Ferie w Zakopanem. Tak spędziłam dzień w paszczy lwa
Na początku lutego sieć obiegły bajkowe zdjęcia z zasypanego grubą warstwą śniegu Podhala, a prognoza pogody pokazywała pełne słońce. Nie zastanawiałam się dwa razy i kupiłam bilety na pociąg. W Zakopanem, które w sezonie uchodzi za turystyczne piekło, spędziłam jeden dzień. Warto było?
14.02.2023 | aktual.: 14.02.2023 13:00
To nie mój pierwszy, ale pewnie z dwudziesty raz w Zakopanem. Choć jestem w pełni świadoma jego wad (korki, tłumy, kiczowate atrakcje, tandetne pamiątki), wracam tam regularnie, bo Tatry przyciągają mnie jak żadne inne góry w Polsce. Najczęściej zatrzymuję się w okolicznych miejscowościach, ale tak całkowicie Zakopanego nie da się przecież uniknąć, jeśli celem są dla nas Tatry. Na Zakopane trzeba mieć jednak sposób.
Magiczny zakątek Zakopanego
Gdy przed godz. 7:00 wysiadam z pociągu, miasto jeszcze śpi. Na ulicach widać pojedyncze osoby spieszące się do pracy, ale turystów brak. Z ciekawości pierwsze kroki kieruję w miejsce, którego standardowo staram się unikać. Spacer o świcie po Krupówkach to nietypowe przeżycie - deptak zasypany jest śniegiem, nie ma na nim żywej duszy, żaden sklep czy stragan nie jest jeszcze otwarty.
Moim celem jest miejsce, które widać na horyzoncie i gdzie już dotarły pierwsze promienie słońca - Gubałówka. Chcę wjechać pierwszym kursem kolejki, która otwarta jest od godz. 8:00. Mam jeszcze chwilę czasu, więc zachodzę wcześniej do wyjątkowego zakątka, jakim jest Cmentarz na Pęksowym Brzyzku przy ulicy Kościeliskiej.
Na najstarszym cmentarzu w Zakopanem, który powstał w 1851 roku, zostały pochowane osoby, którym twórczości i pracy miasto zawdzięcza bardzo dużo. To miejsce, które kontrastuje ze znajdującymi się nieopodal Krupówkami - w ciągu dnia głośnymi, jarmarcznymi i zatłoczonymi. Na Pęksowym Brzyzku znajdziemy spokój i zadumę.
Przed godziną 8:00 jestem tu zupełnie sama, a cmentarz pokryty jest grubą warstwą śniegu. Promienie słońca przedzierają się powoli i tworzą niezwykły nastrój.
W zimowej szacie pięknie prezentuje się także znajdująca się przy cmentarzu murowana kaplica pod wezwaniem świętego Świerada i świętego Benedykta. To najstarsza budowla sakralna w Zakopanem - pochodzi z 1810 roku.
Gubałówka o poranku da się lubić
Zbliża się 8:00, więc ruszam w stronę dolnej stacji kolejki na Gubałówkę. Choć według godzin otwarcia powinna już działać, pierwszy kurs rusza o godz. 8:30. Przejazd góra-dół kosztuje 35 zł - bilety można kupić w kasie, jak i w biletomatach przed budynkiem. Przez pół godziny zbiera się mała grupka - trzech miejscowych i para z plecakami.
Okazuje się, że to turyści z Katowic, którzy przyjechali tym samym pociągiem, co ja. - Do Zakopanego wpadliśmy na jeden dzień. Wczoraj za to byliśmy nad morzem - opowiadają. Okazało się, że korzystają z biletu trzydniowego na pociągi i za 119 zł przemierzyli Polskę od Śląska przez Bałtyk po Tatry. - W planie po Gubałówce mamy termy, a potem już wracamy do domu. Ostatnio zrobiliśmy podobnie, też wpadliśmy na jeden dzień, tylko wtedy wybraliśmy się na Kasprowy - mówią.
Dojeżdżamy do górnej stacji, gdzie czeka na nas nie tylko przepiękna i skąpana w porannym słońcu panorama zimowych Tatr, ale też całkowita cisza i spokój - poza nami nie ma tutaj żadnych turystów, a kramy otwierają się dopiero o godz. 10:00, jak informuje nas pracownik PKL.
Za dwie godziny zrobi się tutaj małe piekiełko - pełne turystów i kiczowatych pamiątek, co niestety trochę przyćmiewa piękny widok na Tatry. O poranku jest jednak zupełnie inaczej - można się rozkoszować wspaniałą panoramą, spacerować wśród ośnieżonych choinek i w spokoju grzać buzie w słońcu.
Kasprowy - alpejskie klimaty w Tatrach
Zjeżdżam z Gubałówki i wsiadam do busa do Kuźnic, bo po 10:00 wjeżdżam na Kasprowy Wierch. Dojazd z centrum kosztuje 4 zł. W Kuźnicach klimat jak w alpejskich ośrodkach - wszędzie widać narciarzy, a przed drewnianymi chatami, w których kryją się restauracje, stoją leżaki. Oczami wyobraźni widzę tatrzańskie après-ski.
Przed kasami ustawia się już spora kolejka - pogoda jest piękna, więc na Kasprowy wjeżdżają nie tylko narciarze, choć gdy wsiadam do wagonika, widzę, że większość pasażerów ma ze sobą sprzęt. Bilet można kupić online na konkretną godzinę - przejazd góra-dół kosztuje 129 zł.
Warunki są świetne, więc już podczas jazdy widoki są obłędne. - Babia Góra patrzcie jak się świeci! Jak Kilimandżaro! Jak Fuji - mówi jeden ze snowboardzistów. Rzeczywiście, najwyższy szczyt Beskidów Zachodnich, cały pokryty śniegiem, widać jak na dłoni.
Gdy wysiadamy na stacji górnej, zlokalizowanej 25 m poniżej szczytu Kasprowego, dalej czuć alpejski klimat.
Panorama Tatr w zimowej odsłonie zachwyca, a w dwóch kotłach na zboczach działają wyciągi krzesełkowe i poprowadzone są trasy o długości blisko 14 km (z homologacją FIS). Spod szczytu Kasprowego można zjechać na nartach aż do Kuźnic.
Po spacerze wokół szczytu czas w końcu na kawę. I to kawę w wyjątkowym miejscu. Poziom 1959 to najwyżej położona restauracja w Polsce. Za cappuccino i szarlotkę płacę 26 zł. Wrażenia są bezcenne: siadam na drewnianej ławie - wystrój restauracji nawiązuje do tematyki kolei linowych i gór - a za oknem rozpościera się obłędny widok na ośnieżone szczyty Tatr. Stolik dzielę z francuskimi turystami. - Nie spodziewaliśmy się, że w Polsce jest tak pięknie - przyznają.
Przed powrotem do Kuźnic zaglądam jeszcze do sklepu z pamiątkami, który nie ma nic wspólnego z chińską tandetą, którą można zobaczyć na większości straganów w mieście. Kolekcje pamiątkowych gadżetów i linia markowych ubrań zostały zaprojektowane na specjalne zamówienie Polskich Kolei Linowych.
Na deser tatrzańska dolina
Do zachodu słońca mam jeszcze parę godzin, więc postanawiam udać się na spacer do jednej z tatrzańskich dolin. Choć wybór pada na Chochołowską, przez zamieszanie z busami (w Zakopanem działa obecnie tymczasowy dworzec autobusowy), wraz z innymi turystami przeoczamy transport na Siwą Polanę. - Dziś Wacek nie jeździ, więc następy macie za godzinę - informuje nas kierowca na przystanku.
Czas nagli, bo zimą jednak wcześnie robi się ciemno, więc ostatecznie ląduję więc w Kirach, skąd rozpoczyna się szlak do Doliny Kościeliskiej. Bus z centrum kosztuje 7 zł, a wstęp do TPN 8 zł.
Tutaj wyraźnie czuć, że ferie w pełni. W dolinie tłumy turystów - głównie rodziny z dziećmi na sankach. W pierwszej chwili mam ochotę się wycofać, żeby nie psuć sobie pozytywnych wrażeń z przedpołudnia, ale ostatecznie ruszam szybkim krokiem w stronę Schroniska PTTK na Hali Ornak.
Jest już po 14:00, więc większość turystów idzie w przeciwnym kierunku. W połowie drogi na szlaku robi się pustawo i można się rozkoszować tatrzańską przyrodą w zimowej szacie. Słońce rozświetla górujące nad doliną skaliste szczyty, a śnieg co chwilę spada z gałęzi choinek.
W schronisku jest pełno ludzi, ale ławy przed budynkiem puste. Zamawiam zupę (19 zł) i szarlotkę na deser (15 zł). Zjadam z widokiem na góry, z których zniknęły już ostatnie promienie słońca. Czas wracać.
W Kirach zamiast wsiadać do busa, decyduję się na spacer w stronę centrum przez Kościelisko. Okazuje się to strzałem w dziesiątkę. Po drodze nie spotykam żywej duszy, za to mogę podziwiać tatrzańską architekturę z ośnieżonymi Tatrami w tle. Gdy mijam kościół św. Kazimierza Królewicza powoli robi się ciemno.
Zakopane - piekło czy zimowy raj?
Przepis na Zakopane jest więc prosty. Wystarczy pewne miejsca omijać, a niektóre odwiedzać z samego rana albo pod koniec dnia, żeby zamiast utknąć w turystycznym piekle, móc przede wszystkim rozkoszować się pięknem gór.
Tym razem weszłam do poszczy lwa i odwiedziłam najbardziej turystyczne miejsca, a i tak do wieczornego pociągu wsiadam z pozytywnymi odczuciami - naładowana pięknymi widokami. Czy powtórzyłabym ten jednodniowy wypad? Choćby jutro!