Jezioro Sewan. Smutne piękno "ormiańskiego morza"
Urzekająca jest nostalgia, która unosi się nad "morzem Armenii" niczym mgła. A może to uniwersalna cecha tego kraju i jego mieszkańców, którzy wszak potrafią cieszyć się życiem, ale najpiękniej wychodzi im tęsknota?
Sewan jest największym jeziorem w Republice Armenii, największym jeziorem Kaukazu i jednym z najwyżej położonych jezior świata - na wysokości prawie 2 tys. m n.p.m. Nazywane jest jednym z trzech mórz Armenii, w obecnych jej granicach - jedynym.
"Wody Sewanu są jak kawałek nieba, które zstąpiło na ziemię między góry" - zachwycał się nim rosyjski pisarz Maksym Gorki. Rzeczywiście - kolor wody, przejrzystość powietrza i surowość otaczającego je krajobrazu jest niezwykła.
O włos od katastrofy ekologicznej
Charakterystycznym punktem tych okolic jest legendarny monaster Sewanawank z IX w., na półwyspie Sewan. Z dwoma kościołami - p.w. Matki Bożej oraz Świętych Apostołów, ufundowanymi przez księżniczkę Mariam w 874 r. podczas walk o wyzwolenie spod panowania arabskiego. W kompleksie klasztornym znajdują się też ruiny kościoła Zmartwychwstania. Budowle położone są na wzgórzu, pod którym rozstawiły się stoiska z pamiątkami - co nie dziwi, zważywszy na dużą liczbę turystów. Rozciąga się też z niego widok na mieniące się różnymi odcieniami błękitu jezioro i otaczające je góry.
ZOBACZ TEŻ: Naukowcy eksplorują dziewicze jezioro
Jeśli przyjrzeć się dokładniej, to widać też jak zmieniała się linia brzegowa: zabudowania wsi są znacznie oddalone od tafli, wielki pas lądu został osuszony po tym, jak cofnęła się woda. Ponoć nawet półwysep, na którym leży klasztor, był kiedyś wyspą. Sewan bowiem cudem uniknął katastrofy ekologicznej, która stała się udziałem Morza Aralskiego. Był od niej o włos. Doprowadzić do niej mogła rabunkowa sowiecka gospodarka, która nieodpowiedzialnie wykorzystywała zasoby naturalne w przemyśle. Na zasilającej jezioro rzece Hrazdan zbudowano w latach 30-tych elektrownię, a wodami jeziora nawadniano uprawy na południu. Poziom wody w szybkim czasie spadł drastycznie, prawie o 20 metrów.
Nadmierną eksploatację zahamowano w latach 50-tych. Wybudowano też kanały, doprowadzając wodę z rezerwuarów i od tego czasu sytuacja się ustabilizowała. Ale jezioro nie stanowi już jednej dwudziestej powierzchni kraju, tylko około... 3 proc.
Sewan trzeba celebrować
Zagranicznych turystów Sewan przyciąga jak magnes. Do miasta można dotrzeć za bardzo niewielkie pieniądze marszrutką z Erywania. Nad brzegiem znajdziemy infrastrukturę turystyczną z knajpkami, plażami, boiskami, basenami i niestety wypożyczalniami skuterów wodnych, których dźwięku nie sposób zignorować.
Na blogu "Idę, albo nie idę!" znalazłam najświeższy wpis, z lutego tego roku, z instrukcjami typu "jak i za ile". Jego autor Wojtek pisze: "Do Sewan dotrzemy marszrutką z Dworca Północnego. 500 AMD (500 dramów ormiańskich to ok. 4 zł - przyp. red.) do miasta, 600 pod monastyry. Da się jednak dojechać marszrutką jednego z biur podróży (trasa Sewan-centrum Erywania). Latem w weekendy można jeszcze skorzystać z ciuchci. Zwiedzanie monastyrów jest darmowe. Plaże - płatne i nie - te drugie znajdziecie idąc dłużej wzdłuż półwyspu. Oczywiście wizytę nad jeziorem można ogarnąć przy pomocy biur podróży - ta wycieczka łączy monastyry wraz z odwiedzinami w zielonym Tsaghkadzor".
Podobnie jak turyści, również Ormianie uwielbiają spędzać czas nad jeziorem. Latem cała stolica ucieka tam od upału.
- Lubiłam, ale z daleka - zaskakuje mnie Anush Antonyan, Ormianka, która mieszka w Polsce od ponad 20 lat. Mama wywiozła ją jako 13-letnią dziewczynkę z kraju spustoszonego trzęsieniami ziemi i wojną. Anush w Białymstoku skończyła studia, wychowuje dzieci i pracuje, pomagając w integracji cudzoziemców. Słynie z tego, że wyśmienicie gotuje. I z oszałamiającej urody (Ormianki tak po prostu mają, z tym faktem nie da się dyskutować).
- Pływać się bałam - wspomina dzieciństwo. - Jak byłam młodsza, to już sam widok jeziora budził we mnie grozę, a kiedy podrosłam, najwyżej moczyłam w nim nogi. Może to ten ogrom wody... a może to, że to woda słodka - wiesz, tato zawsze mówił, że słona wypiera, a słodka ciągnie cię w dół. A może to, że woda była lodowata, nawet latem, kiedy smażyło słońce - Anush szuka w pamięci przyczyn swego lęku przed Sewanem. Ale zaraz się rozpromienia, bo dominują jednak radosne wspomnienia: - Pstrągi były za to smaczne, ekologiczne! (wody jeziora zamieszkuje endemiczny, zagrożony gatunek łososio-pstrąga salmo iszchan - przyp. red.).
Za każdym razem pobyt nad Czarnym Wanem (tak tłumaczy się nazwę jeziora) był odpowiednio celebrowany. Najlepiej - szaszłykami na szampurach. Doświadczyłam i ja tej niezwykłej uczty. Przygotowali ją nasi gospodarze Rob i Vosk, piekąc warzywa na żywym ogniu, a mięso na żarze. Rwaliśmy do tego wielkie płachty chleba lawasz i raczyliśmy się równie naturalnym trunkiem, na który mówili kiziłówka, więc wydedukowałam, że musi to być bimber z derenia.
Legenda o Tamar i jej kochanku
Anush i jej bliscy za każdym razem zatrzymywali się nad Sewanem jadąc do rodziców, którzy mieszkają we wsi pod granicą z Azerbejdżanem. Jedyna droga z Erywania, a także z Hrazdana, gdzie miesza część rodziny - wiedzie właśnie wokół jeziora i przez miasto Sewan. Sezon kończy się tu szybko i we wrześniu woda jest za zimna na kąpiele.
- Ale żeby choć popatrzeć w tę dal, to tak uspokaja - uśmiecha się Anush. - Kiedy byłam malutka, to na "naszym" brzegu były ze dwa sanatoria, ale upadły razem z sowieckim sojuzem - ciągnie. - Ludzie wynajmowali kwatery w mieście. Ale w ostatnich latach, to jest tam naprawdę pięknie - wybudowali park wodny, nowoczesne hotele. Dużo turystów przyjeżdża i zrobiło się drogo - puszcza oko.
Ja najlepiej wspominam dzikie plaże, przez które szły do wodopoju stada krów. Mieszkańców sielskiej, choć biedniutkiej wsi, jak emerytowana nauczycielka rosyjskiego. Mocną kawę i słodkie winogrona na jej werandzie. Igiełki lodu tnące skórę podczas wrześniowej kąpieli, kiedy chciało się dopłynąć aż do zachodzącego słońca.
- Ach, przypomniałam sobie, dlaczego tak się bałam! Tak, to mogło być przez tę legendę! - Anush nagle olśniło. - Tam jest półwysep Achtamar, pamiętasz? Jego nazwa wzięła się od imienia dziewczyny - Tamar i westchnienia bólu. (Ahtamar to także wyspa z chrześcijańską katedrą z X w. na ogromnym jeziorze Wan leżącym obecnie w granicach Turcji, które kiedyś należało do Wielkiej Armenii, a teraz potęguje ormiańską nostalgię - przyp. red.).
Na półwyspie mieszkała dziewczyna, a zakochany w niej chłopak każdego wieczora przepływał Sewan, żeby ją zobaczyć. Tamar każdego wieczora wychodziła na brzeg, trzymając w dłoniach świecę, by wskazać mu drogę. Aż którejś nocy nie czekała, chłopak nie wiedział, którędy płynąć i utonął. W szkole to była lektura obowiązkowa... Mam przed oczami obraz tego nieszczęśliwego pływaka - wzdryga się Anush.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl