pojedyncze wolne miejsca na bezpośredni lot czarterowy w ostatniej chwili, na parę dni przed wylotem, nawet za ok. 1300 zł. Więcej osób decyduje się na pełną ofertę, z hotelem i wyżywieniem (od 4 tys. zł), najczęściej w popularnym regionie Punta Cana, na wysuniętym najdalej na wschód przylądku wyspy.
Transport szuka pasażera
Kiedy wylądujemy na prywatnym lotnisku, należącym do firmy, której współwłaścicielami są piosenkarz Julio Iglesias i dyktator mody Oscar de la Renta, i poczujemy uderzenie ściany gorąca oraz usłyszymy słodkie rytmy bachaty, będziemy wiedzieć, że to właściwy kierunek na urlop.
W ekskluzywnym, zamkniętym hotelu nie dostrzeżemy ciemnej strony Dominikany: żebrzących o jedzenie dzieci, starszych panów wynajmujących towarzystwo młodziutkich Dominikanek, czy nierówności, wręcz rasizmu w traktowaniu Haitańczyków, i tak uciekających tu ze swojego kraju w poszukiwaniu pracy i perspektyw. Zapadniemy się w hamak lub leżak z drinkiem na bazie pysznego rumu Brugal w ręku. Jedynymi zagrożeniami będzie poparzenie słoneczne lub spadający z drzewa kokos. Mamy prawo odpocząć! Jeśli jednak po paru dniach błogiego letargu ockniemy się i zapragniemy czegoś więcej, da się wysunąć nos poza bramę ośrodka. Na własną rękę, albo z lokalnymi agencjami, wśród których wiele jest rodzimych biur, oferujących opiekę polskiego przewodnika.
Z moich doświadczeń wynika, że na Dominikanie z daleka trzeba trzymać się od taksówek, bo ceny są wstrząsające, a kierowcy nieuczciwi. Lepiej wybrać tzw. motoconjo, czyli rolę pasażera na motorze lub motorowerze miejscowego chłopaka (całe tłumy dzieciaków tak dorabiają). Na dłuższych trasach po Dominikanie najlepiej podróżować autobusami lub busami za parę pesos, często zaskakującymi "wypasionym" wystrojem, np. atłasowymi różowymi zasłonkami i błyszczącymi pokrowcami na siedzenia.
Transport publiczny jest tak zgrabnie zorganizowany, by sam szukał pasażera. Z kierowcą jeździ "naganiacz", sprzedawca biletów i pilot w jednej osobie, który roztoczy opiekę nad turystą, starając się, by dotarł on do celu, nawet gdy bus tam nie dojeżdża. Także w przypadku, gdy turysta ten ni w ząb nie mówi po hiszpańsku. Wystarczy, by zapamiętał nazwę miejscowości docelowej, a Dominikańczycy będą go przerzucać z pojazdu do pojazdu, wręcz jak worek ziemniaków. W ten sposób jechałam z Santo Domingo do Bavaro, z przesiadkami m.in. w San Pedro de Macoris i Higüey, bezpieczna i zaopiekowana.
Śladami Kolumba
Do Santo Domingo jeździ też klimatyzowany autobus Expresso Bavaro (około 3 godzin), ale jeśli chcemy tam zabawić dłużej, warto zaryzykować i wrócić komunikacją "łataną".
A co zwiedzić w dwumilionowej stolicy? Rzecz jasna starówkę (Zona Colonial), wpisaną na listę UNESCO, oferującą architektoniczne skarby z epoki kolonialnej. Santo Domingo to najstarsze miasto założone po odkryciu Ameryki przez brata Krzysztofa Kolumba - Bartolomeo. Niezależnie od tego jak krytyczny mielibyśmy stosunek do poczynań Kolumba w Nowym Świecie, warto przejść się jego śladami. Najlepiej zacząć od kamiennego pałacu Alcazar de Colon w stylu gotycko-mauretańskim, zbudowanego przez Diego - syna Krzysztofa Kolumba, a będącego popularnym obecnie muzeum. Poprzez ocieniony rozłożystymi drzewami ulubiony plac Dominikańczyków - Plaza de Espana. Aż po Parque Colon, w wyeksponowaną pośrodku statuą Kolumba z brązu.
Obok rozsiadła się pierwsza katolicka świątynia Ameryki - Katedra Santa Maria la Menor, a spacerując dalej wąskimi, brukowanymi uliczkami, nad którymi kłębi się plątanina kabli elektrycznych, dotrzemy do serca kolonialnej starówki - deptaka calle el Conde z knajpkami, sklepami, straganami z pamiątkami. Ponoć zagrał w drugiej części „Ojca Chrzestnego”. Z kolei najstarszą uliczką jest calle de las Damas. Zwiedzając Zonę Colonial zwróćmy uwagę nie tylko na odrestaurowane zabytki, ale też na ciekawe uliczne malowidła na murach i słupach.
Z kolei poza centrum wzniesiono najbardziej kontrowersyjną budowlę - Latarnię Kolumba (Faro a Colon), wielkie, o dyskusyjnej urodzie mauzoleum odkrywcy zbudowane na bazie krzyża w 1992 roku. Rozdęta inwestycja pochłonęła 100 tysięcy dolarów. Ciekawostka - przed wejściem zaparkowany jest Papamobile.
Triumf kobiet
Wyjątkowym miejscem w Santo Domingo jest tętniący nocami zabawą Malecon - deptak wzdłuż morza. Niestety, w dzień nastrój psuje widok hałd śmieci w przybrzeżnych wodach. Przy Maleconie stoi dumnie charakterystyczny obelisk o fallicznym kształcie, wzniesiony niegdyś na cześć znienawidzonego dyktatora Rafaela Trujillo. Zresztą w latach 1936-1961 stolica nosiła imię prezydenta - Ciudad Trujillo. Po jego upadku pomalowany obelisk stał się dziełem sztuki, upamiętniającym między innymi siostry Mirabal, których zamordowania Dominikańczycy nie mogli mu darować.
Patria, Minerva i Antonia - wszystkie piękne, wykształcone, były aktywnymi działaczkami opozycji, znanymi jako Las Mariposas, czyli Motyle. Były więzione, prześladowane i torturowane, a 25 listopada 1960 roku zatrzymano ich samochód, uprowadzono je i zakatowano na polu trzciny cukrowej. To był początek końca dyktatury Trujillo, który pół roku później zginął w zamachu. ONZ ogłosiła datę śmierci sióstr Mirabal międzynarodowym dniem walki z przemocą wobec kobiet.
Te wydarzenia opisują znakomite książki: noblisty Mario Vargasa Llosy „Święto kozła” i Julii Alvarez „Czas motyli”. W ekranizacji tej ostatniej zagrała Salma Hayek. A obelisk pokrywają dziś barwne wizerunki sióstr i motyli.
Humbaki, rozgwiazdy i wieś dla córeczki
Z bliższych wypadów możliwych do zrealizowania na własną rękę, polecam plażę Macao na północ od Bavaro. Z białym piaskiem, wysokimi falami i walczącymi z nimi surferami w różnym wieku i o różnych umiejętnościach - można się też zapisać do szkółki i tak zacząć swoją przygodę z tym sportem.
Dużo dalej na północ jest słynna zatoka Samana, do której zimą (od stycznia do marca) przypływają z północy humbaki, by łączyć się w pary. Osiągające kilkanaście metrów długości morskie ssaki można obserwować i jest to spektakl niezapomniany - zachwalają organizatorzy wycieczek łodzią w poszukiwaniu wielorybów. A czy je spotkamy? Cóż, gwarancji nie ma.
Do wycieczki z gwoździem programu w postaci humbaków, miejscowe biura podróży dorzucają inne atuty, np. wizytę na wyspie Bacardi, nad wodospadem El Limon, na wiejskim ranczo, Górze Czarownic i Playa Rincon (ceny od 100 do 160 dolarów amerykańskich, w zależności od liczby atrakcji).
Innym pomysłem jest wyjazd do miasteczka Altos de Chavon w pobliżu La Romana - całkowicie sztucznego, ale jakże malowniczego!
- Jest tam wszystko, co wyobrażamy sobie jako niezbędne składowe jakiegoś śródziemnomorskiego, zabytkowego miasteczka: rzymski amfiteatr, katedra, wąskie uliczki z kamienicami i sklepikami, a wszystko położone nad zakolami rzeki - opowiada Agnieszka, która była na Dominikanie w styczniu 2019 r. - Powiedziano nam, że tę wieś ufundował producent telewizyjny dla swojej córki, bez pamięci zakochanej w Toskanii. Coś w tym jest!
Charles Bludhorn był szefem wytwórni Paramount. Projekt odtworzenia nad rzeką Chavon europejskiej wsi z XVI w. opracował włoski architekt Roberto Copa, prace zaczęły się w 1976 r., a w latach 80-tych wioska z kamienia i koralowca stała jak malowanie.
Równie entuzjastycznie polscy turyści wspominają wycieczkę na wyspę Saona na południu Dominikany, w parku narodowym. Można zwiedzać tam plaże z rozgwiazdami, których absolutnie nie powinno się dotykać, pluskać się w Piscina Natural, czyli naturalnym basenie morskim, zwanym "wanną Karaibów", gdzie woda sięga zaledwie do pasa i podziwiać naturalny ekosystem lasów namorzynowych. Bardziej rozbudowana oferta zawiera wizytę w wiosce rybackiej Mano Juan i ośrodku ochrony żółwi z hodowlą żółwich jaj. A każda - w wersji all inclusive - drinki na katamaranie, lunch i zabawę z animatorami.
A jeśli o zabawie mowa, to najlepszej doświadczymy nie w hotelowej dyskotece czy modnym klubie, tylko w tzw. car washach (myjniach samochodowych) albo drink pointach, gdzie miejscowi nocami do utraty tchu tańczą merengue, bachatę i salsę.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl