Jego wyczyn w górach poruszył tłumy. "Stary, robisz świetną robotę"
09.09.2024 12:58, aktual.: 09.09.2024 15:49
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Michał Kościuszko waży 180 kg. Z okazji 33. urodzin postanowił udowodnić, że choć duża masa jest dla niego ograniczeniem - cały czas nad nią pracuje - to nie jest barierą nie do pokonania. Wraz z grupą przyjaciół dotarł do Morskiego Oka. Dotarł, nie dojechał. Ale to nie koniec, bo za kilka dni rusza na Trzy Korony.
Magda Bukowska: Wybierasz się na Trzy Korony i z tej okazji na Facebooku utworzyłeś wydarzenie "Marsz Grubasa Vol. 2 Trzy Korony 2024". Na grupie Tatromaniacy ma tysiące polubień i komentarzy. Spodziewałeś się takiej reakcji?
Michał Kościuszko: Absolutnie nie. Wraz z przyjaciółmi planowałem to wyjście w raczej kameralnym gronie. Pocztą pantoflową dawaliśmy znać znajomym i w ciągu ostatnich kilku dni dołączyło jeszcze kilka osób. Ale coś mnie podkusiło, wrzuciłem informację o tym projekcie na Tatromaniaków i zaczęło się szaleństwo.
Z jednej strony to super, że tyle osób chce ruszyć z fotela i iść z nami na szlak, z drugiej strony lekko mnie to przeraża. Mam nadzieję, że ludzie mają świadomość, że to nie jest żadna zorganizowana akcja. Nie mamy żadnego zaplecza. Po prostu ja i moi przyjaciele, którzy też dźwigają nadmiar ciała, ruszamy na szlak i każdy, kto chce może dołączyć. Ważne, żeby wszyscy mieli świadomość, że idą na własną odpowiedzialność. Że sami się muszą do tego przygotować, zadbać o ekwipunek, dopasować tempo do swoich możliwości.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Co jeszcze jest ważne, żeby takie wyjście było bezpieczne? Warto się wcześniej zbadać, poznać swoje ograniczenia?
Wszyscy powinniśmy się badać regularnie, a osoby otyłe czy z nadwagą powinny dbać o to podwójnie. Tym, co moim zdaniem jest kluczowe dla bezpieczeństwa, jest nieuleganie presji grupy. Nie patrzmy na innych, nawet na znajomych, z którymi idziemy. Jeśli ich tempo jest dla nas za duże, nie starajmy się dotrzymać im kroku. Osoby otyłe często mają problemy z ciśnieniem, szybko rośnie im tętno. Pilnujmy tego. Kiedy ja wchodziłem nad Morskie Oko, zgodnie z zaleceniami lekarza, cały czas kontrolowałem puls. Kiedy stawał się zbyt wysoki, robiłem przerwę. Na ostatnich trzech kilometrach średnio co pięćset metrów robiłem minutę - dwie postoju, żeby rytm się uspokoił, oddech wyrównał. To naprawdę nie są zawody. Jeśli o tym zapomnimy, możemy narazić się na niebezpieczeństwo. Druga kluczowa rada - zabierzcie ze sobą dwa razy więcej wody niż planowaliście! Sprawdziłem to na szlaku nad Morskie Oko, kiedy jedną butelkę postanowiłem zostawić w aucie. Bardzo tego żałowałem.
Reasumując - duży zapas wody, własne tempo i świadomość ograniczeń swojego ciała - to najważniejsze, co musimy zabrać ze sobą!
Jak to było z wejściem nad Morskie Oko? Skąd w ogóle pomysł na tę wyprawę?
W czerwcu kończyłem 33 lata i postanowiłem, że zamiast organizować z tej okazji tradycyjną imprezę, zrobię coś innego. Coś, co da mi satysfakcję i zmotywuje do pracy z własnym ciałem. Ważę 180 kg. To naprawdę dużo. I jako grubas mogę śmiało powiedzieć, że taki nadmiar ciała jest ograniczający i pociąga za sobą sporo negatywnych konsekwencji. Nie jestem, jak widać, przedstawicielem nurtu body positive. Uważam, że otyłość to choroba i warto przynajmniej podejmować próby wyleczenia. Tym bardziej, że jak patrzę po sobie i moich kolegach grubasach, w wielu przypadkach to przynajmniej w części wynik naszego lenistwa, słabych wyborów żywieniowych, skłonności do fast foodów i słodyczy.
Mam za sobą okres intensywnej pracy z ciałem. Przez kilka miesięcy trenowałem pod okiem specjalisty. Trzy razy w tygodniu bywałem na siłowni. Zrzuciłem 40 kg, ale w pewnym momencie zapał osłabł i wróciłem do punktu zerowego. Teraz postanowiłem z większym spokojem i cierpliwością dla własnego ciała iść w kierunku odzyskiwania sprawności. Dla wielu grubasów największym ograniczeniem w takiej walce o siebie są oczekiwania. Liczymy na szybkie, spektakularne efekty, a wszystko wymaga czasu. Szybkie efekty to zwykle skutek ogromnej pracy i dużych wyrzeczeń, a w takim trybie trudno funkcjonować przez dłuższy czas. Teraz myślę o konkretnych realnych do osiągnięcia celach - jak wejście nad Morskie Oko.
Przygotowuję się do nich, a przy okazji cieszę się, że w tym tygodniu spadł kilogram, w innym dwa. To mnie też bardziej motywuje do tego, żeby zamiast za każdym razem zamawiać burgera z frytkami, czasem wziąć pierś z kurczaka, a czasem sałatkę. Ale nie pozbawiam się tej opcji wybrania burgera. Małe kroki i nieliczenie na to, że z grubasa za chwilę stanę się szczypiorkiem, wyrzeźbionym jak kulturysta, zdejmują presję.
A wracając do wyprawy nad Morskie Oko, chciałem na te urodziny podarować sobie coś podwójnie szczególnego. Po pierwsze nigdy tam nie byłem. Po drugie dotarcie nad Morskie Oko stanowi dla mnie wyzwanie, więc kiedy tego dokonałem, to satysfakcja była ogromna. Tym bardziej, że na górze czekali moi przyjaciele, którzy szli szybciej i ok. 500 osób, które po prostu były tego dnia na szlaku. Kiedy dotarłem na miejsce, moi znajomi zaczęli bić brawo. Po chwili dołączyli do nich pozostali. Niesamowite uczucie. Wielkie wzruszenie i ogromna porcja motywacji do dalszych działań. Lepszego prezentu nie mogłem sobie wymyślić.
Wiem, że drugim z powodów wejścia nad Morskie Oko na własnych nogach była chęć zwrócenia uwagi na nadmierne wykorzystywanie koni, które wożą na tej trasie turystów.
To prawda. Nie walczę o kategoryczny zakaz wykorzystywania koni do pracy - na roli czy przy ciąganiu bryczki. Rozumiem to i akceptuję. Boli mnie jednak, gdy widzę, że zwierzęta są eksploatowane nadmiarowo, po prostu zamęczane. Rozmawiałem z weterynarzami, którzy akurat tego dnia byli na miejscu i robili badania koni. Potwierdzili to, że zwierzęta pracują za ciężko, że często po roku, dwóch czy trzech są już całkowicie wyeksploatowane i trafiają do rzeźni. Dla mnie to absolutny koszmar.
Chciałbym, żeby przepisy, ale też nasze podejście zmieniły się w taki sposób, że człowiek i zwierzę pracują razem, każde w ramach swoich sił i możliwości. Czyli zamiast 12 osób w dużym, ciężkim wozie, ciągniętym przez dwa konie, niech to będzie mniejsza, lżejsza bryczka dla czterech czy maksymalnie sześciu pasażerów. Niech te zwierzęta pracują krócej, mają dłuższe przerwy. Po prostu traktujmy je z szacunkiem, myśląc o ich komforcie i zdrowiu. To, czy tak się stanie zależy także od postawy nas - turystów, od naszych oczekiwań wobec właścicieli koni. Dlatego chciałem dołożyć swoją cegiełkę do wielu akcji podejmowanych np. przez osoby niepełnosprawne, które udowadniają, że są w stanie dojść do Morskiego Oko, nie przyczyniając się do zamęczania zwierząt.
Czy do dojścia nad Morskie Oko jakoś się przygotowywałeś?
Tak. Ok. 40 dni przed planowanym wejściem zacząłem regularnie chodzić na siłownię i robić lekkie ćwiczenia kondycyjne. Moje przygotowania pechowo zostały przerwane przez problemy zdrowotne. Dwa tygodnie przed marszem trafiłem do szpitala z tzw. różą i gronkowcem w lewej nodze. Ale nie chciałem zrezygnować. Powiedziałem lekarzowi, że to dla mnie bardzo ważne i wyszedłem ze szpitala na własne żądanie, a niespełna tydzień później, jeszcze na antybiotyku wszedłem nad Morskie Oko. Musiałem więc przełamać ograniczenia wynikające z otyłości i problemów zdrowotnych. Ale, jak mówiłem, w czasie marszu przestrzegałem zaleceń lekarza i słuchałem swojego ciała, więc choć był to dla mnie duży wysiłek, udało mi się zrealizować marzenie.
I postanowiłeś iść za ciosem?
Tak. Ten sukces mocno mnie zbudował i pomyślałem, że fajnie jest tą inicjatywę ruchu i walki z wykluczeniem - także tym, które my, grubasy sami budujemy w naszych głowach - wyjść szerzej. Stąd pomysł, by pójść na Trzy Korony i zaprosić do tego wydarzenia inne otyłe osoby. To, że jesteśmy grubi, nie znaczy, że nie możemy wstać z fotela, wyznaczać sobie celów, spełniać marzeń. Możemy i powinniśmy.
Co więcej, widzę po sobie, że kiedy leżymy z tymi naszymi dodatkowymi kilogramami na kanapie, nic nie robimy, jemy i skupiamy się na tym, co jest dla nas niedostępne, dostajemy z zewnątrz tylko krytykę i negatywne reakcje. Ale kiedy się podnosimy i robimy te nasze małe kroki, pojawiają się gratulacje, wsparcie i podziw. Doświadczyłem tego nie tylko wtedy nad Morskim Okiem. Na siłowni, gdzie trenowałem, spotykałem bardzo znanego sportowca. Któregoś dnia on do mnie podszedł i powiedział: "Stary, widuję cię tu regularnie od kilku tygodni i widzę jak ćwiczysz. Robisz świetną robotę. Szacun!". To bardzo budujące.
Przypomnij, kiedy ruszacie na Trzy Korony?
Ruszamy 14 września. Startujemy o 8 rano spod schroniska PTTK Trzy Korony. Weźcie wodę, dobre buty i idźcie bezpiecznie, własnym tempem! Nieważne, czy zajmie to trzy godziny czy pięć. To nie wyścig z czasem czy innymi uczestnikami, tylko przełamywanie własnych ograniczeń.