Dziki problem w polskich miastach. "Był naprawdę blisko... zamarłam"
Dziki na osiedlach, plażach czy w centrach miast coraz mniej dziwią, ale wciąż u wielu wywołują lęk. - Niektórym się wydaje, że dziki to takie osiedlowe maskotki do pokazywania dzieciom, gościom. Ale to wciąż będą dzikie zwierzęta, nieprzewidywalne w swoim zachowaniu - mówi w rozmowie z WP Anna Malinowska z Lasów Państwowych.
Informacje o wielkich lochach, które z warchlakami spacerują po polskich miastach szokują coraz mniej. Ale równocześnie wciąż rodzą obawy. Bo trudno ze spokojem wyjść na wieczorny spacer z psem czy wysłać dziecko do sklepu, gdy wiadomo, że okolicę upodobały sobie dziki, które potrafią być nieobliczalne.
- Dzik to bardzo inteligentne zwierzę i poszukując pożywienia np. w tornistrze idącego do szkoły dziecka, może je poturbować. W ostateczności może się to zakończyć tragicznie. Szczególnie niebezpieczne mogą okazać się spotkania z lochą prowadzącą warchlaki (matka jest na nie szczególnie wyczulona - dop. red.) – zauważa Marek Pudełko z Polskiego Związku Łowieckiego.
Incydenty z dzikami w całej Polsce
Ci, którzy mają za sobą bliskie spotkanie z dzikami, przyznają, że jest to doświadczenie, które potrafi podnieść ciśnienie. Emocjonująco jest szczególnie za pierwszym razem.
- Pojawił się problem techniczny w samochodzie, więc wjechałam w boczną uliczkę. Gdy próbowałam ustalić źródło problemu, usłyszałam dziwny dźwięk z okolicy. Okazało się, że w pobliżu samochodu pojawiła się sfora dzików. Jeden z nich był naprawdę wielki. W pierwszej chwili spanikowałam – opowiada Aneta, która chwile grozy przeżyła w ub. r. nieopodal Katedry Oliwskiej w Gdańsku. - Były naprawdę blisko, ale nie wykonywałam żadnych gwałtownych ruchów, bo po prostu... zamarłam. Po chwili ten paraliż ustąpił. Zwierzęta w końcu odeszły.
W sieci łatwo można znaleźć wiele podobnych relacji. Są tacy, którzy przyzwyczają się do tego widoku, bo zwierzęta często powracają do tych samych miejsc, węszą na tych samych osiedlach, placach zabaw czy w parkach i spacerują tymi samymi ulicami.
Ważne jest by podczas takiego spotkania zachować spokój, nie krzyczeć, ani nie próbować odganiać czy dotykać dzika. Najlepiej po prostu się wycofać. Jeśli jednak dzik zacznie biec w naszą stronę, to najlepiej zejść mu z drogi. Ważące czasem nawet 300 kg dorosłe dziki nie są zbyt zwrotne. Potrzebują więc dużo czasu, by wyhamować i zmienić kierunek. Spokój i odejście jest więc dla nas ratunkiem.
Dziki w miastach - problem, który narastał od lat
Wzrost populacji dzików obserwowany jest od dekad, a w ostatnich latach, z uwagi na pandemię ASF (afrykański pomór świń), zjawisko to nawet wyhamowało. Wiele zwierząt choruje i pada, a myśliwi, odpowiadając na oczekiwania sektora rolnego, wykonują dodatkowe odstrzały. Nikt nie neguje jednak faktu, że problem dzików śmiało poczynających sobie na obszarach zamieszkiwanych przez ludzi istnieje. Eksperci wskazują szereg przyczyn takiego stanu.
- Dziki były niejako w awangardzie, jako jedne z pierwszych dużych ssaków pojawiały się w pobliżu siedzib ludzkich. Jest to związane z oportunizmem pokarmowym – to zwierzęta wszystkożerne, które w naturze zjadają zarówno pokarm roślinny, ale nie pogardzą też napotkaną padliną. W miastach, na terenie osiedli, dziki wykorzystują rozmaite odpady żywnościowe, choć nie tylko - mówi w rozmowie z WP Anna Malinowska, rzecznik Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych, która wskazuje, że przeszło 2,5-krotny wzrost populacji dzików w ostatnich dwóch dekadach to skutek sprzyjających tym ssakom warunków, w tym efekt łagodnych zim i zmian w rolnictwie.
- Za główną przyczynę wzrostu liczebności populacji dzika uchodzi m.in. kukurydza, która na początku lat 90. była uprawiana incydentalnie - tłumaczy Malinowska. - Kukurydza to wzrost dostępności wysokoenergetycznego pokarmu, ale także występowanie na rozkładających się kolbach zearalenonu (toksyny F-2 - dop. red.). Wpływa ona na zmiany cyklu płciowego dzików i przystępowanie do rozrodu bardzo młodych samic. Dziki potrafią wręcz nie wychodzić z łanów kukurydzy. Te uprawiane na ziarno na polach stoją nieraz do stycznia. To dla dzików stołówka.
Trudna walka z dzikami
Dziki hasające w pobliżu osiedli czy przy głównych arteriach są codziennością np. w Trójmieście. Mieszkańcy nowych osiedli, szczególnie tych zlokalizowanych w pobliżu lasu, przyznają, że na najniższych kondygnacjach dziki czasami po prostu zaglądają przez okno. Ale w Trójmieście można je spotkać nawet na plażach.
- Dzik oprócz dużej elastyczności - zdolności przystosowywania do zachodzących zmian w środowisku - jest także zwierzęciem niezwykle inteligentnym, które potrafi unikać niebezpieczeństw powodowanych zwiększoną presją łowiecką. Jedną z jego metod unikania niebezpieczeństwa jest ucieczka na tereny zabudowy miejskiej – tłumaczy w rozmowie z WP Roman Wasilewski, główny specjalista ds. łowiectwa w biurze Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Gdańsku. - Proces ten obserwuje się w całej Europie, a w Polsce w ostatnich dekadach dostrzec można dynamiczny wzrost liczby miast, w których dziki "kolonizują" tereny zielone, parki, lasy miejskie i ogródki działkowe.
Miasta oraz leśnicy na różne sposoby starają sobie radzić z problemem. Dwa tygodnie temu w Gdyni działkowcy zostali poinformowani o planowanym odstrzale dzików. Działania takie mają pomóc m.in. w ograniczaniu strat powodowanych przez zwierzęta, a liczone są one w setkach tysięcy złotych. Ze względu na epidemię ASF niemożliwe stało się odławianie dzików. Pozostał odstrzał, który krytykowany jest przez obrońców praw zwierząt. Według ekspertów niesłusznie.
- Lansowany przez niektórych sposób postępowania tj. odłowienie i wywiezienie dzika jest niewskazany i nieracjonalny. Po pierwsze: z powodu zagrożenia ASF służby weterynaryjne negatywnie opiniują, czyli zakazują tego działania, a po drugie: przewiezienie takiego dzika miejskiego na inny obszar to eksport problemu – wskazuje Roman Wasilewski.
Zresztą bywa, że i funkcjonowanie odłowni nie wszystkim się podoba bądź nie wszyscy rozumieją ich działanie, co prowadzi do sytuacji kuriozalnych. Dochodzi np. do aktów dewastacji.
- Najwięcej doświadczeń mamy w okolicach Trójmiasta, szczelnie otoczonym przez lasy. Tam odłowni było co najmniej kilka. Mogłoby się wydawać, że nie powinno być z nimi problemów i panuje konsensus co do tego, że dziki w mieście to bardziej problem niż atrakcja – wyjaśnia Anna Malinowska. - Chwytanie i przenoszenie zwierząt to najbardziej humanitarne rozwiązanie. Odłownie są przestronne, bardzo często kontrolowane, żeby zwierzętom skrócić okres przebywania w zamknięciu. Ale przy dużej penetracji tamtych terenów bywa, że nim ktoś z pracowników nadleśnictwa dotrze na miejsce, schwytane dziki… zostają wypuszczone. Gorsza sytuacja to niszczenie urządzeń odłowni. Gorsza, bo to poważne koszty i unieruchomienie odłowni na dłuższy czas. ASF i dewastacje spowodowały, że np. Nadleśnictwo Gdańsk zrezygnowało całkowicie z odławiania dzików.
Człowiek nie bez winy
Oczywiście nie tylko zmiany klimatyczne czy przemiany w branży rolnej przyczyniają się do eskalacji problemu. Sami mieszkańcy miast, którzy narzekają na ekspansję tych zwierząt, nie pomagają w ograniczeniu skali zjawiska - choć mogliby zrobić wiele. Naganne jest dokarmianie zwierząt.
- By ograniczyć towarzystwo dzikich zwierząt, na pewno warto odciąć je od źródeł pożywienia z odpadków żywności. Absolutnie karygodne jest dokarmianie dzikich zwierząt. Przywabiamy je w ten sposób i przyzwyczajamy do obecności – tłumaczy rzecznik Lasów Państwowych. - Niektórym się wydaje, że dziki to takie osiedlowe maskotki do pokazywania dzieciom, gościom. Ale to wciąż będą dzikie zwierzęta, nieprzewidywalne w swoim zachowaniu.
Szczególnie groźne są przypadki, gdy dziki są głodne. Zwierzę niekoniecznie będzie wówczas trzymało się od nas na dystans. Może wtedy się zdarzyć, że zacznie przeszukiwać siatkę z zakupami albo zagrodzi wejście do domu. Kogo wówczas zaalarmować?
- Możliwość prawnego przeciwdziałania obecności dzików w mieście to wyłącznie domena służb miejskich, które posiadają podstawy prawne do podejmowania działania w tym zakresie. Miasta mają w tym celu opracowane procedury postępowania – wyjaśnia Roman Wasilewski. - Np. w Trójmieście takie problemy winny być zgłaszane do straży miejskiej oraz miejskich wydziałów zarządzania kryzysowego. Jeżeli widzimy nielegalne dokarmianie dzików przez mieszkańców, to winniśmy także o problemie powiadomić administrację osiedla.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Dzikie zwierzęta wkraczają do miast
Podobny problem dotyczy dziś również innych dziko żyjących ssaków. O ile kiedyś niektórych z nich miłośnicy przyrody musieli długo wypatrywać w lesie, tak teraz łatwo je spotkać w pobliżu osiedli czy przy drogach. Poza dzikami, na ulicach często pojawiają się też sarny czy lisy, ale nie tylko.
- Zwierzęta różnych gatunków widujemy coraz częściej i prawdopodobnie tak będzie działo się nadal. I to dotyczy nie tylko dzików. Leśnicy z terenu dostarczają nam przykładów gatunków uważanych za rzadkie, jak wilki czy rysie, które pojawiają się w sąsiedztwie osad czy dróg szybkiego ruchu – przyznaje Anna Malinowska. - Zwierząt jest dużo. Można wręcz słyszeć twierdzenie, że obecny stan liczebny dzików, jeleni, saren jest najwyższy w dziejach! Szukają dla siebie nowych nisz występowania. Tracą przy tym lęk przed człowiekiem.
Dzikie zwierzęta na ulicach miast to także problem Berlina, Sztokholmu czy Moskwy. - Dziki w mieście to problem europejski, żeby nie powiedzieć, że światowy - podsumowuje Marek Pudełko.