Mateusz Waligóra na Szlaku Wisły. "Jestem tchórzem, a moje stopy nie nadają się do wędrówek"
Ekstremalne wyprawy to jego chleb powszedni. Jako pierwszy człowiek na świecie przeszedł samotnie mongolską część pustyni Gobi. Na koncie ma też pieszy trawers przez największą solną pustynię świata w Boliwii, a na rowerze pokonał m.in. Andy. Tegoroczne plany wyprawy do Australii pokrzyżowała mu pandemia, ale nie zatrzymała go w domu. Mateusz Waligóra idzie właśnie nieistniejącym Szlakiem Wisły.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
O Wiśle, podróżowaniu i o tym, dlaczego tak naprawdę nie nadaje się na podróżnika, Mateusz Waligóra odpowiedział nam podczas pierwszego dłuższego odpoczynku na trasie w Krakowie.
Magda Bukowska: Mam trochę wyrzutów sumienia, że przeszkadzam ci w czasie zasłużonego odpoczynku, ale podczas wędrówki rozmawiać byłoby pewnie trudniej?
Mateusz Waligóra: (Śmiech). Zdecydowanie. Spokojnie, możemy rozmawiać. Przecież mi też zależy, by o tym moim spacerze, a przez to o Wiśle, jej problemach i ogromnym potencjale, dowiedziało się jak najwięcej osób. To jeden z głównych celów tej wyprawy.
A inne?
No cóż. Chciałem się przejść. Z powodu pandemii musiałem zrezygnować z wyprawy do Australii i jak wszyscy inni, zostałem zamknięty w czterech ścianach. Spędzałem całe dnie z moimi synami, ale nawet najwspanialsi ludzie, gdy się przebywa z nimi tak długo, czasem dają w kość (śmiech).
Tym bardziej komuś, kto lubi samotność. A ja ją nie tylko lubię, ja jej potrzebuję. Wieczorami moja żona przejmowała wszystkie domowe obowiązki, a ja ratowałem się spacerami nad Ślęzą, niewielką rzeką, przepływającą nieopodal mojego domu we Wrocławiu. Dreptałem wzdłuż brzegu w jedną i w drugą stronę, aż wydreptałem jakieś 1000 km. I zorientowałem się, że te spacery nigdy mi się nie nudzą. Że choć spaceruję po małym odcinku, ciągle pokonując tę samą trasę, to rzeka cały czas się zmienia. Zmienia się poziom wody, pojawiają się nowe rośliny, zwierzęta.
Zacząłem dostrzegać rzeczy, których wcześniej nie widziałem, a przede wszystkim czuć zapachy, bo na piechotę świat pachnie najbardziej intensywnie. I właśnie wtedy zrodził się pomysł, by wybrać się na jakiś długodystansowy marsz po Polsce, wzdłuż rzeki. Wisła była naturalnym wyborem. Okazało się, że nie ma wytyczonego nad nią pieszego szlaku, doszedłem więc do wniosku, że moja wyprawa może być takim rekonesansem, początkiem na drodze, by w końcu powstał.
Podczas pierwszego dłuższego przystanku po prostu odpoczywasz czy może już robisz pierwsze podsumowania?
Podsumowań absolutnie unikam. Zwłaszcza na tak wczesnym etapie. A odpoczywam od wszystkiego co mi przeszkadza. Od fizycznego zmęczenia i wszędobylskich komarów. Doprowadzam do ładu ekwipunek, ale przede wszystkim swoje stopy, pokryte przez pęcherze. Na początku każdej wyprawy bardzo mi dokuczają, bo szczerze mówiąc moje ciało, a zwłaszcza stopy kompletnie nie nadają się na długie wędrówki.
Do tej pory wybierałeś na cele swoich podróży egzotyczne, dalekie, niedostępne miejsca. Na swoim profilu na Facebooku napisałeś, że Polskę znasz słabo. Dlaczego tak wiele osób jeździ daleko, pozostawiając gdzieś na uboczu to, co blisko?
Nie wiem, dlaczego robią to inni. Ja do tej pory wybierałem przede wszystkim pustynie i miejsca niedostępne. Dlaczego? Tyle jest na to pytanie odpowiedzi. Każda dobra i każda niewystarczająca. Samotność. Cisza. To, że mogę polegać tylko na sobie. Poczucie, że tak daleko od wszystkiego można naprawdę pobyć przez chwilę sobą. Tylko sobą i aż sobą.
Wszyscy pełnimy w życiu mnóstwo ról: społecznych, zawodowych, syna, ojca, męża, sąsiada… Na pustyni, bez kontaktu z drugim człowiekiem, możemy na moment się od tego oderwać i dowiedzieć się wiele o sobie.
Czego ty się dowiedziałeś?
Że jestem tchórzem.
Dość zaskakująca, a nawet przewrotna deklaracja, biorąc pod uwagę twój styl życia.
(Śmiech) Rozumiem, co masz na myśli. Brzmi jakbym trochę kokietował, prawda? Ale to szczera prawda. Jestem tchórzem. Boję się, kiedy mocniej wieje, kiedy słyszę dziwne lub nieznane dźwięki. Ten strach mi towarzyszy, a ja go oswajam i przełamuję, stając się znowu wielkim, dzielnym podróżnikiem (śmiech).
Ciało, które nie nadaje się do długich wędrówek, i strach to niezwykli kompani podczas pokonywania największej pustyni Azji.
A wiesz, że tak. Strach pomagał mi radzić sobie z bólem i fizycznymi trudnościami, bo zwyczajnie za bardzo się bałem, żeby się zatrzymać i zostać na miejscu.
W twojej obecnej podróży masz więcej towarzyszy. Zespół ludzi, który dba o to, by o wyprawie było głośno, by spełniała też cele edukacyjne. Ale jest też wózek. Wózek, który ciągniesz za sobą i który niedawno dostał imię.
Na pewno widziałaś film "Forrest Gump". Jeden z moich ulubionych. Forrest zawsze kochał i adorował swoją Jenny, nawet gdy była daleko. W pewnym momencie mówi takie zdanie, że ukochana towarzyszyła mu w każdym momencie życia, wszystko jedno gdzie był, co robił. Doskonale go rozumiem. Wszystko jedno gdzie jestem, czy idę samotnie przez pustynię Gobi, czy wędruję przyszłym Szlakiem Wisły, zawsze czuję obecność mojej żony Agnieszki, jej wsparcie i miłość. Wózek nie mógł więc dostać innego imienia, niż Aga.
Czym ta podróż różni się od twoich wcześniejszych wypraw?
Powiedziałbym, że jest ich zupełnym przeciwieństwem. Zawsze wybierałem się w miejsca, gdzie nie ma wody, nie ma ludzi i jest sporo węży. Tym razem są ludzie, wody jest aż nadto, bo poza rzeką towarzyszą mi też deszcze. Ale, co mocno mnie zdumiało, węże, których się nie spodziewałem, nadal są. Widziałem już przynajmniej 6 zaskrońców, niestety w większości martwych.
A inne zwierzęta?
Jest oczywiście mnóstwo ptaków, są sarny, zające, wspomniane węże. Ale to nie one będą mi się z tą wyprawą kojarzyć, tylko ślimaki. Są wszędzie, w znakomitej większości te bez skorupy. Wytrzepuję je z namiotu, staram się omijać na drodze.
Wyruszyłeś w tę podróż w ostatnich dniach lata, skończysz jesienią. Nie obawiasz się, że zanim dotrzesz do mety, zrobi się po prostu zbyt zimno, by spać w namiocie?
Jestem dobrze ubrany, mam też sporą warstwę własnej izolacji (śmiech), choć oczywiście, pod koniec wyprawy pewnie będzie mniejsza o kilkanaście kilogramów. Na razie jest dobrze, choć nie ukrywam, że nie jestem amatorem wędrówek w deszczu. Zwyczajnie nie lubię, kiedy kapie mi na głowę. Ale są na to sposoby.
Jedną noc spędziłem pod mostem. Deszcz lał, wszystko mokre, a ja wyszedłem z namiotu suchy i wypoczęty. Jeśli będzie więcej takich okazji, z pewnością będę się rozbijał pod mostami. Poza tym o wyprawie jest coraz głośniej. Dostaję mnóstwo głosów wsparcia, zarówno za pośrednictwem internetu, jak i w realnym świecie, spotykając ludzi na szlaku. Niektórzy proponują mi nocleg w różnych częściach Polski. Wyrosłem już z takiego stylu podróżowania, że co by się nie działo, nie przyjmę wsparcia, więc jeśli aura będzie faktycznie niesprzyjająca i dostanę taką propozycję, to po prostu ją przyjmę.
Wiem, że na podsumowania przyjdzie czas, kiedy dotrzesz do Bałtyku, ale podejrzewam, że już dziś wiesz, że jakieś miejsca czy spotkania wywarły na tobie szczególne wrażenie. Takie, którego kolejne 1000 km na pewno nie zatrze.
Na pewno długo będę pamiętał pierwsze spotkanie z Wisłą, a właściwie jej źródłem, czyli Białą Wisełką. Strumyk o szerokości kilku centymetrów, w rezerwacie przyrody, a w nim zakrętka do słoika. To był smutny początek, który jednak nie przygotował mnie do końca na góry śmieci, które mijam podczas tej wyprawy.
Od tego pierwszego kroku, bardzo czekałem aż dotrę do miejsca, o którego urodzie wiele słyszałem. Mówię o Opactwie Benedyktynów w Tyńcu. Miałem ogromne oczekiwania, sam się bałem, że pompuję w głowie balonik, ale nie doznałem zawodu. Miejsce naprawdę zachwycające i bardzo się cieszę, że mogłem podziwiać je zarówno o zachodzie, jak i o wschodzie słońca.
Nie mogę też nie wspomnieć o pięknym Beskidzie Śląskim, gdzie zaczynałem moją wyprawę. Po sąsiedzku leży Beskid Żywiecki, skąd pochodzą obaj moi dziadkowie i gdzie spędzałem mnóstwo czasu jako dzieciak. Może dlatego te rejony wydały mi się szczególnie piękne i mocno utkwiły mi w pamięci. Dla mnie to taki symboliczny powrót do źródeł - nie tylko Wisły, ale także moich.
A były podczas wyprawy jakieś trudne momenty?
Najtrudniejszym etapem mojej dotychczasowej podróży okazała się wizyta w Auschwitz. Oczywiście znałem je z historii, z filmów, z lektur, ale nigdy wcześniej tu nie byłem. Wrażenie jest bardzo silne i trwałe.
Obrazy, które tam zobaczyłem, cały czas mi towarzyszą. Przez pierwsze dwa dni ani na chwilę nie chciały mi wyjść z głowy. To taki rodzaj emocji, o których trudno jest opowiadać, więc może powiem tylko tyle: nie jestem osobą ultra tolerancyjną, ale myślę, że każdy kto ma problem z osobami o innym kolorze skóry, wyznającymi inną religię czy mającymi inną orientację, powinny tu przyjechać, by zobaczyć, do czego taki brak akceptacji może prowadzić.
Remont w prezencie - odc. 3
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.