Najwyższy wodospad świata. Wielu wciąż nie ma pojęcia o jego istnieniu
O wodospadzie Niagara słyszał prawie każdy. A o Salto Angel? Ten zjawiskowy cud natury znajduje się w sercu Wenezueli i jest naprawdę spektakularny. Szkoda, że wciąż tak mało osób wie o jego istnieniu.
Choć przeszło 800-metrowy strumień wody wypływający z majestatycznej Auyan Tepui to widok, który zapiera dech w piersiach, stosunkowo niewielu zadaje sobie trud, by się o tym przekonać. A warto! Nie tylko dla wodospadu.
Salto Angel od początku było jednym z celów naszej wyprawy do Wenezueli. Wyprawy niełatwej, bo z sześciolatką u boku. A dotarcie do Canaima National Park, największego skupiska tepui (góry stołowe, w lokalnym dialekcie tepui to "domy bogów") i miejsca, z którego wypływa gigantyczny wodospad, nie jest wcale łatwe, ale jakże emocjonujące. Zwłaszcza, gdy uda nam się już wydostać z Caracas, stolicy Wenezueli, i po blisko dobie wysiąść z autobusu w miejscu, gdzie przygoda właściwie się zaczyna - założonym w XVI wieku nad rzeką Orinoko mieście Ciudad Bolivar.
Do Canaimy właściwie nie można dostać się inaczej niż drogą powietrzną. Wybór środków transportu niewielki. Lotnisko w parku narodowym to ubity kawałek ziemi, dlatego mogą na nim lądować tylko małe maszyny. Zazwyczaj są to sześcioosobowe awionetki, które startują z Ciudad Bolivar. Miejsca na bagaż jest w nich tyle, co w bagażniku Fiata 126 p, dlatego wszystko, bez czego mogliśmy się obyć, zostało w hostelu. Na podbój krainy tepui ruszamy więc tylko z małymi plecakami, gotówką i zapasem baterii. To ważne, bo na miejscu cywilizacja dopiero raczkuje - nie wyjmiemy więc pieniędzy z bankomatu, nie zadzwonimy do krewnych, a gdy opuścimy bazę w Canaimie, gdzie agregaty zapewniają prąd, zostaniemy sam na sam z naturą.
Już sam godzinny lot niemłodą awionetką dostarcza nie lada atrakcji. Maszyna hałasuje i trzęsie, ale leci stosunkowo nisko, mamy więc okazję do podziwiania widoków. A te, im bliżej celu, tym wspanialsze. Wodospady, kaskady wodne, rzeki i wyrastające zupełnie niespodziewanie z wielkiej równicy skalne tepui, w połączeniu z zupełnym brakiem miast, dróg i innych wytworów cywilizacji, są zapowiedzią niesamowitej przygody.
Po wylądowaniu na skraju niczego i odprawie w krytym strzechą straganie, bezpośrednio na płycie lotniska, wsiadamy do pancernego busa, który wiedzie nas do miejscowości Canaima. Są tu domy mieszkalne, kościół, szkoła, bar i oczywiście mniej i bardziej luksusowe miejsca noclegowe dla turystów. Choć jesteśmy już niemal u celu, wodospad zobaczymy dopiero jutro, bo droga zajmie kilka godzin. Następnego ranka wraz z grupą ok. 20 osób wsiądziemy do długiej, wąskiej łodzi i popłyniemy w głąb tej niezwykłej krainy. Dróg właściwie tu nie ma. Szlaki wytyczają rwące, kamieniste rzeki, po których miejscowi przewodnicy poruszają się jednak wyjątkowo zwinnie.
Ruszamy rano. Najpierw pancernym autobusem do skromnej przystani, a właściwie brzegu rzeki, przy której stoją łodzie. Dostajemy kapoki, przewodnicy pakują jedzenie i sprzęt potrzebny na dwudniową wyprawę. Siadamy na drewnianych ławeczkach i odbijamy od brzegu. Mijamy nieliczne, maleńkie wioski pośrodku pustych równin, podziwiamy przyrodę, wysiadamy i przechodzimy kawałki trasy lądem, bo jest za płytko, by obciążona łódź zdołała przepłynąć. Robimy krótki postój na piaszczystym brzegu rzeki - na lunch i potrzeby fizjologiczne. Zjadając przygotowane przez przewodników kanapki, podziwiamy wyrastające wprost z równiny majestatyczne tepui.
Tajemnicze, stołowe góry to wizytówka tego regionu. Ich strome ściany porośnięte są jedynie u podnóża. W chmurach kryją się gołe skały. Tepui nie mają szczytów. Wieńczą je płaskie, zielone od roślin dachy. Są celem wypraw śmiałków i źródłem tutejszych legend. Jest tepui Słońca czy tepui Księżyca - wszystkie wspaniałe i sięgające nieba. Najwyższa góra w regionie ma przeszło 2,8 km wysokości n.p.m.
Auyan Tepui, czyli Diabelska Góra, z której wypływa Salto Angel, niewiele jej ustępuje - ma blisko 2,5 km wysokości. Po około 5 godz. wodnej podróży zza zielonych drzew i wyrastających niemal z dna rzeki skał wyłania się cel naszej wyprawy - najwyższy wodospad świata. Turyści nazywają go zwykle po hiszpańsku Salto Angel lub z angielskiego Angel Fall - od nazwiska amerykańskiego pilota, Jimmie'ego Angela, który poszukując złóż złota rozbił się na tepui i przypadkowo odkrył wodospad. Dla miejscowych Indian, potomków dawnych Karaibów, to po prostu "Kerepakupai-meru", czyli "Miejsce Najgłębszego Skoku".
Choć już go widzimy, do celu czeka nas jeszcze godzinny spacer przez dżunglę. Pod górę. Wbrew obawom, nasza sześciolatka maszeruje przodem, zachwycając się niezwykłymi drzewami, lianami, kwiatami i tajemniczymi dźwiękami. Pierwsza dociera do punktu widokowego usytuowanego u podnóża wodospadu. Punt widokowy to tak naprawdę maleńki skrawek polanki i kilka sporych głazów, na które można się wdrapać, by znaleźć się z Salto Angel niemal na wyciągnięcie ręki.
Miejsce jest do tego stopnia niezwykłe, że całą grupą zostajemy pod wodospadem zbyt długo i większość drogi powrotnej przez dżunglę odbywamy w całkowitych ciemnościach. Dopiero w nocy słyszymy, że las jest pełen zwierząt, które nagle wydają się być nieprzyjemnie blisko. Gdy bezpiecznie docieramy do rzeki, podpływa nasza łódź i przewozi nas na drugi brzeg do oddalonej o kilkadziesiąt metrów bazy noclegowej.
Noc w Parku Narodowym Canaima robi chyba jeszcze wrażenie wrażenie niż sam wodospad. Bazę stanowią dwie spore, kryte blachą wiaty. Pod jedną czekają rozwieszone w dwóch rzędach hamaki - to sypialnia. Pod drugą zbudowano długi, drewniany stół z ławami po obu stronach - to z kolei jadalnia. W czasie, gdy my zdobywaliśmy wodospad, nasi przewodnicy zdążyli wyładować zapasy i przygotować prostą kolację, która po tak męczącym i emocjonującym dniu smakowała jak najwykwintniejsze danie. W naszym polowym hotelu znalazło się jeszcze jedno udogodnienie - wychodek i wielkie ognisko, przy którym spędziliśmy resztę wieczoru.
Kto nigdy nie spał w hamaku rozwieszonym w środku dżungli, nie zasypiał przy dźwiękach szumiącej rzeki i huczącego w oddali wodospadu, wśród głosów milionów owadów, ptaków oraz przemykających między drzewami większych stworzeń… ten z pewnością powinien się przekonać, co stracił. Nie sposób opisać panujący w tej kakofonii dźwięków nocy niezwykły spokój. Trudno też wyobrazić sobie piękniejszy widok niż wschód słońca nad zieloną dżunglą, kryształową rzeką i w końcu imponującą górą, z której wypływa gigantyczny wodny strumień.
Canaima to z pewnością miejsce, które warto wpisać na listę podróżniczych marzeń. Robi wrażenie tym większe, że aby ją zobaczyć, trzeba się trochę natrudzić - pogodzić z brakiem jakichkolwiek luksusów, zmęczyć fizycznie, może nawet wpaść do wody, gdy łódź się przewróci - nam się to zdarzyło w drodze powrotnej. Ale widok wodospadu, noc w dżungli, mijane po drodze tepui, spotkania z serdecznymi mieszkańcami tego odludnego zakątka świata, a na końcu kąpiel w niewielkich, wpadających wprost do rzeki malowniczych i szalenie zimnych wodospadach, zdecydowanie warta jest włożonego wysiłku.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl