Jego zdjęcia budzą zachwyt. Polak ma jeden cel - być tam, gdzie nikt nie był
Na rozmowę umawialiśmy się kilka razy. Niełatwo było nam się zgrać. Brak możliwości połączenia, kłopoty z zasięgiem, różnica czasowa. Chociaż na co dzień mieszka w Szczecinie, to wiecznie gdzieś go nosi. Właśnie jest w Gwadelupie i prędko nie wróci. Z tego wyjazdu, 25-letni Filip Małynicz, już wytrawny podróżnik, z pewnością przywiezie kolejną porcję zachwycających zdjęć.
Twoja ostatnia wyprawa "Kapsztad-Seszele" zrobiła na mnie duże wrażenie, a już w szczególności zdjęcia. Jak tam trafiłeś?
Dzięki ludziom. Cała załoga to coś pomiędzy znajomymi, przyjaciółmi a rodziną. Misja polegała na tym, żeby przeprowadzić łódkę z Kapsztadu na Seszele. Przy okazji rejs został potraktowany jako treningowy, przed planowanym na grudzień opłynięciem Antarktydy.
Ile trwała ta przygoda?
Spędziłem na łódce trzy miesiące. W tym przypadku płynęliśmy jakieś trzy tygodnie jednym cięgiem. To się wszystko łączy z moim zawodem. Wszystko, co dotyczy jachtów się w to wpisuje, bo właśnie kończę studia na kierunku budowa jachtów.
No właśnie, a twoje główne, codzienne zajęcie to już fotografia czy wykonujesz jeszcze całkiem inną pracę?
Próbuję połączyć jedno z drugim. Da się to robić równolegle, w miarę. Chociaż to, że teraz jestem na Karaibach, nie jest powiązane ani z pracą fotografa, ani nie dotyczy jachtów. Po prostu nadarzyła się taka okazja.
Urlop?
Nie, pracuję, ale nie ma to związku z moimi głównymi zajęciami.
Domyślam się jednak, że jakieś zdjęcia powstaną. I może ponownie opublikuje je National Geographic. Które fotografie wybrali?
Pokazali parę moich zdjęć na swojej stronie internetowej. To było jakieś półtora roku temu. Był to zbiór fotek z Ameryki, Nepalu, Indonezji. Do Stanów wybrałem się pracować w ramach programu studenckiego. Do Nepalu pojechałem połazić po górach. Nigdy nie lubiłem gór i pomyślałem, że Himalaje albo polubię, albo znienawidzę i nigdy w życiu już się nie wybiorę w góry.
I?
Pokochałem.
Wróćmy na Seszele, z których zgodziłeś się pokazać nam zdjęcia. Jak tam jest? Mówi się, że to jedyne miejsce na świecie, gdzie niepotrzebny jest Photoshop, bo wszystko tam zachwyca.
Trochę tak, ale… Ta jednolitość piękności dookoła i to, że każda plaża wygląda bajecznie, to trochę kłopot. Po trzech dniach wydaje ci się, że to jest normalka. Plaża, kolejna plaża, i kolejna. Nie jest to zbytnio zróżnicowane miejsce w porównaniu z innymi, które odwiedzałem. Miałem trochę inne wyobrażenia i może nieco się pogubiłem.
W jakim sensie?
Spodziewałem się większej różnorodności. Tam jest taki klimat, że wszystko jest dla wszystkich obojętne, jakby na niczym im nie zależało. Wszystko żyje własnym życiem. Mają bardzo ciekawe podejście do życia. W efekcie zastanawiasz się, jak to się właściwie wszystko kręci? (śmiech).
U na wszystko jest "na wczoraj", u nich "na pojutrze"? Może przydałoby nam się trochę takiego luzu?
Odrobinę tak, moglibyśmy od nich wziąć, ale nie za dużo, bo jak widziałem, może być to zgubne.
* A kuchnia? Na jednym ze zdjęć widać okazałą rybę. Łowiliście, przyrządzaliście?*
Mieliśmy zapasy na jachcie, ale też łowiliśmy. O dziwo krótko to trwało, udało nam się wyjąć marlina z wody po 40 minutach. Bardziej doświadczeni wędkarze mówili, że to powinno trwać nawet kilka godzin.
Masz stałą ekipę na takie wypady?
Różnie. Czasami sam się gdzieś wybiorę, czasami wyjdzie coś na tyle egzotycznego, że trzeba skorzystać, jak np. rok temu wyjazd z ekipą badawczą z Polskiej Akademii Nauk na Arktykę.
Kiedy zaczęła się u ciebie pasja fotografowania?
Pierwszy aparat kupiłem w wieku 16 lat, przy okazji wyjazdu do Tajlandii. Potem zacząłem pstrykać na miejscu i zabierać ze sobą na różne wypady, ale nie wakacje all inclusive. Chciałem jechać w miejsca, o których nie mógł mi nikt opowiedzieć, bo nie znałem osobiście nikogo, kto mógłby tam być. Tak właśnie wyszły Himalaje.
Byłeś tam sam?
Tak. Ludzi poznałem na miejscu.
Ile trwa przygotowanie takiej wyprawy?
W moim przypadku dwa tygodnie. To było spontaniczne. Zobaczyłem loty w dobrej cenie i poleciałem na ślepo. Wiedziałem tylko, że pół roku wcześniej były te straszne trzęsienia ziemi, które zniszczyły pół kraju. Obrałem cel, Nepal, bo ledwo też skończyła się tam pora deszczowa. Byłem dwa tygodnie i głównie czas ten spędziłem w górach.
A jak ze spaniem?
Tam się śpi w takich malutkich wioskach po drodze, gdzie mieszka 10, 15, 30 osób. Można tam znaleźć jakieś łóżko i coś do jedzenia.
*Emocje, zachowania, relacje, codzienne życie na twoich zdjęciach mnie urzekły, ale widoki natury też zapierają dech. Co ty wolisz fotografować - ludzi czy krajobrazy? *
Właściwie jedno i drugie. Nie lubię portretów czy konkretnych sesji. Ludzie muszą być w akcji, coś się musi dziać: robią zakupy na rynku, płyną łódką, jedzą obiad. Nawet nie wiem, jak to dokładnie określić, chodzi po prostu o takie naturalne emocje.
A co utkwiło ci w pamięci najbardziej, co zostało nie tylko uwiecznione na zdjęciu, ale miałeś ten obraz długo przed oczami?
Całość żeglugi. Jak tylko mam możliwość, to żegluję. Czy to po ciepłych, egzotycznych wodach, czy po Bałtyku. Całe łódkowe życie robi na mnie największe wrażenie. Wszystko przy odpowiednich wiatrach wygląda zupełnie inaczej: nie możesz zagotować pełnego czajnika wody, bo się wyleje, albo idziesz pod prysznic i woda nie leci w tę stronę, w którą myślisz, że poleci. To takie opuszczanie strefy komfortu na własne życzenie. Te drobnostki składają się na ten cały niesamowity klimat. I to się najlepiej wspomina. Płynie się zamkniętym na małej przestrzeni i wszystko dookoła wygląda diametralnie inaczej.
Jak często "uciekasz" ze Szczecina? Przerwy między wyprawami trwają…
Nosi mnie właściwie od razu, jak tylko wyląduję (śmiech). Te przerwy to czasami rok, czasami niewiele ponad miesiąc. Tak było teraz po powrocie z Seszeli. I na Gwadelupie spędzę sporą część jesieni.
Więcej zdjęć Filipa można zobaczyć na filib.com.pl.