Ile można było zmieścić do malucha? Tak się jeździło na wakacje fiatem 126p
Dumnym posiadaczom malucha w Polsce Ludowej przeszkadzał głównie jego maleńki, zaledwie 125-litrowy bagażnik. Jakim więc cudem zmotoryzowanym udawało się upchnąć do "kaszlaka" całą rodzinę oraz bagaże w trakcie wakacyjnych wojaży? Mieliśmy swoje sposoby.
Nikłe szanse na wyprzedzenie innych samochodów, powszechne wycieki oleju, korodująca karoseria, ogromny hałas w środku. To tylko kilka "maluchowych" minusów. Mimo licznych wad, jeszcze na początku lat dwutysięcznych gdzie się człowiek nie obrócił, widział właśnie fiaty 126p – w Polsce sprzedano aż 2,4 miliona "kaszlaków".
Z pewnością działała tu zasada, że im trudniej coś dostać, tym bardziej chce się to mieć. Żeby kupić ten samochód za czasów PRL-u, trzeba było posiadać nie tylko pieniądze (25 średnich krajowych!), ale jeszcze talon, a potem mieć dużo szczęścia w losowaniu, bo tak wybierano kolejność przydziału.
Logistyka ponad wszystko?
Gdy już udało się kupić wyczekiwanego "maluszka", pozostawało pytanie: jak spakować do niego na wakacje pełnowymiarową polską rodzinę 2+2? Z dzisiejszej perspektywy brzmi to cokolwiek karkołomnie.
W książce Maluchem do raju. Czym i jak podróżowano w PRL-u autorstwa Kazimierza Kunickiego i Tomasza Ławeckiego można znaleźć dość szczegółową relację z takiego przedsięwzięcia w wykonaniu małżeństwa Pyrków:
Należało wykorzystać w samochodzie każdą wolną przestrzeń, każdy zakamarek. Na bagażnik dachowy wędrowały stolik i krzesełka campingowe, namiot, torba z pościelą, przekładane materacami, śpiworami i ręcznikami, w foliowym nieprzemakalnym opakowaniu. Wszystko możliwie płasko przytroczone, bo maluch za mały, żeby go wypiętrzać.
Jaja w smalcu i papierze
Żywność można było spakować do znajdującego się z przodu bagażnika, ale też wymagało to umysłu stratega. Jak czytamy dalej w Maluchem do raju szły tam po kolei:
Puszki szynki i gulaszu, w termosie masło, w słoikach zatopione w smalcu pieczony schab i cielęcinę, suchą wędlinę, w kuble jaja natarte smalcem i każde owinięte w papier, paczkowany ser biały i żółty, herbatę w torebkach i rozpuszczalną kawę inkę, słodycze (piernik plus coś, co się nazywało mazurki bakaliowe), zapas cukru i soli, pieczywo na drogę.
Jeśli ktoś uważa, że chowanie bagażu do środka samochodu jest niebezpieczne, bo przedmioty stanowią dodatkowe zagrożenie w razie wypadku, nie byłby zadowolony z takiej podróży. Małżeństwo Pyrków do wnętrza auta wpychało bowiem ubrania, koce, sztućce, zastawę i może już bardziej standardowo, aparat fotograficzny.
To właśnie ze względów bezpieczeństwa jak najlepiej mocowano butlę gazową i skrzynkę z narzędziami. Ta ostatnia była potrzebna, a jakże, żeby dokonywać samodzielnie napraw w awaryjnym modelu fiata. Jeśli turyści wybierali się za granicę (na przykład do Bułgarii), często pamiętali o tym, by zabrać z sobą towar na wymianę lub sprzedaż, dochodziły więc kolejne pakunki.
Przyczepa kempingowa do malucha
Choć dziś, patrząc na gabaryty malucha, trudno uwierzyć, że miał on dedykowaną do siebie przyczepę kempingową, tak właśnie było! Zakłady Sprzętu Precyzyjnego "Niewiadów" produkowały model N126, który początkowo był przeznaczony właśnie jako przedłużenie „kaszlaka”.
Problem w tym że… fiat 126p nie bardzo dawał sobie radę z dodatkowym ciężarem. Wojciech Przylipiak w swojej książce Czas wolny w PRL przytacza anegdotę zasłyszaną na polu biwakowym w czasach PRL-u. Jeden z wczasowiczów chciał zaimponować pozostałym i z impetem ruszył po grząskiej ziemi, do tego pod górę.
Maluch nie podołał zadaniu. I to dość spektakularnie. Razem ze zderzakiem został z niego wyciągnięty… silnik. Wszystko dlatego, że jak podaje autor książki, sama przyczepa z osprzętowaniem ważyła około 300 kg, a samochód miał zaledwie 23 konie mechaniczne. Jeśli ktoś dodatkowo zapakował do "Niewiadówki" bagaże, które nie zmieściły się w pojeździe, o nieszczęście było łatwo.
Dziś, zdaniem wielu dziennikarzy motoryzacyjnych, fiat 126p na ulicach to nie tylko egzotyczny widok, ale też realne zagrożenie. Nie ma co się dziwić tej opinii, skoro na ulicach pełno modeli z potężnym przyspieszeniem, którym maluch nie dorówna.
Jednak w wielu z nas wciąż widok "kaszlaka" wzbudzą nostalgię, podobnie jak widok starej przyczepy. Jeśli w niej nie wczasowaliśmy, to przynajmniej jedliśmy wydawaną z niej zapiekankę.
Zainteresował Cię ten artykuł? Na łamach portalu WielkaHistoria.pl przeczytasz również o przedwojennych polskich samochodach: Dlaczego żadna z konstrukcji naszych inżynierów nie odniosła sukcesu?
O sposobach i celach podróżowania Polaków przez 5 pierwszych powojennych dekad przeczytacie w książce Kazimierza Kunickiego i Tomasza Ławeckiego pt. "Maluchem do raju" (Bellona 2020).
O autorze: Zuzanna Pęksa – absolwentka filologii polskiej, specjalność filmoznawstwo. Miłośniczka biografii gwiazd, krwawych morderców oraz dyktatorów. Publicystka "Tele Tygodnia". Jej teksty można przeczytać również na łamach Interii, Onetu i Wirtualnej Polski.