"Ludzie szaleli, marli jak muchy". Tak wyglądała droga Polaków do piekła na Ziemi
Carskie władze przechwalały się, że oto znalazły humanitarną, postępową metodę zsyłki. Dziennikarze aż piali z zachwytu. A jak wyglądała rzeczywistość?
Transporty skazańców stanowiły w despotycznym imperium rosyjskim stały widok. Setki tysięcy nieszczęśników otrzymywały wyroki katorgi na Sybirze lub nakazy osiedlenia wśród bezkresnej tajgi.
Tak było przez całe dekady i wieki. A jednak transport więźniów organizowany na przełomie wiosny i lata 1879 roku wywołał powszechne zainteresowanie… i spotkał się z wyrazami niekłamanego podziwu!
Dwuletnia podróż… pieszo na skraj świata
Rosyjska prasa rozpisywała się, że oto nadchodzi nowa, humanitarna epoka. Siedmiuset skazańców, sprowadzonych z więzień rozrzuconych po kraju, miało wyruszyć na Sachalin – wyspę na Oceanie Spokojnym stanowiącą jeden z najdalej wysuniętych bastionów mocarstwa carów.
Zobacz też: Wielkie grzybobranie. Putin świętuje urodziny
Sachalin już dekadę wcześniej, w roku 1869, został uznany za kolonię karną. Stał się tym samym – jak tłumaczą chociażby kustosze działającego na wyspie muzeum – "miejscem zsyłki i poddaństwa, jednym z najokropniejszych w całej Rosji".
Przerażenie budziła nie tylko wizja niewolniczej pracy na skraju świata, ale też: perspektywa morderczej podróży na Sachalin. Pierwsi więźniowie musieli docierać tam na własnych nogach. Kolej transsyberyjska zacznie powstawać dopiero u samego schyłku XIX stulecia. Wcześniej wędrówka na mroźne pustkowie zajmowała nawet dwa lata i nie każdemu było dane dotrwać jej końca.
Potiomkinowskie parowce
Na bezpośrednie polecenie cara Aleksandra III rosyjski rząd sformował tak zwaną Flotę Ochotniczą. Była to prowizoryczna armada, złożona z siedmiu wielkich parowców angielskiej konstrukcji. Jej oficjalna misja: transportować osadników, żołnierzy i kupców na dalekowschodnią krawędź imperium. Przede wszystkim jednak – wywozić tam skazańców.
"Petersburski Głos" zachwycał się, że odtąd transport będzie zajmować nie lata, ale zaledwie 50 lub 60 dni. Krótkie kilka tygodni w przyzwoitych, albo wręcz komfortowych warunkach. Skazańcy mieli mieć do dyspozycji kaplicę, księży, pokładową klinikę obsługiwaną przez lekarza, przestronną stołówkę i pokład, pozwalający na regularne przechadzki, dla rozprostowania nóg i utrzymania zdrowia.
Reporterowi wysłanemu ze stolicy imperium nie tylko pokazano sam statek, ale też pozwolono obserwować, jak doskonale ułożeni i weseli więźniowie pałaszują obfity posiłek zapijany wódką. Przed tym jak podniesiono kotwicę, na pokład zawitał także miejscowy arcybiskup, by modlić się w intencji poprawy więźniów "poprzez pobożną pracę i posłuszeństwo władzom".
Słowem: jedna wielka sielanka. Trwająca przynajmniej tak długo, jak obserwowali ją dziennikarze. I jak długo interesował się nią kraj. A więcej: tylko do chwili opuszczenia portu.
Miesiące w klatce pod pokładem
Ekstatyczne opisy nie były niczym więcej, jak tylko propagandową mistyfikacją. Na dziesiątki tysięcy skazańców, transportowanych stale na Sachalin aż do roku 1906, czekał prawdziwy horror. Pobyt na statkach Floty Ochotniczej miał im zostać w pamięć do końca życia, jako jedno z najgorszych doświadczeń.
Podróż na Daleki Wschód – przez Morze Czarne i Śródziemne, Kanał Sueski, a następnie wokół Półwyspu Indyjskiego, wybrzeży Korei i Chin – tylko na papierze zajmował niespełna dwa miesiące. W praktyce mogła trwać i ponad pół roku. Opisywane "luksusy" też nijak się miały do rzeczywistości.
"Warunki były pożałowania godne" – podkreślają autorzy pracy Historical Geographies of Prisons. – "Zesłańców przez całe miesiące trzymano w klatkach pod pokładem". Dotyczyło to także Polaków, w wielkiej liczbie skazywanych na katorgę na Sachalinie. Nic więc właściwie dziwnego, że właśnie spod ręki Polaka – Wacława Sieroszewskiego – wyszedł chyba najbardziej uderzający opis podróży na piekielną wyspę.
Zaduch, gorąco, głód i sadyzm
Ten pisarz i zesłaniec, mający za sobą upiorny pobyt na Sybirze, w 1937 roku opublikował artykuł wspomnieniowy poświęcony Bronisławowi Piłsudskiego. A więc prawdopodobnie najsławniejszemu Polakowi, jaki trafił na Sachalin.
Zanim Bronisław został wielkim etnografem i zanim uratował od zapomnienia bodaj najbardziej tajemniczą kulturę Dalekiego Wschodu, musiał przetrwać prawdziwie nieludzki transport.
"W 1887 roku wywieziono go z Odessy na statku przez Suez na Sachalin wraz z 600 najcięższym i przestępcami kryminalnymi w okropnych higienicznych warunkach" – tłumaczył Sieroszewski. I nie przebierał w słowach.
Cały czas trzymano ich pod pokładem, gdzie zaduch, gorąco i licha strawa potęgowały morską chorobę do rozmiarów potwornych. Ludzie szaleli, marli jak muchy i odbierali sobie życie.
Okrutni nadzorcy i oficerowie marynarki, aby utrzymać ten tłum w rygorze, używali najostrzejszych i najbezwzględniejszych środków — chłosty, tortur, kary śmierci. No i okradali więźniów najbezwstydniej, obyczajem rosyjskim, i panoszyli się nad bezbronnymi nieszczęśnikami, jak to robią zawsze nędznicy.
Tyle był w rzeczywistości wart humanitaryzm opiewany parę lat wcześniej przez petersburską prasę.
Ostatnia warstwa godności
W oparciu o źródła z epoki, literaturę naukową i autentyczne wspomnienia, drogę zesłańców na Sachalin odtworzył także Paweł Goźliński – autor nowej powieści "Akan". Jej narratorem jest nie kto inny, a Wacław Sieroszewski. Główny bohater to Bronisław Piłsudski, a część akcji rozgrywa się na parowcu "Niżny Nowogród". Tym samym, który w 1879 roku zapoczątkował działalność Floty Ochotniczej. I którym tak się zachwycała rosyjska prasa.
Co przeżywali na nim Polacy w wyobrażeniu Goźlińskiego? Poniżej krótki fragment poruszającej książki.
"Jedynym lądem, jaki mógł dostrzec, był archipelag łat na krowie, która płynie wraz z nimi, oddzielona kratą od przedziału więźniów.
Przez kilka pierwszych dni słyszał tylko jej ryk i brzęczenie kajdan, kiedy rano marynarze znosili więźniom gar herbaty. Albo obiad – gęstą zupę z kaszy, w której pływały skwarki tłustego mięsa. Na kolację już tylko kasza z masłem. I chleb. Rzucali się na niego wszyscy: bezterminowi, długoterminowi i czołdany z wyrokami po pięć, sześć lat, więc z nadzieją, że wrócą. (…)
Pełznie w stronę luku i krat w suficie, ale zamiast powietrza wlewa się przez nie duszący żar. Zaraz zacznie się dusić, wtedy utonie w tej masie, zmieni się w połać mięsa bez imienia, nazwiska i emocji innych niż skurcz paniki. Próbuje się wydostać z tłumu, przylgnąć do ściany. Jednak ściany parzą mocniej niż powietrze. W łaziennym zaduchu parzy nawet płótno i klei się do ciał, a potem odrywa wraz ze skórą.
Chciałby zrzucić ubranie, zostać w samych obesranych gaciach i ciężkich butach, bo są zbyt cenne, żeby je zostawić na pastwę złodziei. Ale nie rozbierze się, on, paru byłych studentów i zdegradowanych oficerów traktują więzienne łachy jak zastępczy mundur, ostatnią warstwę godności".
Kamil Janicki – historyk i pisarz. Autor książek takich jak "Damy polskiego imperium", "Epoka hipokryzji", "Epoka milczenia" czy "Damy złotego wieku". A od niedawna także redaktor naczelny WielkiejHISTORII.