Kambodża - zanim zniknie dżungla

W Ratanakiri ponad połowa mieszkańców należy do mniejszości etnicznych. Wielu z nich ciągle żyje w wioskach schowanych w dżungli. To przyciąga turystów - biura podróży wyrastają jak grzyby po deszczu. Ale równie cenna jest tu ziemia, a dżunglę zastępują wielkie plantacje. O niezwykłym zakątku Kambodży opowiada Katarzyna Boni.

Obraz
Źródło zdjęć: © <a href="http://www.shutterstock.com/gallery-507487p1.html?cr=00&pl=edit-00">Milosz_M</a> / <a href="http://www.shutterstock.com/editorial?cr=00&pl=edit-00">Shutterstock.com</a>

/ 6Wycieczka do Kambodży - co warto zobaczyć?

Obraz
© Milosz_M / Shutterstock.com

Budzi mnie głos z radia. Trzeszczący, zaszumiony. Mają tutaj słaby sygnał. Na zewnątrz szarówka. Dziesięć minut do piątej. Chcę się przewrócić na drugi bok, ale jak się obrócić w hamaku? W drzwiach widać zarysy ludzi, a za nimi złote pole pełne kłosów ryżu. Całe we mgle. Yorn rozpaliła ogień, zapach dymu łaskocze mnie w nos. Wat podśpiewuje melodię z radia. Nawet babcia Dot, która wygląda jakby miała sto jeden lat, już wstała. Wygrzebuję się z hamaka, uważając żeby nie podeptać psów śpiących na klepisku. Mgła powoli podnosi się, odsłaniając domek na palach, zwęglone pnie i ciemną ścianę dżungli - tam, gdzie kończy się pole ryżu. Idę nad rzekę, chowam się za zwalonym drzewem. Chłodna woda pomaga pozbyć się resztek snu.

Tekst: Katarzyna Boni, www.podroze.pl

Obraz

/ 6Wycieczka do Kambodży - co warto zobaczyć?

Obraz
© Anri Gor - Shutterstock

Kiedy się kąpałam, dzieciaki zdążyły upolować wiewiórki, strzelając do nich z procy. Oprócz wiewiórek na śniadanie będzie jaszczurka. Kuzyn Pat opala jej skórę nad ogniem, kroi mięso na kawałki, miesza z czosnkiem i trawą cytrynową. Ja - jako turystka - dostaję bardzo słony makaron z torebki. Wymieniam go na ryż z jaszczurką. Smakuje jak kurczak. Przed chatką zamieszanie. Mężczyźni szykują się do wyjścia. Dostali pracę przy wycince drzew. Przelewają do butelek napar z ziół - herbatę dżungli. Przewiązują się w pasie kramą: chustką w kratkę, która ma nieskończoną ilość zastosowań. Może być ręcznikiem, osłoną od słońca, paskiem, sznurkiem i spódnicą. W kawałek materiału zawijają sól zmieszaną z tytoniem. Kiedy do nogi przyczepi się pijawka - a w dżungli dziennie łapie się ich co najmniej kilkanaście - wystarczy potrzeć ją tą mieszanką. Od razu odpada. Jeszcze tylko zmięte paczki papierosów i maczety. Mężczyźni są gotowi do drogi.

/ 6Wycieczka do Kambodży - co warto zobaczyć?

Obraz
© Ratanakiri - Shutterstock

To drugi dzień mojego 3-dniowego treku przez dżunglę. Mniejszość etniczna Kavet żyje na północnym wschodzie Kambodży w prowincji Ratanakiri. Z Phnom Penh jedzie się tu minibusem, który bardziej przypomina bazar niż środek transportu. Kobiety wyciągają owoce, pokazują sobie zdjęcia ze ślubu dzieci, wymieniają się telefonami i uwagami na temat pogody i jakości dróg. A te cały czas pozostawiają dużo do życzenia. Pokonanie 500 kilometrów do sennej stolicy prowincji - *Banlung *- zajmuje 8 godzin, ale decyduje się na to coraz więcej turystów. *Ratanakiri *promowane jest jako miejsce, w którym można podejrzeć życie mniejszości etnicznych - niezmienne od setek lat. Niedostępność, dżungla i proste życie w zgodzie z naturą. Sann, mój przewodnik i tłumacz, zdecydował się na motor. Dżip nie miałby szans. Po deszczu czerwone drogi zamieniają się w błotniste kałuże, w których samochody grzęzną po ośki. Jechaliśmy w sumie 4 godziny (2 po błocku do rzeki, tratwą na drugą stronę i potem kolejne 2 już przez
dżunglę, szukając drogi pomiędzy wielkimi korzeniami). Przez ten czas 19-letni Sann zrobił mi wykład na temat buddyzmu, mniejszości etnicznych i ekonomii Kambodży. Wietnamskie i chińskie firmy dostają od rządu koncesję na ziemię w odległych prowincjach, gdzie jest ona żyzna, a pod spodem kryją się minerały. I gdzie nikt nie będzie protestować, kiedy wykarczuje się kolejny fragment dżungli. Sadzą kauczuk, soję, orzeszki nerkowca. Potem ślą je do Wietnamu (w *Kambodży *nie ma odpowiednich fabryk) i tam przerabia się je na gumę, sos sojowy i solone orzeszki w plastikowej torebce. Khmerzy kupują wietnamski sos sojowy i wietnamskie orzeszki nerkowca. Kiedy dojechaliśmy do domku, w którym zostawiliśmy motor, i po zwalonym pniu drzewa przedostaliśmy się na drugi brzeg strumienia, Sann dodał: - Nawet Angkor Wat jest zarządzany przez prywatną firmę.

/ 6Wycieczka do Kambodży - co warto zobaczyć?

Obraz
© Stephen Bures / Shutterstock.com

Opowieści o zabieraniu ziemi pod plantacje brzmią jak bajki z innego świata. Po drodze rozmawiałam jednak z Khmerami, którym ją odebrano. A kiedy stoi się w dżungli z kilkusetletnimi drzewami, trudno uwierzyć, że taka potęga mogłaby kiedyś zniknąć. Z konarów zwisają grube liany. W błocie widać ślady gaura (bawołu). Nad nami słychać szelest. Sann rzuca worek na ziemię i biegnie w miejsce, gdzie liście są trochę rzadsze. - To langur! Małpa o srebrzystym umaszczeniu, której ogon jest dłuższy od ciała. Potrafi skakać na kilkanaście metrów. - O, patrz! Cień przemyka nam nad głowami. Po trzech godzinach miarowego marszu wychodzimy z dżungli i ponownie widzę niewielkie poletko złotych kłosów ryżu z domkiem na palach stojącym pośrodku. To tu spędziłam pierwszą noc. Wat i Yorn, właściciele domu, należą do etnicznej grupy Kavet. Przenieśli się tu dwa lata temu, za rok znowu pójdą gdzieś indziej. Co kilka lat pozwalają ziemi odpocząć, zmieniając miejsce. Ważne, żeby było blisko rzeki. I nie za daleko od innych
Kavet. Akurat przyszli kuzyni Wata, by świętować zabicie niedźwiedzia. Co prawda zabito go dwa tygodnie temu, zostało już tylko kilka kości, ale każda okazja jest dobra do wypicia ryżowego wina. Po obiedzie i kilku szklankach słabego alkoholu poszliśmy do sąsiedniej rodziny, jakąś godzinę drogi od domu Wata i Yorn. Otoczyła nas gromadka dzieci, wpatrywały się we mnie i w mój aparat. Jeden z chłopców, z pomalowanymi na czerwono paznokciami, wyciągnął komórkę i zaczął robić mi zdjęcia ukradkiem. Kiedy podniosłam aparat, dzieci od razu ustawiły się w rządku. Klik. I już są przy mnie, żeby na wyświetlaczu oglądać swoje twarze. Za dziećmi ustawiła się kolejka. Matka z zębami czerwonymi od betelu. Kobieta z twarzą wysmarowaną białym proszkiem, który ma chronić przed słońcem. Staruszka z fajką w zębach. Młody ojciec z córką na rękach. Ten podchodził do wyświetlacza, krzywił się i ustawiał jeszcze raz. To nie pierwszy raz kiedy Kavet odwiedza turysta z aparatem cyfrowym. Sann zgrywa zdjęcia i je drukuje. Gotowe
portrety przynosi przy następnych odwiedzinach. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęło się zmierzchać. Żadne z nas nie wzięło latarki. Prawie biegliśmy przez szarzejącą dżunglę. Kiedy stanęliśmy nad rzeką przy farmie Yorn i Wat, nad nami niebo świeciło się milionem gwiazd. Była siódma. Yorn, Wat, ich dzieci, kuzyni i stuletnia babcia układali się do snu, z którego za dziesięć piąta rano wybudzi ich trzeszczące radio.

/ 6Wycieczka do Kambodży - co warto zobaczyć?

Obraz
© News of Asia / Shutterstock.com

Moimi przewodnikami na kolejne dwa dni zostają syn Wata, Heay, i jego przyjaciel Lo. Chłopcy mają może dwanaście lat. Sami nie są pewni. Ze zwiniętych kram robią wygodne szelki do worków, w których niesiemy hamaki i jedzenie. Doczepiają żeliwne garnki, biorą maczety. Ruszamy w drogę. Drzewa wokół nas stają się coraz wyższe i grubsze. Z konarów zwisają orchidee i liany. Heay uczepia się jednej. Zaczyna się huśtać. Z hukiem spada na ziemię, kiedy liana pęka pod jego ciężarem. Lo decyduje, że zrobimy przerwę. Rozpala ogień, gotuje ryż. Zapala papierosa, pociąga łyk ryżowego wina. Heay też nie rozstaje się z papierosem. Sann szykuje potrawkę z dzikich roślin, jako dodatek dostaliśmy od Yarn wędzone mięso dzika. Chłopcy wypatrują dla mnie wielkiego ibisa, który żyje praktycznie tylko w tej części Kambodży. Ma metr wysokości i prawie półtora metra rozpiętości skrzydeł. Kiedy ruszamy dalej, Sann robi mi wykład o tutejszych drzewach: kora tego pomaga na żołądek, to ma jadalne liście (i kwaskowaty smak), w tym
gromadzi się deszczówka, a żywica tego płonie, nawet jeśli pada. Wczesnym popołudniem docieramy nad brzeg rzeki. Na polanie stoi konstrukcja z drewnianych pali - nasze obozowisko. Wystarczy zarzucić nieprzemakalne płachty, żeby powstał dach i zawiesić hamaki jako łóżka. Całe popołudnie spędzamy nad wodą. To jedyny moment, kiedy Heay i Lo nie mają papierosów w ustach. Puszczają kaczki; biegają, rozchlapując wodę; nurkują i skaczą z gałęzi do naturalnego basenu w zakolu rzeki, robiąc przy tym jak najwięcej hałasu. Koło szóstej robi się ciemno. Pakujemy się do hamaków. Na dzisiejszy wieczór Sann wybiera opowieść o tym, jak jego rodzice przeżyli reżim Czerwonych Khmerów. Płynnie przechodzi do współczesnej polityki, okraszając ją wtrętami z khmerskiej mitologii. Usypiam do szumu rzeki, brzęczenia cykad i cichych słów nastolatka.

/ 6Wycieczka do Kambodży - co warto zobaczyć?

Obraz
© Licencja CC by Du Hangst, Wikimedia Commons

Rano budzi mnie śpiew gibonów. Odległe, wznoszące się coraz wyżej gwizdy i pohukiwania. Tym razem wstaję bez problemu i idę popływać w rzece. Pierwsze promienie słońca przebijają się przez drzewa. Absolutnie nie chce mi się wychodzić z wody. Zostałabym tu na kolejny dzień, w którym - oprócz miarowych kroków, kąpieli w strumieniach i cichych opowieści - nic się nie dzieje. Ale kiedy wracam, całe obozowisko jest już zwinięte. Heay i Lo przebierają nogami, paląc papierosy. Z domu Yorn i Wat ruszamy z Sannem tą samą drogą, którą przyjechaliśmy. Trzy godziny przez dżunglę na piechotę. Dwie godziny motorem, rzeka i znowu motor. Po trzech dniach w dżungli, *Banlung *- cztery skrzyżowania, jeden bazar i kilka hoteli - wydaje mi się wielką i hałaśliwą metropolią. Na pożegnanie Sann opowiada mi o swoich planach: - Chciałbym studiować turystykę. Lubię pokazywać ludziom ibisy, gibony, kulturę Kavet. Lubię opowiadać o ich zwyczajach, wyszukiwać liany pełne wody, przy ognisku słuchać opowieści z innych krajów. Ale
to mało przyszłościowe. Za dwadzieścia lat nic tutaj nie będzie. Tylko plantacje. Dlatego pójdę na informatykę.

Tekst: Katarzyna Boni, www.podroze.pl

Obraz

Wybrane dla Ciebie

Leśnicy apelują. "Z małych pluszaków wyrastają groźne bestie"
Leśnicy apelują. "Z małych pluszaków wyrastają groźne bestie"
Ogromny problem na Kanarach. Tłuką się bez opamiętania
Ogromny problem na Kanarach. Tłuką się bez opamiętania
Gran Canaria. Tragedia na parkingu przy lotnisku
Gran Canaria. Tragedia na parkingu przy lotnisku
Ruszyła sprzedaż biletów RegioJet. Za 49 zł do Krakowa
Ruszyła sprzedaż biletów RegioJet. Za 49 zł do Krakowa
Idealny kierunek na wrzesień. "Zachwyca na każdym kroku"
Idealny kierunek na wrzesień. "Zachwyca na każdym kroku"
Na pokład weszli mundurowi. Turyści skończyli z mandatami
Na pokład weszli mundurowi. Turyści skończyli z mandatami
Niemcy stracili skarb. "Przygnębiające i szokujące"
Niemcy stracili skarb. "Przygnębiające i szokujące"
Kolejny rekord w Tatrach. "Frekwencja sięgnęła apogeum"
Kolejny rekord w Tatrach. "Frekwencja sięgnęła apogeum"
Turyści przesadzają na Śnieżce. "Ludzka głupota nie ma granic"
Turyści przesadzają na Śnieżce. "Ludzka głupota nie ma granic"
Radosne wieści z Warszawy. "Spójrzcie, jakie przeurocze maleństwa przyszły na świat"
Radosne wieści z Warszawy. "Spójrzcie, jakie przeurocze maleństwa przyszły na świat"
Jesienny długi weekend. Tam wypoczniesz najtaniej. Wystarczy 1200 zł
Jesienny długi weekend. Tam wypoczniesz najtaniej. Wystarczy 1200 zł
Australijskie turystki przez pomyłkę trafiły do włoskiego klasztoru
Australijskie turystki przez pomyłkę trafiły do włoskiego klasztoru