Jedyne takie miejsce w Polsce. Mają skarb, którym się nie chwalą
Mało kto wie, że na Wyspie Sobieszewskiej jest takie miejsce, które upodobały sobie… foki. Można je spotkać tam, gdzie Wisła uchodzi do Bałtyku. Bywa, że na falochronie i wysepkach wyleguje się nawet kilkaset osobników. - To niesamowite, że można jeszcze zobaczyć coś takiego w przyrodzie, a nie tylko w programach National Geographic – zachwycają się turyści, których spotykam na miejscu.
Artykuł jest częścią cyklu #JedziemyWPolskę. Chcesz opowiedzieć o czymś, co dzieje się w Twojej miejscowości? Pisz na dziejesie@wp.pl.
Wszystkie teksty powstałe w ramach cyklu #JedziemyWPolskę znajdziesz tutaj.
W okolicach Wyspy Sobieszewskiej mieszkam blisko 20 lat, a jedną z najpiękniejszych rzeczy w tym miejscu zobaczyłam dopiero w tym roku. Jak to możliwe? O tym, że ujście Wisły do Bałtyku jest jedynym miejscem w Polsce, w którym żyją kolonie fok, nie wie nawet wielu mieszkańców samej wyspy.
Gdy dowiedziałam się, że z portu w Świbnie niemal każdego dnia wypływają "rejsy na foki", poczułam się urażona. Nie mogłam przeżyć, że organizatorzy nie dość głośno krzyczą o tym, że mamy na wyspie taki skarb. Ale może właśnie w tym tkwi cały sekret? Aby wciąż było to odrobinę nieodkryte.
Na falochronie i wysepkach wyleguje się nawet kilkaset fok
Rezerwat Mewia Łacha to jeden z najcenniejszych przyrodniczo obszarów nad Bałtykiem w Polsce. Jest również jedynym miejscem w naszym kraju, gdzie można podejrzeć foki, bytujące w swoim naturalnym środowisku. Byłam w szoku, gdy dowiedziałam się, że Zatokę Gdańską zamieszkują aż 2 tys. fok.
- Mamy tutaj głównie fokę szarą, czy inaczej szarytkę morską. W Bałtyku żyje ich obecnie ok. 40 tys. Z roku na rok przy ujściu Wisły jest ich coraz więcej, podobnie jak w całej reszcie morza – tłumaczy Paweł Jasionek, który organizuje rejsy, podczas których można obserwować foki.
Gdy wsiadamy do kutra rybackiego, nie mogę powstrzymać ekscytacji. Po głowie cały czas krąży mi jednak myśl: "a co jeśli akurat dziś ich tam nie będzie?". Przypominają mi się te wszystkie wyprawy na delfiny, które kończą się wielkim zawodem i zdjęciami, na których pozują jedynie drwiące z turystów fale.
Przewodnik jednak zapewnia mnie, że foki są tam zawsze. Przez cały rok. Odkąd pamięta, nie zdarzyło się tak, żeby ich tam nie zastali. Po prostu czasem jest ich więcej, a czasem mniej.
- Zdarzają się dni, kiedy podczas takiego rejsu na raz można zobaczyć nawet i 800 osobników. Jest to zatem naprawdę ogromna liczba, jak na taki mały akwen. Bywa, że wysepki i falochron są w całości przez nie zajęte – mówi mi.
Grupa rozweselonych piwkiem rybaków, którzy już od bladego świtu siedzą w porcie, zasypuje mnie znacznie większymi liczbami. – Pani – zaczyna jeden z nich. – Ja to czasem jak na ryby płynę, to i dwa tysiące ich naliczę – zarzeka się. Jak? – spytacie. Ano tak, że jak wielką czarną plamę z daleka widzi, to posegregowanymi "na oko" dziesiątkami zlicza je do owych dwóch tysięcy.
Ale to nie ma żadnego znaczenia, bo wrażenie robią nie liczby, a widoki. Dopłynięcie na miejsce zajmuje nam ok. 20 minut. Tam, na falochronie widać już wylegujące się pierwsze osobniki. - Nie do wiary – myślę. Takie obrazki, tuż za rogiem. Z wyrzutem zastanawiam się, dlaczego w szkole, która znajduje się na Wyspie Sobieszewskiej, ani razu nie zabrano nas tutaj na wycieczkę.
Podziwiając foki, cieszyłam się jak dziecko
Podczas rejsu zrozumiałam, że same foki nie są tutaj jedyną atrakcją. Jest ich co najmniej pięć. Po pierwsze: jedno z trzech ujść Wisły do Morza Bałtyckiego, widziane prosto z jego "środka". Po drugie: rezerwat przyrody Mewia Łacha, w którym podczas rejsu można zobaczyć m.in. kormorany, mewy, łabędzie, rybitwy czy czaple. Po trzecie: jedyne w Polsce siedlisko fok, które można podglądać w naturalnym środowisku.
Po czwarte: rejs sam w sobie. Kto z was miał ostatnio okazję przepłynąć się dawnym kutrem rybackim? Po piąte: odrobina adrenaliny. Wiatr we włosach i brak stabilnego gruntu pod stopami (szczególnie gdy są fale) może niektórym zjeżyć włos na głowie.
Największa ekscytacja czeka jednak na samym końcu. Gdy zbliżamy się do wysepki, na której wypoczywa kilkadziesiąt fok, na kutrze zaczynają się ciche westchnienia przeplecione głośniejszymi "ochami" i "achami". Sama cieszyłam się jak dziecko i otwierałam buzię ze zdumienia, za każdym razem gdy te odważniejsze foki raz po raz wystawiały głowy z wody tuż przy naszej łodzi. Sekundę później znikały i wynurzały się kilka metrów dalej.
Raz po raz słychać było migawki aparatów, próbujących uchwycić uciekające przed ich spojrzeniem zwierzęta. Nie wiadomo, kto miał z tego większą frajdę. One czy my. Organizatorzy podpływają najbliżej jak się da, choć ostatecznie od fok dzieli nas kilkadziesiąt metrów. To ich bezpieczna przestrzeń i nie wolno nam jej naruszać. Szanujemy ich prywatność.
Burzliwa historia fok w Bałtyku
Usatysfakcjonowani widokami wracamy do portu, a w drodze powrotnej organizator raczy nas ciekawostkami na temat fok, ich życia, uwarunkowań oraz historii.
Dowiadujemy się m.in. tego, że foka szara jest najliczniejszym gatunkiem Bałtyku, ale nie jedynym. Oprócz niej występuje także foka obrączkowana, której w naszym morzu jest ok. 10 tys. oraz foka pospolita, której (wbrew temu, co sugeruje nazwa) jest w Bałtyku najmniej, bo zaledwie ok. tysiąca. Te dwa ostatnie gatunki w Zatoce Gdańskiej pojawiają się jednak niezwykle rzadko i trzeba mieć spore szczęście, aby je w tych okolicach spotkać.
Dawniej, na początku XX wieku, fok w Bałtyku było ok. 300 tys. Uznawano je jednak wtedy za szkodniki i konkurencję dla rybaków. Dlatego państwa nadbałtyckie wypłacały wówczas nagrody za zabijanie tych zwierząt.
- Jak ktoś przyniósł dowód w postaci szczęki tej foki do urzędnika państwowego np. w Polsce, to dostawał równowartość ok. 5 zł – tłumaczy Jasionek. - Taką fokę można było dla siebie zatrzymać albo sprzedać. Był to zatem w tamtych czasach dobry biznes. Niestety liczba fok zmniejszyła się przez to do ok. 20 – 30 tys. – dodaje.
Większość fok żyjących w Bałtyku zabito. Najwięcej zginęło ich po I wojnie światowej, ponieważ łatwo dostępna stała się wówczas broń palna. Jak opowiada ekspert, kłusownictwo nie było jedynym problemem fok. W późniejszych latach życie w Bałtyku utrudniały im także chemikalia, które wydostawały się do morza.
Najwięcej do wód dostało się ich podczas II wojny światowej oraz podczas prac na Bałtyku. Jedna z substancji powodowała bezpłodność tych zwierząt, przez co ciężko im było swoją populację utrzymać, a tym bardziej zwiększyć. W latach 80. fok szarych w Bałtyku zostało zaledwie ok. 3 tys. Ta liczba wciąż malała i dopiero pod koniec XX w. takie organizacje, jak Stacja Morska w Helu czy Fokarium w Gdyni zaczęły pomagać im się rozmnażać.
Na początku fokarium wypuszczało na wolność foki, które przychodziły w nim na świat, ale z czasem zaczęły się już same rozmnażać. Od tamtej pory fok w Bałtyku z roku na rok jest coraz więcej. W Szwecji czy Finlandii wprowadzono już nawet kontrolę ich populacji. U nas są jeszcze pod ochroną. Pytam, dlaczego upodobały sobie akurat to miejsce.
- Dlatego, że mają tutaj bezpieczną przestrzeń. Przede wszystkim wysepki. Jest to miejsce, w którym mogą sobie wypocząć i wiedzą, że człowiek im tej przestrzeni nie naruszy. Mają tutaj też dodatkowe pożywienie w postaci ryb wiślanych – tłumaczy Paweł.
Gdy docieramy do portu, na rejs czeka już kolejna grupa turystów. Niechętnie schodzimy z kutra, z nadzieją, że niebawem znów na niego wrócimy. Ta przygoda kosztowała nas 55 zł od osoby. Za takie widoki, bez wątpienia mogłabym zapłacić znacznie więcej.
Monika Sikorska, dziennikarka Wirtualnej Polski