Hygge, lagom, sisu, ikigai. Dla wielu mądrość z zagranicy, dla innych chwyt marketingowy
W księgarniach pojawiła się nowa kategoria poradników typu "jak żyć”. Tytuły: "Hygge. Duńska sztuka szczęścia”, "Ikigai. Japoński sekret długiego i szczęśliwego życia”, "Lagom. Szwedzka sztuka życia” i dziesiątki innych obiecują dostęp do mądrości, która na zawsze nas odmieni.
06.04.2018 | aktual.: 06.04.2018 21:50
Domowy Duńczyk
Samych poradników posiadających w tytule słowo hygge jest kilkanaście. Dopiski "klucz do szczęścia”, "przepis na szczęście”, "sztuka szczęścia” obiecują dostęp do wiedzy tajemnej, tymczasem koncept hygge nie wydaje się specjalnie odkrywczy. To nieprzetłumaczalne na inny język określenie opisuje przyjemne uczucie, którego doznajemy w bezpiecznym, przytulnym otoczeniu – najczęściej w ciepłym i pełnym bliskich domu, ale też w innych ulubionych miejscach i sytuacjach, jak kawiarnia, spacer, chatka na wsi czy spotkanie z przyjaciółmi. Hygge obejmuje wszystkie drobne przyjemności, które pomagają stawić czoła problemom albo zwyczajnej chandrze.
Ale to życie w duchu hygge wcale nie jest takie proste, jak się wydaje. Marie Tourell Søderberg, autorka książki "Hygge. Duński sposób na szczęście”, wylicza szczegółowe zasady, według których powinniśmy zorganizować nasze otoczenie. Podpowiada, jak zestawiać przedmioty, tkaniny, kolory i style, jakich używać materiałów, a nawet jaką barwę powinno mieć światło w żarówce: dla najlepszego efektu powinna wynosić ni mniej, ni więcej tylko 2700 kelwinów.
Podobna precyzja obowiązuje w języku. W duńskim funkcjonują słowa:
hyggehjørne – kącik w domu, gdzie panuje atmosfera hygge
hyggekryds – rozwiązywanie krzyżówek, żeby poczuć hygge
hyggefiskeri – łowienie ryb w duchu hygge
hyggeonkel – poczciwy, jowialny wujek, co to i pożartuje, i pobawi się z dziećmi
hyggesyg – słowo opisujące stan, czyli kiedy jest się na tyle chorym, żeby nie pracować, ale nie na tyle, żeby nie móc oglądać filmów i objadać się słodyczami.
To nawet zabawne, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystko to sprowadza się do jednego: fajnie, jak jest miło. Prostej zasady, którą rozdmuchano, opakowano w ładnie wydane albumy i sprzedano w wielotysięcznych nakładach.
Szwedzko-japońska równowaga
Światowa moda na hygge szybko doczekała się odpowiedzi z sąsiedniego kraju. Szwedzi zachwalają swoje lagom, czyli po prostu umiar. Chodzi o styl życia, w którym staramy się zachować równowagę we wszystkim: pracy, domu, dbaniu o zdrowie itd. Niczego nie powinno być ani za dużo, ani za mało, tylko "w sam raz”. To brzmi zupełnie jak metoda złotego środka, o której uczyłam się w szkole.
Autorzy poradników rozdrabniają tę ogólną zasadę na omawianie poszczególnych aspektów życia, od urządzania wnętrz, przez diety, styl ubierania się, aż po dbanie o środowisko i zarządzanie domowym budżetem. Ci, którzy będą wierni lagom, mają zobaczyć szybkie efekty w postaci poprawy relacji osobistych, większej satysfakcji z pracy, porządku w domu, a nawet… opanowaniu tajników rolnictwa i zbieractwa.
Różne narody rywalizują ze sobą o to, kto posiadł większą mądrość. Zrównoważony tryb życia przypisują też sobie Japończycy. Ich ikigai to filozofia życiowej harmonii, która zapewnia długowieczność. Zaleca znalezienie sobie pasji, otaczanie się przyjaciółmi, niezamartwianie się o przyszłość, niepoddawanie się pośpiechowi, nieprzejadanie się, codzienną gimnastykę… to wszystko ma sens, ale znów trudno oprzeć się wrażeniu, że gdzieś już to słyszeliśmy. Czy te porady to nie jest po prostu coś, co nazywamy zdrowym rozsądkiem?
Piękna jak Koreanka, modna jak paryżanka
Azjaci próbują też swoich sił w poradnikach urodowych. Status bestsellera zdobył w Polsce poradnik "Sekrety urody Koreanek”, którego autorka, Charlotte Cho zdradza tajniki koreańskich zwyczajów pielęgnacyjnych, które mają gwarantować gładką i nieskazitelną cerę, z jaką kojarzymy tamtejsze kobiety. Bo przecież myśląc o Azjatce nie widzimy pryszczy i nadmiaru sebum, tylko aksamitną skórę.
A może właśnie w tym skojarzeniu tkwi cały sęk? Czy procesy pielęgnacyjne i kosmetyki opisane w książce rzeczywiście są tak rewelacyjne czy po prostu wydawca odwołał się do konceptu gładkolicej Azjatki, jaką nosimy w podświadomości? Może podobnie jest z francuskimi poradnikami mody? Paryżanki utożsamiamy ze świetną figurą i dobrym smakiem. Nic dziwnego, że chcemy być jak one i… kupujemy poradnik.
Księgarniane półki uginają się od pięknie opakowanych zagranicznych pomysłów na życie. Do wyboru, do koloru. Możemy studiować sisu – fiński hart ducha, lykke (znów duńska sztuka szczęścia, ale inna) lub holenderskie metody wychowawcze. Czy to efekt mody? Brytyjski socjolog Anthony Giddens uważa, że utożsamianie się z określonym stylem życia to dziś społeczny przymus. W książce "Nowoczesność i tożsamość" pisze: "W warunkach późnej nowoczesności każdy ma jakiś styl życia i w dodatku jest do tego w istotnym sensie zmuszony: nie ma wyboru - trzeba wybierać".
A może kupujemy te poradniki z powodu naszych narodowych kompleksów, które każą nam brać w ciemno wszystko, co z zagranicy? Pytam o to znajomą socjolog. Odpowiada mi tak: "Wciąż jeszcze nosimy w sobie przekonanie, że za granicą żyje się lepiej. Nieważne, że czasy PRL-u dawno się skończyły – takie wrażenie młodszym pokoleniom przekazują dziadkowie i rodzice, często nieświadomie. Nasiąkliśmy poczuciem, że skoro Francja czy kraje skandynawskie zawsze były od nas bogatsze i lepiej rozwinięte, to tamtejsi ludzie widać muszą być mądrzejsi, sprytniejsi, wiedzą coś, czego my nie wiemy. I chcemy się tego dowiedzieć.”
Być może poradniki pełne zagranicznych mądrości nie są rewolucyjne, ale nie są też szkodliwe. Ich lektura to przyjemny sposób na utrwalenie sobie uniwersalnych zasad, które czynią życie lepszym niezależnie od szerokości geograficznej. Znam jednak przyjemniejszy. Pojechać, poobserwować i dojść do własnych wniosków.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl